sobota, 23.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Czy ktoś z Was kiedykolwiek słyszał o krainie kwitnących słoneczników? Otóż w tej krainie słoneczniki kwitły przez cały, okrągły rok. Mieszkańcy jej nie znali biedy, ponieważ łuskali ziarna, z których tłoczyli olej, a potem sprzedawali go sąsiednim państwom za ogromne pieniądze. Kraina ta należała do najpiękniejszych na kontynencie, toteż niejeden artysta zachłysnął się jej urodą, a kto wie, może przechodził tamtędy słynny malarz Van Gogh, którego obrazy należą dzisiaj do największych dzieł na świecie?
Krainą tą rządził Król Artur. Był to niezwykle mądry i sprawiedliwy człowiek. Poddani kochali swojego króla, ale martwiło ich to, że jak dotąd nie urodził się godny jego następca. Król Artur miał bowiem córkę Adelajdę, której dotąd nikt jeszcze nie poprosił o rękę. I nikogo to nawet nie dziwiło, ponieważ księżniczka Adelajda była bardzo, bardzo gruba. Księżniczka miała bowiem słabość, o której mało kto wiedział. Uwielbiała ciasteczka, które królewski kucharz wypiekał specjalnie dla niej: kakaowe, śmietankowe i z makiem. I nie ważne było, że Adelajda pięknie śpiewała, znała biegle pięć języków, przeczytała wszystkie książki w królewskiej bibliotece, znakomicie wyszywała serwetki, nie ważne, że miała wielkie, gołębie serce... Na wszystkich balach podpierała ściany i czuła się z tego powodu bardzo nieszczęśliwa. Żaden krawiec nie mógł uszyć takiej sukni, która zatuszowałaby nadwagę jej książęcej mości, w związku z czym jedyne co mogła ubrać, to szerokie, bezkształtne kaftany. Mogły mieć tysiące ozdób, mogłyby być wyszywane złotem ale i tak księżniczka wyglądała w nich fatalnie. Z czasem zapadała w coraz większą melancholię, a jej ojciec-król coraz bardziej się smucił. I nie chodziło mu tylko o szczęście ukochanej córki, ale także o losy kraju, który w dalszym ciągu nie miał następcy. Rozesłał nawet listy, w których prosił o pomoc dla córki, obiecywał nagrodę i skarby, o jakich nawet nikt nie śnił. Warunkiem było tylko jedno: Adelajda miała schudnąć.
Zjeżdżali się więc do zamku doktorzy, magicy, cudotwórcy, każdy z nich w nadziei, że uda mu się wyleczyć księżniczkę z otyłości. Proponowali cudowne diety, napary z oryginalnych ziół, zestawy ćwiczeń, które miały przywrócić księżniczce piękną, smukłą sylwetkę. Efekty były zawsze takie same: Adelajda chudła kilka kilogramów, król radował się i wynagradzał to szczodrze, po czym jego córka po kilku tygodniach znów wracała do swojej dawnej wagi, a nawet gorzej: przybywało jej kilka kolejnych kilogramów. Nikt wtedy jeszcze nie słyszał o efekcie jojo. Nikt też nie wiedział o słabości księżniczki do ciastek, a poza tym któż ośmieliłby się czegokolwiek zabronić królewskiej córce? Król wpadał w rozpacz, nie mówiąc o księżniczce, która była tym już zmęczona, ale pragnienie bycia szczupłą zwyciężało, więc nie poddawała się i walczyła dalej. Biedna Adelajda! Ileż nocy przepłakała w samotności wyobrażając sobie że jest piękną, smukłą jak źdźbło trawy dziewczyną! Całe dnie nie rozstając się oczywiście z ulubionymi smakołykami snuła się bez celu po zamkowym dziedzińcu, spacerowała zamyślona po wybujałych ogrodach, wymykała się na pola słonecznikowe. Szukała w ten sposób zapomnienia i kryła przed światem swój ból. Modliła się również żarliwie w królewskiej kaplicy prosząc Boga o cud. I cud się zdarzył, bowiem któregoś razu podczas tych samotnych wędrówek podsłuchała rozmowę dwóch dam dworu. Mówiły szeptem, ponieważ o takich sprawach nie można było mówić inaczej. I wtedy właśnie księżniczka dowiedziała się, że daleko stąd, w czarnym, głębokim lesie mieszka pewna stara wiedźma o imieniu Margot, która zna recepty na wszystkie dolegliwości. Problem polegał na tym, że można było ją poprosić o spełnienie jednego życzenia. Tylko jednego! W każdym razie księżniczka Adelajda postanowiła nie tracić więcej czasu i za wszelką cenę odnaleźć wiedźmę.
Akurat jej ojciec w najbliższym dniach planował wyjazd w długą podróż po Europie, gdzie w kilku miejscach zamieszkiwali ważni członkowie jego rodu. Zamierzał nawet zabrać ze sobą córkę, ale Adelajda wymyśliła dziwną chorobę, która nie pozwoliła jej na wychodzenie ze swojej komnaty. Król więc zostawił księżniczkę w rękach zaufanej opiekunki, pokojówek i dam dworu, a sam pojechał w podróż.
Z samego rana nic nikomu nie mówiąc, zanim wstało słońce księżniczka ubrała się stosownie do okoliczności, wzięła ze sobą trochę pieniędzy, kosztowności, jedzenia, oraz odpowiednią ilość wypieczonych ciasteczek i ruszyła przed siebie w stronę lasu, którego nigdy jeszcze nie widziała na oczy. Szła bardzo długo, kilka lub kilkanaście dni bez wytchnienia, wreszcie była już tak zmęczona, że postanowiła zrobić sobie krótką przerwę na posiłek i małą drzemkę. Musicie wiedzieć, że księżniczki w tamtym czasie bardzo lubiły spać, bo wierzyły, że sen poprawia w znacznym stopniu urodę, ale przede wszystkim regeneruje siły. Zjadła to, co miała do zjedzenia i zasnęła twardym snem. Śniło jej się, że była szczupła jak gałązka brzozy, że na balu spotkała przystojnego księcia, który natychmiast się w niej zakochał. Właśnie szykowała się do hucznego przyjęcia weselnego, gdy się obudziła. Wtedy dopiero zorientowała się, że została okradziona ze wszystkich kosztowności, jakie przy sobie miała. W pierwszej chwili wpadła w rozpacz, ale gdy wypłakała już wszystkie łzy, postanowiła iść mimo wszystko dalej. Najbardziej żal jej było ogromnego pierścienia z turkusowym oczkiem — tego samego, który nosiła jej zmarła matka, a który jednocześnie był symbolem władzy i królewskiego pochodzenia.
Szła kilka godzin bez przerwy, gdy kolejny raz poczuła silny atak głodu. Nie miała już co jeść, ciastka też się skończyły, a co gorsza, nie było już co sprzedać. Jadła więc wyłuskane ziarna ze słonecznika, owoce z napotkanych sadów i piła wodę ze źródeł. W ciągu kolejnych dni mijała wsie, osady i wielkie miasta. Czasem, kiedy natknęła się na kogoś, pytała o wiedźmę Margot, ale jedni odpowiadali, że widzieli ją całkiem niedawno, inni pokazywali jej drogę daleko stąd, a jeszcze inni uśmiechali się pobłażliwie mówiąc, że jeszcze nigdy o niej nie słyszeli. Nie były to optymistyczne wieści, jednakże zaszła już tak daleko, że powrót do domu byłby chyba najgorszym rozwiązaniem. Biedna Adelajda! Nie wiedziała jednak, że jej wielki brzuch będzie nieustannie domagał się jedzenia i nie wystarczą ziarna ze słonecznika ani owoce, by go zadowolić. Wszyscy, których po drodze mijała nie uważali jej za księżniczkę pomimo jej wrodzonych dobrych manier i kultury osobistej. Przeciwnie, myśleli wręcz, że mają do czynienia ze zwykłą żebraczką, a co gorsza — z dziwaczką. Do tego wszystkiego Adelajda nie umiała żebrać, nie pozwalał jej na to królewski honor. Wolała zapytać o pracę, aniżeli poprosić o kawałek choćby suchego chleba. Ale wtedy okazało się, że dziewczyna nie zna się na fizycznej pracy. To jej zawsze usługiwano, skąd więc mogła wiedzieć, że kiedyś role się odwrócą?
Na szczęście do łuskania ziaren ze słonecznika nie musiała mieć specjalnych kwalifikacji. Płaca za taką pracę była marna, ale dzięki niej mogła przynajmniej kupić sobie jedzenie. O ciasteczkach oczywiście musiała zapomnieć!
Kobiety, które jej towarzyszyły w tym zajęciu, cały czas plotkowały i narzekały, gdy tymczasem Adelajda umilała sobie mijające chwile śpiewaniem. Miała cudowny głos, który roznosił się wysoko ponad kwitnącymi polami słoneczników. W dodatku śpiewała w różnych językach, co bardzo niektórych dziwiło. Skąd takie biedne dziewczę znało tyle języków świata? Głos jej usłyszał młody hrabia Witold, który akurat kontrolował pracę przy zbiorze nasion. Przywiódł go aż do miejsca, gdzie kilkadziesiąt różnych kobiet siedząc na workach wypchanych słomą wyłuskiwało zręcznymi palcami białe ziarno i wrzucało je do ogromnego kosza z wikliny.
— Jeszcze nigdy nie słyszałem tak pięknego śpiewu. Skąd przybyłaś i jak ci na imię? — spytał, podchodząc do śpiewającej pracownicy.
— Mam na imię Adelajda, przybyłam z bardzo daleka...
— Zupełnie tak samo jak królewska córka, tylko że ona jest podobno gruba jak wieloryb i nikt nie chce jej za żonę.
— To akurat prawda — westchnęła księżniczka uśmiechając się smutno
— Ale ty nie jesteś do niej podobna, nie musisz się więc martwić, a w dodatku masz głos jak słowik.
Adelajda dygnęła grzecznie w podziękowaniu za miłe słowa, a hrabia pojechał dalej. Ale następnego dnia znów się pojawił. I następnego również.
— Moja siostra będzie obchodziła jutro swoje piętnaste urodziny. Czy nie zechciałabyś zaśpiewać dla niej, Adelajdo, przy akompaniamencie fortepianu? Byłoby jej niezmiernie miło!
— To dla mnie zaszczyt, tylko że ja właśnie zakończyłam pracę i zamierzam iść dalej. Nie mogę tu dłużej pozostać...
— Proszę cię o jeden dzień, tylko jeden dzień. Zapłacę ci, nie będziesz żałowała!
— Nie chodzi tylko o pieniądze! Ja naprawdę powinnam już ruszać w dalszą drogę!
— Jeśli nie chcesz tego zrobić dla mnie, zrób to więc dla mojej siostry Antoniny! Kiedy ją poznasz, zrozumiesz jakie to dla niej ważne!
Adelajda w końcu się zgodziła. Następnego dnia udała się do pałacu, gdzie najpierw została przygotowana do występu. Wykąpała się, potem zaś ubrano ją w prostą, błękitną suknię i upięto jej długie, jasne włosy w misternie pleciony kok.
Już wkrótce przekonała się także, czym był ten koncert dla siostry hrabiego — Antoniny. Okazało się bowiem, że dziewczynka cierpi na tajemniczą chorobę i od lat nie chodzi o własnych siłach. Była skazana na wózek inwalidzki podobno już do końca życia. Żaden lekarz nie dał jej dotąd nawet cienia nadziei na to, że kiedykolwiek stanie na własnych nogach. Patrząc na nią Adelajda zrozumiała nagle, czym jest naprawdę cierpienie i ból. Jej nadwaga wydała się przy tym nieszczęściu wręcz błaha i śmieszna. Aby to wyrazić, zaśpiewała najpiękniej jak umiała. Kiedy skończyła najpierw zaległa cisza, potem zaś ujrzała jak eleganckie damy w kapeluszach wycierają koniuszkami chusteczek łzy z policzków. Następnie rozległy się gromkie brawa. Najgłośniej klaskała Antonina.
— To był nadzwyczajny występ, Adelajdo! Uszczęśliwiłaś moją siostrę. Jak mogę ci się odwdzięczyć? — zapytał hrabia Witold.
— To dla mnie wielki zaszczyt móc wystąpić przed tak wspaniałą widownią — odparła, jak zawsze, skromnie.
— Adelajdo, czy zobaczę cię jeszcze kiedyś?
— Nie wiem, może?
— Nie odchodź jeszcze! Moja siostra i matka chciałyby cię podziękować!
Adelajda miała więc okazję poznać osobiście hrabinę Marię i hrabiankę Antoninę. Nawet nie przypuszczała wcześniej, że kiedykolwiek przeżyje takie cudowne chwile. Witold nie odrywał od niej oczu i nie odstępował na krok. Aż do samych drzwi pokoju, w którym w końcu ułożyła się na krótki odpoczynek. Zanim zasnęła myślała z bijącym sercem o przystojnym młodzieńcu, który towarzyszył jej przez cały wieczór.
Następnego dnia wczesnym świtem księżniczka zebrała w węzełek swój skromny dobytek i poszła dalej. Nie wiedziała nawet, że w oknie stoi Witold i odprowadza ją tęsknym wzrokiem za pomarańczowe wzgórza ku gęstwinie dzikiego lasu.
Tym razem szczęście księżniczce dopisało i już po kilku dniach marszu odnalazła grotę, w której mieszkała wiedźma. Ale zanim weszła do środka, postanowiła nie prosić o receptę na własną otyłość. O wiele więcej radości sprawiłaby jej myśl, że Antonina została w cudowny sposób wyleczona. Postanowiła ubłagać wiedźmę o lekarstwo na jej kalectwo.
Z bijącym sercem weszła do wnętrza groty. Dziwnie tam było: ciemno i ponuro, a w dodatku brzydko pachniało. Drogę zagrodziła jej stara, bezzębna kobieta z ogromnym garbem na plecach, która zaśmiała się na widok Adelajdy.
— Dotarłaś do mnie w końcu? Zadałaś sobie tyle trudu, tylko po co?
— Jak to po co? Przyszłam tu prosić, bo słyszałam, że pani...
Nagle zrobiło jej się smutno, że już przez całe życie będzie gruba, ale gdy jednocześnie pomyślała o biednej Antoninie, to z kolei zrobiło jej się wstyd, że wciąż myśli tylko o sobie. Powiedziała więc, z czym przyszła.
— Nic się nie martw, drogie dziecko. Zapewniam cię, że ta dziewczyna będzie jeszcze tańczyć na twoim weselu! — Roześmiała się głośno, po czym wręczyła jej małe zawiniątko.
— Niech przez trzy tygodnie codziennie rano i wieczorem smaruje tym całe nogi! To diabelska maść! Trzeba na nią bardzo uważać! Ale niezwykle skuteczna!
— Jak mam pani podziękować. Niewiele mam przy sobie, zostałam okradziona...
— Idź drogie dziecko i nieść radość tym, którzy tego potrzebują. Zapłacisz mi może przy innej okazji... A teraz idź już!
Do pałacu hrabiego Witolda dotarła w kilka dni później. Zostawiła maść, pożegnała się z całą rodziną i zamierzała iść dalej, ale zatrzymał ją hrabia Witold.
— Kim ty jesteś? — zapytał wzruszony do głębi jej zachowaniem. — Jeszcze nigdy nie spotkałem takiej wyjątkowej kobiety... i takiej pięknej — dodał. — Może mógłbym ci jakoś pomóc, Adelajdo? Dokąd chcesz wracać? Gdzie twój dom?
— Daleko stąd... muszę tam dotrzeć jak najprędzej... Na pewno już mnie wszyscy szukają... a mój ojciec gniewa się na tych, którzy mnie nie dopilnowali i będzie miał im to za złe, kto wie... może nawet ukarze ich za to! Muszę wracać!
— Pozwól, że chociaż cię odprowadzę!
Wsadził Adelajdę na konia i odwiózł ją najdalej jak mógł, za pomarańczowe pola, za zielone wzgórza. Potem pożegnali się i księżniczka ruszyła dalej. Pewnego ranka, gdy pochyliła się nad taflą stawu żeby przemyć twarz, ujrzała w niej odbicie pięknej twarzy o subtelnych rysach. Rozejrzała się dookoła, ale nikogo obok niej nie było. A więc to ona! Dopiero wtedy zorientowała się, że ubrania, które na sobie miała, wisiały na nie jak na haku, choć wcześniej niemal pękały w szwach. To niemożliwe!
A jednak! Nowe siły w nią wstąpiły i zaczęła biec, by jak najszybciej dostać się do domu ojca.
Tymczasem na zamku trwały gorączkowe poszukiwania. Rozesłano posłańców, by odnaleźli księżniczkę, a za jej odnalezienie wyznaczono ogromną nagrodę. Król, który wrócił już kilka miesięcy temu szalał z rozpaczy. Wszystkich, którzy mieli się opiekować księżniczką wtrącił do ciemnego lochu.
Gdy Adelajda dotarła do bram królestwa, początkowo straż nie chciała jej wpuścić, dopiero kiedy wyznała, że zna miejsce pobytu córki królewskiej, zaprowadzono ją przed same oblicze zrozpaczonego króla.
— Podobno wiesz gdzie znajduje się moja córka! Mów mi natychmiast! — zawołał do niej surowym tonem.
— Wiem, ojcze... Naprawdę nie poznajesz? To przecież ja — twoja Adelajda!
Nikt jej nie rozpoznał, ale ojciec od razu. Z tego wszystkiego nawet się na nią nie gniewał. Płakał i śmiał się na przemian, gdy opowiadała mu po kolei wszystkie swoje przygody. A potem kazał wypuścić na wolność oskarżonych i urządził huczne przyjęcie, na które zaprosił pół królestwa.
Nie trzeba nawet dodawać, że wejście Adelajdy na bal było wielkim wydarzeniem. Kandydaci do tańca ustawili się jeden za drugim, a inne księżniczki nie mogły oderwać od niej oczu z zazdrości.
— I co ją tak odmieniło? — pytały jedna drugiej.
— Podobno podpisała pakt z diabłem — szeptały sobie do ucha.
A księżniczka tymczasem miała gdzieś wszelkie domysły, bo całym sercem była przy Witoldzie, którego rodzina została również zaproszona na tę uroczystość. Rozglądała się więc dookoła, co z pewnością nie było grzeczne.
Wreszcie przybyli. I co się wówczas okazało? Hrabianka Antonina przyszła na własnych nogach! Nie trzeba nawet dodawać jakie było ich zaskoczenie, kiedy ujrzeli Adelajdę u boku ich uwielbianego króla.
— A więc to ty jesteś królewską córką? — zapytał Witold z niedowierzaniem, gdy już obejmował w tańcu kobietę, w której zakochał się tak niedawno. — Ale przecież ona jest podobno bardzo gruba!
— Jak wieloryb! — dodała ze śmiechem Adelajda. — Pamiętasz?
Młodzi tańczyli ze sobą cały wieczór, tańczyła również hrabianka Antonina, która nie mogła wręcz opędzić się od adoratorów.
Niedługo potem król Artur wyprawił dla tych dwojga huczne wesele, a wkrótce narodził się oczekiwany następca tronu.
Adelajda była teraz szczęśliwą matką i żoną, ale przez cały czas uważała aby nie przytyć. Zakazała królewskiemu kucharzowi piec ulubione ciasteczka, zaś na królewskim stole nie brakowało wyrobów z ziarnem ze słonecznika, którego sława rozniosła się jeszcze dalej po świecie. Szkoda tylko, że dziś słoneczniki nie kwitną przez okrągły rok...