czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Dagmara Weinkiper-Hälsing: „Dziecko ze szkła. In vitro - moja droga do szczęścia” — odcinek 1.


Dagmara Weinkiper-Hälsing

Dziecko ze szkła. In vitro — moja droga do szczęścia

Prolog

W 2006 roku okazało się, że nigdy nie zostaniemy rodzicami samodzielnie. Zostaliśmy postawieni przed wyborem, który odmienił nasze życie. Podjęliśmy decyzję, aby walczyć o dziecko. Postanowiliśmy podejść do in vitro. Nie była to decyzja łatwa. Nie była to decyzja pozbawiona rozważań moralnych.

Kaskady myśli, wątpliwości, spędzały nam skutecznie sen z powiek. Nie potrafiłam sobie sama poradzić ze swoimi myślami. Potrzebowałam je w jakiś sposób uszeregować. Przyjrzeć im się z bliska, ugryźć, przetrawić i nabrać energii do tego, żeby stawić czoła nadchodzącemu dniu, codziennie. Zaczęłam pisać bloga. Stałam się wirtualną TUVĄ. I nigdy nie przypuszczałabym, jaki wpływ na moje życie będzie miało blogowanie. Dzięki pisaniu poznałam mnóstwo cudownych ludzi, którym moje losy nie były obojętne. Zarówno ludzi, którzy borykali się z problemem niepłodności, jak i takich, dla których ten problem nie był błahy. Byli też i tacy, którzy najchętniej powiesiliby mnie na krzyżu lub spalili na stosie :-). Pisanie dało mi siłę i poczucie, że o in vitro trzeba mówić. A tak wielu z nas zmuszonych jest do milczenia…

Pięć lat minęło, jestem matką trójki cudownych stworzeń, bez których świat byłby o wiele uboższy. A mój świat nie istniałby wcale… Nie żałuję żadnej z chwil, przez które przeszliśmy w tym trudnym dla nas okresie. Nauczyliśmy się siebie. O sobie. O sile i determinacji. O tym, jak trudno podnieść się leżącemu. O tym, jakie znaczenie ma wiara i nadzieja oraz największa — miłość. O tym, że warto walczyć z przeciwnościami. Problem dotyczył nas, ale angażował emocjonalnie naszych najbliższych. Pamiętam, jak kiedyś mama wspomniała, że wyszła z kościoła w trakcie czytania przez księdza listu potępiającego osoby, popełniające grzech in vitro… Zabolało. Wiem, ile Kościół znaczy dla mojej ukochanej mamy. Wiem, ile znaczą dla niej jej wnuczęta.

Często się zastanawiam, czy starsze panie głośno wypowiadające się przeciw procedurze IVF nie zmieniłyby zdania, gdyby in vitro było ich jedyną szansą na posiadanie wnucząt. Tak łatwo oceniać innych. Tak łatwo wypowiadać się o problemach, o których nie ma się pojęcia… „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”[1].

W Polsce co czwarta para ma problem z zajściem w ciążę. Miliony ludzi dotkniętych problemem niepłodności mijają się codziennie na ulicy jak cienie, szepcząc o pomoc.

Fora internetowe są jednym z miejsc spotkań, gdzie można otwarcie, choć anonimowo porozmawiać o problemie. Wciąż nie mówimy głośno o nas invitrowych, o tym jak naprawdę się czujemy. O tym, że pomoc jest potrzebna. Przeraża mnie sama myśl o tym, że gdybym nadal mieszkała w Polsce, pewnie nie byłabym dzisiaj matką. Nie byłoby nas stać na branie tylu pożyczek. I boli bardzo myśl o tym, jak wielu ludzi mających to samo marzenie, nigdy nie będzie mogło tulić w ramionach dziecka. Z tak banalnego i przyziemnego powodu jak brak pieniędzy.

Stąd „Dziecko ze szkła”. Historia prawdziwa — Tuvy, która chciała mieć dziecko. Moja historia.

Usłyszcie ją proszę. Zrozumcie.

Część pierwsza

wydawało mi się

Mój ojciec zmarł nagle. Był młody — trzydzieści sześć lat, za trzy lata będę w jego wieku :-). Zawał serca. Właściwie od tego momentu nadszedł czas, żeby dorastać. Do podejmowania decyzji, do brania odpowiedzialności. Moja młodsza siostra miała cztery lata i właściwie nie wiedziała, o co chodzi, ja zresztą też. Chociaż zdechł mi kiedyś chomik, to nigdy śmierć nie była tak blisko. Zabrała nam ojca, zanim zdążyłyśmy go poznać, ale dawno po tym jak go pokochałyśmy. Mama była i jest sama. Nauczyła mnie samodzielności i niezależności. Tej kobiecej, silnej i motywującej. Wydawało mi się, że wszystko w naszych rękach i kowalami swoich losów jesteśmy sami. Zawsze się udawało. Moja praca, mój upór, dążenie do celu (nie bez bólu wprawdzie). Nasze życie w naszych rękach. Wydawało mi się. Do momentu kiedy zaczęliśmy starać się o dziecko…

14.08.2006

kolejka panie, kolejka

Ja i on nie możemy mieć dzieci. Dla mnie to życiowa tragedia, klęska, rozpacz, niemożność normalnego funkcjonowania. Czekamy w kolejce do in vitro już od ośmiu miesięcy, a pozostało jeszcze około dwunastu. Mieszkam w Szwecji, gdzie finansowane są trzy podejścia do IVF. Nie jesteśmy osamotnieni w problemie, stąd to czekanie, kolejka…

15.08.2006

wow

Radość ogromna. Tina, koleżanka internetowa, dziennikarka, napisała dziś artykuł o nas „z problemami”. Obecnie czeka w kolejce do in vitro sześćset kobiet (do jednej państwowej klinki). I ja jestem w tej grupie… I teraz najlepsze: przeznaczono ponadplanowo cztery miliony trzysta tysięcy koron na dodatkowe dwieście pięćdziesiąt zabiegów w tym roku!!! Więc może mój telefon niedługo zadzwoni. Cholera, muszę rzucić fajki, bo w ramach buntu na świat i braku dzieci w moim brzuchu, zaczęłam podpalać.

16.08.2006

Stefan

Przeniosłam się do innego miasta, po rozstaniu z byłym, który przespał się z moją najbliższą przyjaciółką. Miałam dobrą pracę i niezłą pensję. Przez jakiś czas prowadziłam życie singla z całym dobrodziejstwem inwentarza. Z sobotnim spa, kolacyjkami w restauracjach i samotnym płaczem do poduszki.

Pewnego dnia zobaczyłam Stefana. Przyjechał na dwa miesiące do Polski do pracy, do naszej firmy. Był jak słoneczny poranek. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. Oczy mu się uśmiechały, szedł wyprostowany, otwarty na życie, bez przygnębienia. Patrzyliśmy na siebie, uśmiechaliśmy się. Prawdę mówiąc, starałam się go unikać, żeby nie wplątać się w głupi romans. Potem była impreza z pracy, na której rozmawialiśmy i nie mogliśmy przestać. I tu powinnam przytoczyć ten banał, że rozmawiało się nam, jakbyśmy się znali od lat. Nie, ale byliśmy tak siebie ciekawi, że nie potrafiliśmy się sobą nasycić. Umówiliśmy się na kolację następnego dnia…

Od tego czasu spotykaliśmy się codziennie po pracy. Wiedziałam, że nasz związek nie ma żadnej przyszłości (bo inny język, bo mieszkamy w innych krajach, bo każdy z nas ma swoje życie). Wiedziałam, że będzie bolało po jego wyjeździe, ale to było tak inne od wszelkich moich poprzednich związków, przygód, że brnęłam w to z radością i naiwnością dziecka. Pamiętam, jak wychodził z mojego mieszkania z walizką do taksówki, na lotnisko. Zamknęłam drzwi i wpadłam w histerię. Czułam, że tracę coś, co było dla mnie naprawdę ważne. Nie mogłam się pozbierać.

Dzwonił. Dzwonił codziennie, pisał maile, SMS-y. Przyjechał po trzech tygodniach. Potem po miesiącu. Potem ja. Potem on. Potem ja i tak przez dwa lata. Po dwóch latach mieliśmy dosyć, nie mogliśmy już dłużej tak żyć. Stefan dostał propozycję wyjazdu na kontrakt do Barcelony, zapytał, czy pojadę z nim. Wzięłam bezpłatny urlop, spakowałam plecak i gitarę, i pojechałam. Wróciłam po roku tylko na trzy tygodnie, żeby pomóc mamie w ostatnich przygotowaniach do naszego ślubu.

To było sześć lat temu. Ta nasza pierwsza wspólna kolacja osiemnastego sierpnia dwutysięcznego roku. To co pozornie wydaje się niemożliwe, jest możliwe.

Bardzo wierzę w nasze in vitro…

17.08.2006

bomba

Generalnie staram się nie wchodzić na teren zaminowany. Unikam centrów handlowych w weekendy, placów zabaw, parków w godzinach, w których mogą się w nich pojawić kobiety z dziećmi. Przemykam jak cień… Wieczorami miasto jest moje… Bezdzietne…

Pojechałam dziś na zakupy w ciągu dnia, musiałam… Chciałam przebiec przez dział dziecięcy IKEA niezauważona. Niestety dopadło mnie. Trafiona, zatopiona. Płaczące dziecko, przy którym nie mogłam się nie zatrzymać. Zgubiona mamusia. Ja z dzieckiem na ręce, szukająca personelu. Chociaż raz byłam im wdzięczna za to, że ich nie widać… Mała ściskająca mnie za szyję. Uczucie, którego nie potrafię opisać. Znaleziona mamusia i reakcja małej. Stałam jak krowa, patrząc na to, jak matka przytula swoje dziecko. Jak dziecko tuli się do mamy. I jak zwinna gazela zwiałam do kasy, do samochodu, do domu.

Czy ja kiedykolwiek będę miała szansę na bycie matką… Tyle dałabym za to, żeby móc się z tą kobietą zamienić. Dlaczego właśnie mnie przydarzają się takie historie? Cholera. Rozerwało mnie na kawałki, nawet nie wiem, czy jest co zbierać. Korci mnie, żeby zadzwonić do kliniki i dowiedzieć się, ile mi jeszcze zostało czekania. Musze zacząć działać, bo umrę przez to oczekiwanie. Z drugiej strony boję się, że odbiorą mi nadzieję, mówiąc na przykład o dwudziestu miesiącach.

21.08.2006

Nie wstydzę się dziecka z probówki — jestem z tego dumna!!!

Nareszcie upragniony weekend. Oczekiwany niemalże jak za czasów ogólniaka, po klasówkach i odpytywaniach. Uczucia nie zmieniają się z wiekiem, tylko okoliczności. Zastanawiam się czasem nad moją bezpośredniością, jeżeli chodzi o nieukrywanie moich problemów z zajściem w ciążę. Oczywiście nie noszę t-shirtu z napisem „Czekam na in vitro”, ale nie ukrywam tego i jeżeli ktoś pyta (często ironicznie, myśląc, że jestem skoncentrowana na karierze), odpowiadam.

Przyjaciółka zapytała dzisiaj, czy powiem dziecku (bo przecież tyle osób wie o tym), że będzie dzieckiem z probówki. Pewnie, że powiem!!! Od pierwszego dnia nie będzie żadnego ukrywania. Które dziecko nie byłoby dumne z tego, że było tak oczekiwane, że rodzice tyle lat walczyli o to, żeby się pojawiło na świecie. Tyle miłości, łez, wiary, determinacji…

Oczywiście, że powiem.

25.08.2006

zmęczenie

Jakieś przedwczesne przesilenie jesienne mnie dopadło. Nie mam na nic siły i ochoty. Koleżanka podeszła dziś do swojego drugiego in vitro. Modlę się, żeby jej się udało.

29.08.2006

zwariowałam

Dostałam dziś list z kliniki! Ja dostałam! List z kliniki leczenia niebezpłodności! Najpierw na niego patrzyłam i bałam się otworzyć. Potem sobie pomyślałam, że zapalę papierosa, bo jak go otworzę, to może się okaże, że muszę rzucić świństwo.

Otworzyłam. Informacyjny list powiadamiający, że za parę miesięcy moja kolej podejścia do in vitro. No i zwariowałam, zaczynam zastanawiać się i analizować znaczenie słów „za parę miesięcy”. Za parę to może za dwa, a może za osiem.

Mam przeczucie, że niedługo się zacznie… Mam nadzieję, że niedługo się zacznie… I skończy szczęśliwie…

31.08.2006

[1]     Wisława Szymborska, „Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej”, w: Wołanie do Yeti, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1957.

CDN