czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Janusz GEMBALSKI: „Omen” — odcinek 7.


Janusz Gembalski: Omen

Było to tydzień przed moimi egzaminami wstępnymi. Przyszli po mnie o czwartej nad ranem. Nie byli w mundurach, więc nie milicja, lecz bezpieka. Swoim zwyczajem łomotali w drzwi z wrzaskiem:

— SB!!! Otwierać!!!

Chodziło o to, żeby wszyscy sąsiedzi się obudzili i podziwiali potęgę władzy. Drzwi otwarła przerażona mama, którą odepchnęli na bok ze słowami:

— Gdzie on jest?

Mama nie bardzo wiedziała o kogo chodzi, gdyż oprócz mnie w domu był przecież jeszcze mój brat. Na wszelki wypadek obaj „dostaliśmy po mordzie”. Po wyjaśnieniu tożsamości na oczach wszystkich sąsiadów obserwujących nas zza uchylonych drzwi i mojej zapłakanej rodzinki wyprowadzili mnie skutego kajdankami i zawlekli do gazika.

Urząd Bezpieczeństwa mieścił się w dużej, dwupiętrowej willi jakiegoś przedwojennego fabrykanta. Po przyjeździe na miejsce zaprowadzono mnie do małego, ciemnego pokoiku, oświetlonego tylko stojącą na biurku nocną lampką. Stanąłem przed obliczem jakiegoś chudego, z daleka śmierdzącego potem osobnika, o dziobatej, niesympatycznej twarzy, który po sprawdzeniu moich kieszeni i tożsamości rozkazał:

— Wrzućcie skurwysyna do celi!

Tak jak rozkazał, dosłownie wrzucono mnie do znajdującej się w piwnicy, całkiem ciemnej celi o wymiarach 1,5x2 m. Kiedy zatrzaśnięto okute blachą drzwi z małym wziernikiem, zacząłem się zastanawiać za co i dlaczego mnie zamknęli. Nie zdjęto mi kajdanek, a poruszając się po omacku po ciasnym pomieszczeniu stwierdziłem, że nie ma w nim żadnych sprzętów, jedynie mury z odrapanym, szorstkim tynkiem. W kącie w podłodze znajdowała się dziura kloaczna, z której wydobywał się potworny smród. Nie wiedziałem jak długo będę siedział. Czas stanął w miejscu. Usiadłem na zimnym betonie, a gdy czułem, że marznę, podkurczałem nogi i siadałem w kucki, opierając się plecami o ścianę, dopóki nie ścierpły mi wszystkie mięśnie. Myślenie na temat przyczyn obecnej sytuacji nie miało sensu, więc drzemałem. Budziłem się tylko wtedy, gdy kogoś wrzucano albo wyciągano z innych „apartamentów”, trzaskając przy tym niemiłosiernie ciężkimi, okutymi drzwiami. Ponieważ zabrano mi zegarek, straciłem poczucie czasu, ale z pewnością upłynęło kilka godzin. Ktoś uchylił drzwi i wsunął do środka emaliowany, trzylitrowy garnek z wodą. Nawet mając kajdanki na rękach mogłem się napić, trzymając go oburącz za dwoje poobijanych uszu.

Nagle błysnęło światło z małej żarówki zawieszonej pod stropem w drucianym koszyku i chociaż miała ona moc co najwyżej 25 watów, po kilkugodzinnej ciemności jej blask dosłownie poraził mi wzrok. Drzwi otwarły się z hukiem. Skuto mi ręce na plecach i zaprowadzono do tego samego pokoiku, który odwiedziłem na początku. Za biurkiem siedział inny, ponury, także chudy facet.

Pomyślałem sobie: „Czy, do cholery, jest im tak źle i tak są niedożywieni, że wszyscy wyglądają jakby ich wypuszczono z Oświęcimia?”

Jednak po chwili już wcale nie chciało mi się żartować. Chudy zza biurka bardzo uprzejmie poprosił, abym usiadł. Drewniane, ciężkie krzesło chyba specjalnie miało lewą przednią nogę krótszą o 4-5 centymetrów, żeby nie siedziało się na nim zbyt pewnie. Drab dobre dwadzieścia minut przeglądał jakieś papiery, od czasu do czasu mrucząc coś pod nosem, a w końcu powiedział:

— No cóż, znów mamy tu młodego artystę. Może zapalicie? — i podsunął mi paczkę „Sportów”. — A może takich nie palicie? Artyści palą chyba coś lepszego.

Zapaliłem.

— Nie jestem żadnym artystą — powiedziałem.

— No, może jeszcze nie jesteście, ale staracie się dostać na ASP i przebywacie tylko w zboczonym towarzystwie. Może mi opowiecie coście robili wczoraj, ale po kolei, od wstania z łóżka. Nawet takie szczegóły jak to ile razy sikaliście i gdzie, a jeżeli sraliście, to czy gówno było rzadkie, czy gęste i czy kicha była zakręcona w lewo, czy w prawo.

— Nic specjalnego wczoraj nie robiłem. Rano wstałem jak zwykle koło dziewiątej i zabrałem się do nauki.

— Przecież mówiłem wam, że macie mówić nawet o sikaniu. No, ale zwalniam was z opowiadania szczegółów aż do godziny 11.00 przed południem, kiedy to poszliście do pani Magdy.

Rzeczywiście o 10.00 zadzwoniła Magda i zaprosiła mnie na mały, przedpołudniowy seks.

— Wreszcie skończyłam ciotę — powiedziała. — Idę teraz pod prysznic. Wpadnij do mnie na drugie śniadanko i małe co nieco.

Byłem u niej już o 11.00. Nie wdając się w szczegóły powiedziałem, że wpadłem na małą kawę i posiedziałem u niej ze dwie godzinki. Momentalnie przerwał moje wywody:

— Cóż wy, kurwa, myślicie! Czy ja nie wiem, coście tam robili? Na drugie śniadanko was zaprosiła? I co wam dała na to drugie śniadanko? Jajecznicą wysmarowała se cipę, a wy wylizaliście jej patelnię? Powiedzcie dokładnie, jak się to robi z lesbą, która równocześnie jest żoną pedała? No, śmiało, bo naprawdę jestem ciekaw.

Obruszyłem się

— Ona nie jest lesbijką!

— Jak to nie? Czy wy jesteście tacy głupi, czy tacy ślepi? Przecież ona jest damską kochanką tej starej lesby Iny. Co? Nie wiedzieliście o tym, że na Inę napalił się jakiś głupi palant, który ją spił i wydupczył. Raz, ale na tyle dokładnie, że zrobił jej dziecko? Wyszła za niego tylko dlatego, żeby dziecko miało ojca i nazwisko, a pół roku po porodzie rozwiedli się. Od siedmiu lat żyje z twoją zboczoną Magdą i ponieważ Magdzie samo lizanie dupy przez babę nie wystarczało, Ina poszukała jej dużo młodszego dupcyngiera. Wybrała ciebie, bo jesteś młody gówniarz, z którym Magda nie wywinie jej numeru i nie zwiąże się na stałe. O męża Magdy nie była przecież zazdrosna, bo pedał jej nie przeszkadzał.

Potem nastąpiły szczegółowe pytania:

— Kiedy wyszliście z łóżka?

— Czy spuściłeś się do środka? Na nią? W usta?

— Po co, do cholery, jest wam to potrzebne? — spytałem.

— No to powiedzcie mi, skąd się wzięła sperma na jej majtkach? Mówię poważnie, gdyż jesteście podejrzany o morderstwo.

Byłem przerażony.

— Magda nie żyje?

— Na razie gówno cię to obchodzi. Lepiej powiedz, skąd ta sperma?

— Robiliśmy to najpierw na tapczanie i za pierwszym razem spuściłem się normalnie, do środka, potem przenieśliśmy się na fotel i wtedy trysnąłem jej w usta. Ona wypluła to w swoje majtki, które potem odrzuciła na rozesłane łóżko. Potem poszła się podmyć, poprawić makijaż i wyszliśmy razem kwadrans po pierwszej. Magda spieszyła się na próbę, a ja do domu, gdzie siedziałem do szóstej wieczorem. Potem poszedłem z kumplami na brydża. Graliśmy do północy i wróciłem do domu taksówką.

— To by się zgadzało, waszych kolegów już sprawdzaliśmy. Wiemy także, że o 16.00, jak wasza matka wróciła z pracy, byliście już w domu, ale pomiędzy, jak twierdzicie 13.15 a 15.30 mogliście tam wrócić. Musicie nam udowodnić, że tak nie było. Teraz posiedzicie sobie ze trzy dni. Macie czas na zastanowienie się, jak nam udowodnić to, coście w tym czasie robili, bo lada chwila dostaniemy dokładne dane, o której nastąpił zgon. Poza tym nawet jak nam to udowodnicie, to i tak mogliście mieć wspólnika.

Zapytałem dlaczego to oni zajmują się sprawą kryminalną, a nie milicja. Odrzekł, że pewnie się dowiem, ale gówno mnie obchodzi czym SB się zajmuje.

Zaprowadzono mnie do innej celi, w której była zbita z desek, wąska prycza z siennikiem wypchanym na wpół zgniłą słomą. Rano dostawałem dzbanek z kawą zbożową i dwie pajdy chleba, a w południe, na obiad, kaszę z płuckami. Nikt do mnie nie zaglądał. Tak minęły chyba cztery dni. Na kolejne przesłuchanie zaprowadzono mnie do innego pokoju, gdzie tym razem stanąłem przed obliczem grubasa z chamską gębą. Palił papierosy jeden za drugim i chyba miał astmę, bo sapał jak lokomotywa i miał częste ataki kaszlu. Był ponury i mało elokwentny. Dziwiłem się, że zawsze byłem sam na sam z przesłuchującym. Nigdy nie było żadnego protokolanta — oni sami robili jakieś odręczne notatki.

— No co? Wiecie już, co było w tym niewyjaśnionym czasie? — spytał. — Widział was ktoś, kto to może potwierdzić?

Nagle mnie olśniło! Przecież przed 14.00 była listonoszka z listem poleconym do mamy. Podpisywałem jego odbiór, a na pokwitowaniu jest przecież godzina doręczenia przesyłki. Gdy mu o tym powiedziałem, odesłał mnie do celi. Widocznie chciał sprawdzić moje alibi. Po dwóch godzinach zaprowadzono mnie do innego pokoju, na piętrze. Za biurkiem siedział chudy, którego już poznałem podczas drugiego przesłuchania.

— No, tym razem się wam upiekło. Macie szczęście, że poczta jest tak dokładna, a listonoszka potwierdziła waszą wersję. Mamy już prawdziwego sprawcę, ale chcemy wam zadać jeszcze parę pytań.

Teraz dopiero na własnej skórze poznałem czym jest prawdziwe przesłuchanie. Dzięki zegarowi, który wisiał na ścianie miałem poczucie czasu. Chudy wypytywał mnie dokładnie o całe towarzystwo, które poznałem przez Inę, Magdę i Jana. O czym, kiedy, z kim, jak i gdzie? Czy pożyczałem od kogoś jakieś książki? Co to były za książki? Jakie tytuły? Przez kogo wydane? Czy ktoś mi dawał do czytania jakieś gazetki? Czy u kogoś widziałem jakieś ulotki? Czy u Jana widziałem jakieś paczki z książkami? Co stało na półkach w jego bibliotece? itp. Trwało to ponad cztery godziny. Potem chudego zmienił gruby z astmą. Znów zadawał mi te same pytania. Byłem głodny, zmęczony i kompletnie ogłupiały, a oni przerywali jedynie, kiedy chciałem sikać. Wtedy gruby przyciskał dzwonek, wchodziło dwóch palantów, którzy wyprowadzali mnie skutego do ubikacji. Po ośmiu godzinach znów przyszedł chudy. Widząc, że już prawie zasypiam przy tych samych pytaniach, wstał i uderzył mnie w twarz tak niespodziewanie, że spadłem ze stołka. Miałem rozkrwawioną wargę.

— To żeby cię trochę orzeźwić. A teraz odpowiadaj na pytania, bo ja już ni mam cierpliwości słuchać tych pierdołów, a jak będziesz zasypiał, to znów dostaniesz w pysk, tylko trochę silniej.

Po prawie dziesięciu godzinach odprowadzono mnie do celi, gdzie najpierw wypiłem cały garnek wody, a potem padłem na wyrko jak szmata. Zasnąłem momentalnie. Nie wiem, jak długo spałem, ale gdy przyniesiono mi chleb i czarną kawę, dosłownie pochłonąłem je w mgnieniu oka jak najlepsze śniadanie w dobrej restauracji. Po chwili znowu stanąłem przed obliczem chudego.

— No, pożegnamy się na jakiś czas, bo my tutaj nie prowadzimy hotelu ani domu wczasowego, żebyście się mogli wylegiwać. My sobie wszystko dokładnie prześwietlimy, a wy przez ten czas posiedzicie w kulturalnym areszcie milicyjnym.

— Za co mam siedzieć? — spytałem. — Czy jestem o coś oskarżony? Czy możecie mi powiedzieć, kto nie żyje? Co będzie teraz z moimi egzaminami na studia?

— Ze studiów w tym roku chyba nici, ale nie przejmujcie się i tak mamy za dużo inteligencji. A jeżeli chodzi o drugie pytanie, to powiem wam co się stało tylko dlatego, że was lubię. Tamtego dnia o godzinie 15.30 do mieszkania pana Jana przyszedł jego koleś i zobaczył uchylone drzwi. Wszedł do środka i zastał pana Jana zaciukanego nożem, bez spodni, z obciętym kutasem wsadzonym w gębę i z zaspermionymi majtkami twojej Madzi na głowie. Naprawdę dużo widziałem, ale takiej jatki jak tam i w tak artystycznej oprawie, to jeszcze nigdy w życiu. Pierwsze podejrzenie padło na was, że po prostu nakrył was w łóżku z Madzią. Ale okazało się, że jego ostatni kochanek, który miał klucze od mieszkania, wszedł tam zaraz po waszym wyjściu i zobaczył rozpierduchę w łóżku wraz z zachlapanymi, świeżo pachnącymi dupczeniem, majtkami. Był przekonany, że mimo zapewnień pan Jan zdradza go z własną żoną. Facet nie dość, że psychiczny to jeszcze tak chorobliwie zazdrosny, że wziął nóż kuchenny i gdy tylko pan Jan wszedł do mieszkania, najpierw wsadził mu go w brzuch, a potem jeszcze parę razy w klatkę piersiową. Przypuszczalnie pod wpływem przeczytanego wcześniej brudnopisu sztuki pisanej przez Jana wykorzystał scenę z niej, w której zazdrosna kochanka obcina niewiernemu członek. Zrobił to samo. Wykazał się jeszcze dodatkową inwencją wpychając zabitemu w usta odcięty członek, a zaspermione majtki żony zakładając mu na łeb.

Byłem przerażony i wstrząśnięty, lecz mimo to spytałem:

— To dlaczego mam dalej siedzieć?

— Dlaczego macie siedzieć, to się dopiero dowiecie. Na razie i tak nie będziecie się z nikim widywać ani z rodziną, ani z adwokatem, bo równolegle jest prowadzone inne śledztwo związane z panem Janem, którego życie i kontakty dokładnie teraz badamy. Mogę was jedynie pocieszyć, że oprócz was siedzi w tej samej sprawie kilka osób. Na rozprawie nie będzie wam smutno. Adwokata wyznaczono z urzędu, wszystkiego dowiecie się w swoim czasie.

Odprowadzono mnie do celi, gdzie znów spędziłem kilka godzin, rozmyślając nad tym co usłyszałem od chudego. Nie jadłem nic, bo nie przełknąłbym ani kęsa, wypiłem za to cały ganek wody i wciąż nie mogłem ugasić pragnienia. Następnego dnia przewieziono mnie do aresztu. Kibitka, którą jechałem była bez okien, ale sądząc po czasie przejazdu, musiało to być niedaleko. Dostałem celę z jakimś dywersantem. Był to poczciwy czterdziestolatek, tokarz pracujący w jednym z miejscowych zakładów. Jego dywersja polegała na tym, że przez pół roku zgłaszał awarię maszyny, na której pracował. Za każdym razem dostawał od majstra odpowiedź, że to nowa, radziecka maszyna, a takie się nie psują. Kiedy pewnego dnia cztery razy pod rząd zepsuł toczone przez siebie wałki, bo maszyna nie trzymała wyznaczonych parametrów, szlag go trafił. Zaczął w nią walić pięciokilowym młotem, żeby całkiem ją zepsuć, bo tylko wtedy można było ją wymienić. Wezwany do dyrekcji i do pierwszego sekretarza partii powiedział, że sekretarz może sobie tę radziecką maszynę wsadzić… wiadomo gdzie. On woli pracować na starej, poniemieckiej tokarce, a dywersantem jest ten, kto kazał dobrą maszynę złomować. Oczywiście, od razu został aresztowany i dostał równo 5 lat odsiadki. W sumie ucieszyłem się z jego towarzystwa, bo facet, choć prosty, był na swój sposób inteligentny i można było z nim pogadać na każdy życiowy temat. Wyznawał bardzo specyficzną i swoistą filozofię. Całe zło jest spowodowane przez komunistów, a on jest pewny, że nie doczeka lepszych czasów, ale komunizm na pewno upadnie, „…bo się te skurwysyny wzajemnie powyrzynają w walce o władzę i dobra doczesne”.

Dzięki temu, że znalazłem się w normalnym więzieniu, dowiedziałem się wreszcie jaka jest aktualna data i dzień tygodnia. W poprzedniej ciemnicy straciłem rachubę czasu.

c.d.n.