czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Yanina: „We właściwym momencie” — Tutaj


Tutaj

Na różne sposoby poszukiwali swojego miejsca we wszechświecie. Wybór był nieograniczony w przestrzeni, lecz zawężony do ich możliwości. Chcieli mieć dokąd wracać. Potrzebowali gdzieś czuć się swobodnie. Budowali domy. Przechodziły burze i śnieżne zamiecie. Sprawdzały wytrzymałość konstrukcji, szczelność dachu, okien, drzwi. Oni przytulne urządzali wnętrza pomieszczeń. Przedmioty i ornamenty starzały się, blakły, ulegały uszkodzeniu, traciły pierwotny zamysł wyglądu. Na zewnątrz, w przestrzeniach pomiędzy drogą a ogrodzeniem komponowali ze smakiem kształty i kolory roślin. Cięli wąskimi ścieżkami ogrody, parki i sady. Żywioły czterech pór roku przeczesywały utworzoną strukturę. Nieczułymi orały ją palcami. Przeobrażały wedle własnej woli. Otaczali się ludźmi, których lubili i szanowali. Nie wszyscy doceniali otrzymaną sympatię i dobroć. Nie wszyscy zostawali na dłużej. Niektórzy odchodzili gdzie indziej. Samotnie umierali. Wszyscy zmieniali się. Marzyli by kochać kogoś z wzajemnością. Znajdowali swoją miłość i razem z nią siłę, by zniszczyć ją lub ocalić. Pragnęli uznania i sensu swoich poczynań. Podejmowali działania, które były użyteczne, które pochłaniały ich uwagę od świtu do zmierzchu, które dawały satysfakcję. Nie wszystko było łatwe. Nie wszystko udawało się. Dokładali jednak wszelkich starań. Trudzili się, aby sprostać oczekiwaniom. Gdy pożądali władzy, brali ją w swe ręce. Chętnie wyznaczali rytm życia innym ludziom, czas na codzienną rozkosz i miejsce wiecznego spoczynku. Z głębokim przekonaniem narzucali własne wartości. Byli ciekawi rozmaitości świata. Łaknęli doznawać różnych smaków i przygód, mierzyć się z przeciwnościami, przyjmować wyzwania od potęgi losu. Podróżowali lądem, powietrzem i wodą po niezmierzonych szlakach w nieznanych krainach.

Dni przemijały w zawrotnym tempie wypełnione ponad brzegi doznaniami. Nie było czasu kompletować zapisków w pamięci, gdy działo się wiele. W chwilach odpoczynku miło było myślą odtwarzać kontur domu, ruch niedomkniętych drzwi i zapach cynamonu, odgłos kroków biegnących szybko na powitanie, radość otwartych ramion i bezwzględną ich pewność, z jaką znikały, magnetyczną siłę przyciągania tajemnicy kosmosu rozpiętego za plecami. Lata płynęły po coraz bardziej zmiętych, coraz bardziej wyblakłych kartach map zdarzeń, przedsięwzięć, wędrówek po odległych krajach, po niepewnych, w połowie urwanych drogach, po rozległych pustkowiach, po obcych ciałach i ich wewnętrznych, niepojętych przestrzeniach.

Zmęczeni wracali z rękoma pełnymi ciężaru własnych dokonań, nasyceni w pragnieniach i ciekawości, dopełnieni słodyczą zwycięstwa i gorzkim poczuciem klęski. Przekraczali bramę ogrodu zamkniętą skrzypieniem dla obcych. Lub ziejącą ciszą wyłamanych skrzydeł. Podążali ścieżką. Lub wspomnieniem jej śladu. Wchodzili do domu lub do ruin po nim i stąpanie miłości do nich biegło dźwiękiem toczącym się po schodach. Lub milczenia odległym wołaniem z wieczności.

Pamiętaj nieustannie, nigdy nie zapominaj, nawet gwałtownie obudzony ze snu, powtarzaj, że każde istnienie odrębną ma wagę, że długość innego życia nie twoim się mierzy. W pogoni za złudą własnego szczęścia, za własnym spełnieniem, baczniej należałoby słuchać rytmu serc napotkanych, szmeru strumienia mijanego oddechu, nim będzie za późno podać rękę, powitać, uśmiechnąć się, zamienić parę zwyczajny słów na znak ulotnego współtrwania w świecie materii; nim będzie za późno przytulić ducha na pożegnanie poprzez ciało. Inaczej nie da się wyrazić przyjęcia drugiego człowieka do swojej świadomości na stałe.

Tutaj, gdzie jestem, na skraju nicości, gdzie wszystko jest jednako błahe, silny wiatr wieje i deszcze w twarz siecze. Jest zimno i ślisko. Jest mrocznie. Trzeba poruszać się po omacku, ostrożnie, zanim ciało przyzwyczai się odczuwać, nie widzieć, elementy otoczenia i pewnie stawiać kroki na oślep. Wtedy, idąc swobodnie, przymknięte mając oczy, wystarczy mocno odbić się od podłoża i skoczyć głową naprzód z ramionami ułożonymi wzdłuż linii ciała, w ciekłą substancję ulewy wokół. Tutaj wreszcie powietrze jest miękkie i ciepłe, o które nie strzępi się skrzydeł w czasie lotu[1]. I nie kaleczy się ich o krawędzie obłoków.



[1] Z podziękowaniem dla 6MK9 za to, że jest.