czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Justyna Jendzio: „Cisza kurhanów” — odcinek 9.


Cisza kurhanów — odc. 9.

W pewnym momencie starucha spojrzała na Jansemi.

– „Uciekaj” – dziewczyna usłyszała w myślach.

Dla niewprawnych w posługiwaniu się dotykiem myśli ów dotyk nie był przyjemny, ale nie był to czas na rozważanie swych wrażeń. Odwróciła się i pobiegła do drugiego wyjścia. Za nią pobiegła Rimava. Odprowadzał ją krzyk rozwścieczonej Sahiat. Tensarev zerwał się i pobiegł za ukochaną.

Jansemi nie wiedziała, dokąd biegnie. Po prostu chciała być jak najdalej od demona.

– Jansemi!

Rozpoznała głos Roshun. Stała na wewnętrznym dziedzińcu z łukiem gotowym do strzału. Dziewczyna przez moment zawahała się. Po zdradzie Sahiat, nie wiedziała, komu ufać.

– Choć ze mną, dziecko! – Roshun dostrzegła jej wątpliwości. – Jestem jak twoja matka, Irui!

Pobiegła za macochą. Kobieta kluczyła po pomieszczeniach, ale nie wyglądało na to, by się zgubiła. Zdecydowanie dokądś zdążała. W pewnym momencie dała znak i zza kamiennych rumowisk i ścian wyszły trzy kobiety. Wszystkie miały kapłańskie szaty, ale i łuki w rękach. Coś tu Jansemi nie pasowało. Mocniej ścisnęła swój łuk.

– Jesteś Inshi.

Roshun zatrzymała się i wolno obróciła ku niej. Nic nie powiedziała, ale w spojrzeniu macochy wyczytała odpowiedź. Tensarev napiął łuk i wycelował w kobietę. Trzy kapłanki odpowiedziały tym samym.

– Dlaczego? Byłaś mi matką…

Roshun nie uśmiechnęła się złośliwie, wyglądała jakby powierzone jej zadanie bardzo jej ciążyło.

– Muszę wypełnić wolę Starej Rady.

– Powinnaś służyć bogini, a ona mi wybaczyła.

– Gdyby wybaczyła, odwołałaby Urmidira.

– Bogowie nie są do walki z demonami, tylko tępiciele – odezwał się Tensarev.

Tym razem Roshun lekko się uśmiechnęła.

– Od kiedy to zwykli myśliwi znają się na woli bogów?

– Widziałem wolę bogini – Tensarev wolno, stawiając stopę za stopą, zbliżał się do dziewczyny. – Potężna nie chce śmierci Jansemi.

Twarz Roshun ponownie przybrała poważny wyraz. Chwilę milczała wpatrując się w twarz pasierbicy.

– Zrozumiesz mnie, gdy opowiadać się będziesz bogom.

Błyskawicznym ruchem nałożyła strzałę na cięciwę i wymierzyła w dziewczynę. Jansemi nawet nie przypuszczała, że żona jej ojca tak wprawnie posługuje się łukiem. Częściej widziała ją przy wyprawianiu skór, krosnach i gotowaniu strawy, niż na polowaniu. Dlatego zdziwiła się wprawnością swej macochy.

Uchyliła się, ale i tak pocisk trafił ją w lewe ramię. Stęknęła i upadła na ziemię. Przycisnęła rękę do ramienia przy wystającym drzewcu, krzywiąc się z bólu. Kątem oka widziała Tensareva biegnącego między fragmentami murów i szyjącego do trzech Inshi. Odpowiadały tym samym. Jednak wprawny młodzieniec doskonale wykorzystywał wszelkie załomy, rzeźby i resztki sprzętów jako osłonę, unikając trafienia. Za to jego strzały dosięgły dwóch z kobiet, które z krzykiem przewracały się na ziemię.

Jej ciotka nałożyła kolejną strzałę, ale nie strzeliła do niej. Zbliżyła się szybko i mocno kopnęła dziewczynę w twarz. Potworny ból zmieszał się z mrokiem, który na moment przesłonił jej oczy. Czuła jak krew wypełnia jej usta, a dwa zęby ukruszyły się. Kolejny kopniak w brzuch ponownie ją zamroczył. Skuliła się, by maksymalnie osłonić się przed kolejnymi ciosami. Któryś z kolei kopniak odebrał dziewczynie świadomość.

Gdy się ocknęła, leżała na kamiennej posadzce. Bolała ją pięta, ramię i odrętwiała twarz. Czuła, że opuchnięte wargi i dziąsła zniekształciły ją. Gdy próbowała nimi poruszyć, popękała zastygła krew, która wyleciała ze stłuczonego nosa. Słyszała też jakieś głosy, ale w pierwszej chwili nie potrafiła powiedzieć, kto lub co je wydaje. Potem dotarła do niej melodia modlitwy. Choć wymawiana była w obcym języku, ze zdziwieniem stwierdziła, że rozumie jej słowa. Gdy była mała, jej matka uczyła ją tego języka. Poruszyła się chcąc wstać. Jednak jej ręce i nogi przytrzymywały więzy. Skupiła się i rozejrzała dookoła. Spoczywała w skalnej grocie, prawdopodobnie gdzieś w podziemiach świątyni. Sufit stanowiło naturalne skalne sklepienie, a ściany pokryte były wyblakłymi freskami. Jedynym oświetleniem były kaganki na olej skalny. Pod okrągłymi ścianami wyrzeźbiono kamienne ławy, onegdaj służące od zgromadzeń. Ona sama leżała w najniższym punkcie podłogi pośrodku komnaty. Jej nogi i ramiona były rozciągnięte i przytwierdzone łańcuchami do podłoża. Poznała tę komnatę – widziała ją już w swoim śnie. Była to Zakazana Komnata, w której przywołano Urmidira.

Uniosła głowę, by zobaczyć, kto wyśpiewuje modlitwę. W jej nogach, w odległości kilku stóp, była Roshun. Unosiła się parę łokci nad ziemią. Znajdowała się w transie – oczy miała wzniesione ku górze, źrenice wsuwały się pod górne powieki, a dłonie rozłożyła niczym w geście ofiarowania siebie.

Na ile pozwalało jej położenie, Jansemi odkręciła głowę bardziej na bok, by uważniej rozejrzeć się po sali. Z boku dostrzegła demona. Ale nie przypominał już wyschniętej, zdeformowanej mumii, a bestię, której cień widziała uprzednio. Ubranie zwisało na niej w strzępach, skrzydła rozłożyła, jakby szykowała się do lotu. Gdzie była Kalaha? A Rimava? Tensarev? Czyżby wszyscy zginęli? Ponownie szarpnęła się, usiłując uwolnić się z pęt. Na brzęk łańcuchów Roshun przerwała modlitwę i spojrzała na dziewczynę. Jej spojrzenie sprawiło, że uwięzionej żołądek podjechał do gardła. To nie było ludzkie spojrzenie, a takie samo jak demonicznych oczu.

– Roshun! Ocknij się! – zawołała Jansemi.

Odpowiedzią był głęboki, chrapliwy śmiech.

– Moja służka jest mi posłuszna – kobieta odezwała się nie swoim głosem.

– Urmidir…

Na ustach Roshun pełgał złośliwy uśmieszek.

– Twoja śmierć ostatecznie wyzwoli mnie z okowów ludzkiego mięsa!

– Przecież… przecież miałeś powrócić do piekieł.

Ponownie nieprzyjemny w swym brzmieniu śmiech przetoczył się po komnacie.

– Głupi, naiwny ludzki pomiocie! Czy ty myślisz, że swoje zadanie wykonywałbym za darmo? Inshi wezwały mnie, bym dokonał zemsty na twym rodzie, a za twą śmierć obiecano mi wolność. Póki będzie żyła ostatnia dziedziczka czystej krwi Nekalesh, mocą paktu miałem być więziony w ludzkim ciele. Teraz pozbędę się okowów tej padliny i każę się czcić ludziom jako ich nowy bóg! Wykąpię się we krwi Inshi, jako że obiecały mi to, gdy dobijały targu! I ustanowię swój kult!

Jansemi zbladła. Dotarło do niej, że w swym zaślepiającym gniewie, Inshi sprzeniewierzyły się woli bogów jasności i to one zostały przez boginię przeklęte. Jej śmierć tylko pogorszy sprawę, a Inshi zostaną wymordowane. Już pojęła, dlaczego Sahiat nie chciała, by Jansemi tu przybyła i dopełniła swojego przeznaczenia. Jej też miało przyjść zapłacić za błędy poprzedniczek.

– Roshun! Ocknij się! – szarpnęła łańcuchami, ale jej rozpaczliwe wysiłki wywołały tylko ponowny uśmiech na twarzy opętanej kobiety.

Jej macocha opadła na ziemię i zbliżyła się do niej. Jansemi wiedziała, że to jej ostatnie chwile. Zaczęła się modlić, polecając swą duszę Palimirowi i błagając go o wyrozumiałość, iż nie ginie na polu walki z bronią w ręku. Jeżeli wielki bóg będzie dla niej łaskaw, pozwoli jej duszy powrócić jeszcze na Naor i zasłużyć sobie, by po śmierci mogła polować u boku Potężnego.

Ku jej zdziwieniu Roshun nie poderżnęła jej gardła, ale zdjęła obie bransoletki z rąk. Następnie podeszła z nimi do Urmidira i położyła je u stóp potwora. Potem klęknęła, pokornie opuszczając głowę. Bestia zaryczała z zadowolenia, łapami trącając ofiarowane jej bransolety Nekalesh. Potem jednym zamaszystym ruchem zdjęła głowę z karku Roshun. Rozbryzgując krew, czerep w nierównych podskokach ciężko potoczył się po posadzce, aż pod jedną z kamiennych ław. Ciało kobiety upadło z plaśnięciem i drgało konwulsyjnie, zaś krew z otwartych tętnic tryskała w rytm bijącego jeszcze serca.

Jansemi krzyknęła i szarpnęła łańcuchami. Choć Roshun okazała się jej największym wrogiem, nie mogła w jednej chwili całkowicie zmienić uczuć do swej krewnej. Jakaś część nadal ją kochała i podświadomie próbowała usprawiedliwiać. Dlatego poczuła wielki żal, gdy Roshun zginęła. Bestia rozerwała ciało jej macochy i chciwie pożerała wnętrzności. Jej pragnienie krwi było silniejsze niż chęć zabicia dziewczyny. Nagle zawyła i zakrwawionymi rękoma chwyciła się za łeb, w którym utkwiła strzała. Jansemi poznała ją – to Tensarev!

Rozejrzała się, by zobaczyć, skąd nadchodził. Od strony jej lewego ramienia. Krwawił z lewej strony głowy, ale czaszkę miał całą. Wprawnie nakładał strzały na cięciwę i wysyłał jedna za drugą w kierunku potwora. Bestia porzuciła ofiarę i usiłowała odejść, ale każdy kolejny cios powalał ją na kolana. Po kilku chwilach była tak naszpikowana strzałami, że wyglądała jak jeż preriowy. Ale nie zdychała. Ludzka broń nie była w stanie jej zgładzić.

Gdy Urmidir klęczał, wyjąc i łapami sięgając ku boleśnie raniącym go strzałom, Tensarev doskoczył do Jansemi.

– Jesteś cała?

Twierdząco skinęła głową. W pośpiechu obejrzał krępujące ją łańcuchy. Szarpnął i zaklął.

– Nie mam klucza!

– Może ciotka ma – skinęła głową na krwawe szczątki kobiety, która przez tyle lat zastępowała jej ukochaną matkę.

Bez zbędnego zastanawiania się doskoczył do ciała i szybko je przetrząsnął. Po chwili metalowe klucze zabrzęczały w jego okrwawionej dłoni. Nie zdążył jednak ich użyć.

– Tensarev!

Odwrócił się na rozpaczliwy krzyk ukochanej. Urmidir stał nad nią. Jego ciało, wszędzie tam gdzie wbiły się strzały, dymiło. Po chwili drzewca zwęgliły się i rozsypały w proch, niczym rozwiane wiatrem popioły, a rany zasklepiły. Demon z uwagą przyglądał się leżącej przed nim dziewczynie. Delektował się tą chwilą. Czekał na nią tyle stuleci, więc teraz celebrował moment swojego triumfu.

Tensarev porwał leżący obok zwłok Roshun łuk i wycelował w demona. Urmidir ryknął i machnięciem łapy odbił lecącą w jego kierunku strzałę. Drugą łapę położył na szyi dziewczyny i zacisnął. Jansemi straciła oddech. Skuta nie mogła się bronić. Charczała i pokasływała w bezowocnych próbach złapania choćby maleńkiego haustu życiodajnego powietrza. Zblokowana w tętnicach szyjnych krew pulsowała w jej głowie, twarz jej sczerwieniała, a język wylazł na wierzch. Załzawionymi i zaciągającymi się mgłą oczyma nawet nie mogła spojrzeć w twarz swojemu oprawcy, gdyż przyciskał ją tak, że widziała jedynie sklepienie komnaty nad sobą. Szarpała rękami i kopała nogami, ale łańcuchy ograniczały jej ruchy, dzwoniąc jękliwie przy każdym ruchu. Wiedziała, że jeżeli demon zaciśnie swą garść, zmiażdży jej krtań i to będzie jej koniec.

– Urmidir!

Tym razem głos należał do Kalahy. Więc żyła! Jansemi mocniej się szarpnęła, charcząc i nie mogąc już złapać oddechu. Kalaha wbiegła do komnaty z lekkością nastoletniej młódki, a nie kobiety ponad sześćdziesięcioletniej. W biegu wykrzyczała zaklęcie. Powietrze przed nią nagle zgęstniało, rozbłysnęło niczym woda w świetle księżyca i fala mocy uderzyła w Urmidira. Demon obrócił się bokiem i osłonił skrzydłem. Moc uderzyła go, powodując mocne oparzenia. Cios był tak silny, że oderwał go od ziemi i odrzucił na kilkanaście kroków od dziewczyny. Potwór machał skrzydłami, by utrzymać się w powietrzu, ale błona jego skrzydła popękała i topiła się jak zawieszony nad dużym płomieniem połeć słoniny. Demon obracał się niczym pies za własnym ogonem. Zaklęcie Kalahy było silne i wywołało trwałe obrażenia, nie tak jak strzały Tensareva. Młody mężczyzna nie tracił czasu na gapienie się, tylko doskoczył do Jansemi. Wprawnymi ruchami odbezpieczył zamki jej kajdan. Zerwała się z podłogi. Kalaha tkała kolejne zaklęcie, gromadząc wokół siebie moc.

Wściekłość demona rosła. Nie spodziewał się takiego oporu. Jansemi, jego furta do wolności uciekała. Opadł ciężko na ziemię i podkurczył palce, aż nieprzyjemnie zapiszczały na kamieniach jego pazury. Odbił się pod samo sklepienie i czepił się pazurami niczym nietoperz. Wykręcił głowę w stronę Kalahy i zasyczał jak rozdrażniony smok. Cisnęła weń kolejnym zaklęciem. Tym razem uskoczył, a moc zaklęcia ukruszyła zaprawę i kamienie sklepienia, których odłamki posypały się na posadzkę.

– Zabierz ją stąd – Kalaha zwróciła się do Tensareva – jak najdalej.

Demon skoczył na uciekających, ale Kalaha ponownie cisnęła w niego zaklęciem. Tym razem nie był to cios, a pęta. Schwyciła go w niewidzialną sieć, którą następnie rzuciła na ścianę, przyszpilając go do niej. Rycząc szarpał się wściekle, wzrokiem wiodąc za znikającą w wyjściu Jansemi. W przejściu dziewczyna minęła się z Roshun i dwiema innymi Irui.

– Roshun, bransolety! – usłyszała jeszcze Jansemi, nim skręcili w kolejny korytarz, a głosy walki cichły, tłumione kamiennymi ścianami.

Jansemi nie wiedziała czy zmierzają w prawidłowym kierunku, ale spełniając życzenie Kalahy, usiłowali jak najbardziej oddalić się od demona.

Za kolejnym zakrętem dwie kobiety wyskoczyły na nich. Były to Inshi. Tensarev nie miał czasu sięgnąć po nóż ani nałożyć strzały, więc zdzielił jedną z napastniczek łęczyskiem w twarz. Okręciła się jak bąk, po czym upadła krztusząc się krwią, która napłynęła do ust z ran po wybitych zębach. Druga Inshi z puginałem rzuciła się na Jansemi, ale Tensarev błyskawicznie się obrócił i ją również uderzył łęczyskiem w głowę. Zachwiała się, ale nie upadła. Jansemi nie czekała aż minie jej chwilowe zamroczenie, tylko doskoczyła do niej, pochwyciła za nadgarstek uzbrojonej dłoni i wbiła jej własny puginał w pierś. Pchnięte z dużą siłą ostrze przebiło mostek i zagłębiło się w serce. Inshi wydala z siebie ciche tchnienie i skonała. Jansemi dziwnie się poczuła. Po raz pierwszy zabiła człowieka. Cofnęła się dwa kroki, patrząc na swoje okrwawione dłonie i tężejącą twarz zasztyletowanej.

Tensarev nie miał chwili zawahania. Wyszarpnął puginał z rany i wręczył ostrze Jansemi. Poczuła mocniejsze bicie serca na widok wypływającej cienką stróżką krwi z ledwie widocznego rozcięcia skóry na mostku. Setki razy widziała krew z zabijanej zwierzyny czy odnoszonych ran, ale nigdy z tej śmiertelnej, zadanej własnoręcznie.

– Jansemi, musimy iść.

Pobiegli dalej. Tensarev doskonale odnajdywał drogę i wreszcie znaleźli się na dziedzińcu przed światynią. Jednak ich koni nie było. Ktoś je zabrał.

– Tashhhh, tashhh – zawołał Tensarev.

Tego zawołania uczono wszystkie konie należące do klanu i wdrożone do służby człowiekowi. Miały bezwzględnie na nie reagować.

Cisza. Tensarev powtórzył zawołanie.

cdn.