czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Anna Stryjewska: z cyklu `Księżycowy ogród` — O skrzypcach, które nie umiały grać


O skrzypcach, które nie umiały grać

Pewnego zwykłego dnia do Akademii Muzycznej w Łodzi ktoś przyniósł niezwykłe skrzypce. Były wykonane z pięknego, czereśniowego drzewa. Miały rzeźbioną, subtelnie wygiętą rączkę, wgłębienia po bokach i napięte, mocne struny z końskiego włosia. W komplecie był także smyczek. Skrzypce wyglądały prześlicznie, ale kiedy ktoś próbował na nich grać, wydawały tak przeraźliwe dźwięki, że wszyscy zatykali uszy i uciekali jak najdalej. Wreszcie po wielu próbach skrzypce wylądowały w magazynie, do którego rzadko ktoś zaglądał. Natomiast wieść o nich krążyła nieustannie w środowisku muzycznym — szeptano nawet, że skrzypce są zaklęte i tylko jakiś cud sprawi, że zaczną grać.

Pewnego razu do Akademii trafiła dziewczynka o imieniu Basia. Była nieśmiała, skromna i ogromnie wrażliwa. Drobna i wychudzona budziła współczucie dorosłych. W poprzedniej szkole odkryto u niej talent muzyczny i skierowano do tej uczelni w nadziei, że wykształci ona kolejnego wirtuoza.

Ojciec Basi nienawidził muzyki, a zwłaszcza skrzypiec. Czuł się samotny po śmierci żony, zapewne dlatego był zgryźliwy, zgorzkniały i zbyt często zaglądał do kieliszka. Za każdym razem, gdy dziewczynka ćwiczyła w domu na pożyczonych instrumentach, ojciec wrzeszczał, żeby lepiej wzięła się do zmywania garnków, a następnie zamykał się w swoim pokoju i zatykał uszy watą. Jedyną osobą, która Basię rozumiała była mama, ale ona zmarła kilka lat temu. Nic dziwnego, że dziewczynka nieustannie za nią tęskniła.

Już od pierwszych zajęć w Akademii dało się zauważyć, że dziecko ma niezwykły talent. Niestety, jej rówieśnicy nie podzielali entuzjazmu wykładowców — dokuczali koleżance i uprzykrzali jej życie tylko dlatego, że upatrywali w niej rywalkę, która choć biedna, zdolniejsza była od nich.

Pół roku później zaczęły się gorączkowe przygotowania do prezentacji, na której uczniowie mieli przedstawić swoje umiejętności. Dla absolwentów Akademii była to bardzo ważna chwila, dlatego cały wolny czas poświęcali na niekończące się próby i szlify. Co najlepsze instrumenty zostały przydzielone, niektórzy mieli własne. Tylko Basia została z niczym. Jak to się stało? Nie wiadomo. Wtedy ktoś wpadł na szatański pomysł i przyniósł z magazynu skrzypce, które nie umiały grać.

— Jak taka dobra, to sobie poradzi! — dodał złośliwie i zapakował instrument w piękny, skórzany futerał.

Basia niczego nie podejrzewając, zachwycona pobiegła do domu i już od drzwi wołała:

— Tatusiu! Zobacz, jakie piękne skrzypce dostałam! Najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek widziałam!

Ojciec, który był już po jednym winie, zerknął tylko przez ramię i rzucił kwaśno:

— Skrzypce jak skrzypce… i o co tyle hałasu? Lepiej byś się do roboty jakiej wzięła, a nie rzępoliła wiecznie!

Kolejny raz zrobiło się Basi przykro, ale gdy tylko otworzyła futerał i rozłożyła nuty — jej serduszko zaczęło bić szybciej od emocji. Wyjęła instrument z pudła i delikatnie, z czułością pogładziła jego politurę. Zanim zaczęła grać, przyłożyła je od ucha i wsłuchała się w dźwięki wychodzące ze środka. Czuła się taka szczęśliwa! Jednak gdy tylko musnęła smyczkiem napięte struny, odpowiedział jej fałszywy ton, jakiego dotąd nie słyszała. Spróbowała raz jeszcze i jeszcze, i jeszcze… Skrzypce grały tak okropnie, że tym razem ojciec nie wytrzymał i wyrzucił Basię z domu.

— Ćwicz sobie na ulicy! — wrzasnął na całe gardło, rzucając za zbiegającą po schodach palto i czapkę — Może inni to zniosą, bo ja już nie daję rady! — sapnął i ciężko walnął pięścią w stół.

Dziewczynka ubrała się i niewiele myśląc wyszła z kamienicy na ulicę. Było mroźne, styczniowe popołudnie. Drobny, puszysty śnieg spływał wolno gęstą firanką z nieba. Zatrzymała się na chodniku przed elegancką restauracją i zaczęła grać. Już po chwili palce jej zdrętwiały z zimna, policzki zarumieniły się od mrozu, ale ona uparcie ćwiczyła. Tymczasem kapryśne skrzypce fałszowały niemiłosiernie dalej. Ludzie podchodzili, wrzucali jej do kiszeni pieniądze i mówili:

— Dziecko, opamiętaj się i przestań! Tego nie można słuchać! Chcesz wypłoszyć wszystkie szczury z miasta?

Basia nie poddawała się, choć łzy srebrnym łańcuszkiem spływały jej po policzkach. Zamarzały w połowie drogi, a potem z pustym dźwiękiem wpadały do środka skrzypiec. Miasto powoli zaczynało tonąć w mroku, jedna po drugiej zapalały się latarnie, śnieg padał nieustannie, a Basia wciąż próbowała ujarzmić instrument.

— Idź już do domu biedne dziecko… Nie stój tak i nie marznij! — odezwała się w pewnej chwili skromnie ubrana staruszka, która zatrzymała się tuż obok i przyglądała dziewczynce ze współczuciem — Nie mam wiele, ale podzielę się z tobą tym, co mam… Wiem, że pięknie grasz… Moje serce mi mówi, że cudownie grasz!

— Ale ja nie chcę pieniędzy! Ja muszę grać! — szepnęła Basia przez ściśnięte gardło — Jutro koncert, a ja chcę wykorzystać swoją szansę! Jeśli tego nie zrobię, to… cała reszta nie ma sensu!

— Tak, tak… Pięknie grasz! — przytaknęła staruszka, kiwając jednocześnie głową i uśmiechając się tajemniczo.

I nagle stała się rzecz niezwykła. Skrzypce jęknęły głośno i ucichły, a kiedy Basia ponownie śmignęła smyczkiem po strunach — wypłynęła z nich taka muzyka, jakiej świat jeszcze nie słyszał. Złe zaklęcie prysło. W jednej chwili obok małej skrzypaczki zebrała się gromada ludzi, która słuchała z niemym zachwytem i nagradzała gromkimi oklaskami. Wtedy z tłumu wyłonił się ojciec Basi. Serce mu zmiękło, podszedł do córki, objął ją ramieniem i powiedział czule:

— Dość tego, Basiu, zmarzłaś na kość! Jak chcesz jutro grać? Wracamy do domu!

Zebrani na chodniku przechodnie z nieukrywanym żalem pożegnali małą skrzypaczkę wielkimi brawami.

— Nie poddawaj się, drogie dziecko, bo masz prawdziwy talent! — zwróciła się do niej ponownie staruszka, zastępując im drogę — Pamiętaj o tym! — dodała i odeszła w przeciwną stronę.

— Dziwaczka! — rzucił za nią ojciec

— Tatusiu, dlaczego tak mówisz? Znasz tę panią?

— Pewnie! Mieszka za rogiem i jest głucha jak pień!

— Naprawdę? To niemożliwe? Przecież mówiła, że pięknie gram!

— A nie mówiłem, że dziwaczka? — powiedział ojciec i popchnął ją w kierunku domu.

 

Nie muszę już chyba dodawać, że Basia swą grą wprawiła w osłupienie całe jury i widownię.

— To te diabelne skrzypce! — krzyknął jakiś słuchacz próbując unicestwić jej sukces — Niech ktoś inny na nich zagra!

Na te słowa z sali wyrwało się kilkoro chętnych i spróbowało zagrać. Jednak każda próba kończyła się niepowodzeniem. Skrzypce jęczały, zgrzytały, wydawały trudne do zniesienia dźwięki. Wystarczyło jednak, że Basia wzięła smyczek do ręki i lekko musnęła nim struny, a płynęła z nich taka rzewna, urzekająca melodia, jakiej nikomu nie udało się dotychczas zagrać. Nawet ci, którzy nie wierzyli w dziewczynkę, teraz musieli przyznać, że jej gra jest wyjątkowa, a mała skrzypaczka ma słuch absolutny.

 

Po kilku latach Basia stała się sławna na cały świat. Była zapraszana na największe koncerty i salony muzyczne, poznawała ciekawych ludzi, zwiedziła niejeden kontynent. Nigdy też nie rozstawała się ze swoimi skrzypcami. Nawet jej ojciec polubił muzykę i w końcu przestał pić. Towarzyszył jej w każdej podróży, cieszył się z sukcesów razem z nią, wspierał dobrym słowem, otaczał opieką i miłością.

 

Cóż… wszyscy wiemy, że cierpliwość i ciężka praca popłacają. Skoro tak, dlaczego jesteśmy wciąż tacy niecierpliwi?