czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Anna Stryjewska: z cyklu `Księżycowy ogród` — Głupi Grzesio


Głupi Grzesio

od cza­su do cza­su gi­nę­ły nie­do­pi­l­no­wa­ne. Chło­piec wcze­s­nym ra­n­kiem wy­pro­wa­dzał sta­do na łą­kę, a wie­czo­rem spro­wa­dzał do do­mu. Je­go ulu­bio­nym za­ję­ciem pod­czas pa­sa­nia owiec by­ło stru­ga­nie pa­ty­ków, z któ­rych two­rzył wspa­nia­łe, la­ta­ją­ce i pły­wa­ją­ce bu­do­w­le oraz ma­szy­ny, któ­rych wpra­w­dzie ni­gdy nie wi­dział, ale miał je do­kła­d­nie roz­ry­so­wa­ne w wy­o­b­ra­ź­ni. Nie­ste­ty, nikt nie do­ce­niał je­go ta­le­n­tu. Nie umiał prze­cież pi­sać ani czy­tać, bo ni­ko­mu nie przy­szło do gło­wy, by Grze­sia wy­słać do szko­ły. Cio­t­ka cią­g­le ska­r­ży­ła się na nie­go, a zda­rza­ło się na­wet, że nie raz przy­ło­ży­ła mu ki­jem przez ple­cy.

Je­dy­ną bli­s­ką i od­da­ną chło­p­cu is­to­tą by­ła owie­cz­ka Ka­sia, któ­ra nie od­stę­po­wa­ła go na krok. Grze­sio ko­chał ją ba­r­dzo. Czuł, że ty­l­ko ona go ro­zu­mie, bo kie­dy płakał, pła­ka­ła ra­zem z nim, kie­dy śmiał się, jej oczy śmia­ły się ta­k­że, a gdy za­sy­piał w obó­r­ce wy­cze­r­pa­ny cię­ż­kim dniem, pod­kła­da­ła mu pod gło­wę swój mięk­ki brzuch. Gdy ty­l­ko się obu­dził, na­po­ty­kał jej ro­zu­m­ne, za­tro­s­ka­ne spo­jrze­nie — mo­że wła­ś­nie dla­te­go ni­gdy nie czuł się sa­mo­t­ny.

Ulu­bio­nym mie­j­s­cem za­baw Grze­sia by­ła sto­ją­ca na ubo­czu stu­d­nia, któ­ra na ka­ż­de je­go za­wo­ła­nie od­po­wia­da­ła prze­cią­g­łym, ta­je­m­ni­czym gło­sem. Gdy prze­cho­dził obok, za­glą­dał do niej za ka­ż­dym ra­zem i wrzu­cał ka­mie­nie. Na­słu­chi­wał plu­s­ku wo­dy, prze­glą­dał się cza­sem w gła­d­kim zwie­r­cia­d­le al­bo na­wo­ły­wał, bo upa­r­cie wie­rzył, że po dru­giej stro­nie ta­f­li wo­dy mie­sz­ka ja­kaś is­to­ta, któ­ra po­trze­bu­je je­go po­mo­cy.

Pe­w­ne­go ra­zu, a by­ło to pó­ź­nym wie­czo­rem, do­pa­d­ła go gru­pa mie­j­s­co­wych ło­bu­zia­ków i jak zwy­k­le ob­rzu­ci­ła wy­zwi­s­ka­mi, a co go­r­sza — ka­mie­nia­mi.

— Głu­pi Grze­sio! Głu­pi Grze­sio! Nie­do­ra­j­da! Ob­da­r­ciuch! Bru­das!

— Ojej! Ała! — ję­k­nął Grze­sio, gdy je­den z ka­mie­ni tra­fił go w czo­ło.

Już nie by­ło mu do śmie­chu, bo ude­rze­nie spra­wi­ło ból, któ­re­go się nie spo­dzie­wał. Ni­ko­mu nie zro­bił nic złe­go, dla­cze­go więc wy­rzą­dzo­no mu krzy­w­dę? Te­go już nasz Grze­sio nie ro­zu­miał. Zła­pał się obu­rącz za gło­wę i roz­pła­kał.

— Zo­sta­w­cie go! Jak wam nie wstyd?! Da­j­cie mu spo­kój! Co on wam zro­bił, że tak go nie­na­wi­dzi­cie? Prze­szka­dza wam, że jest bie­d­ny i nie ma ni­ko­go na tym świe­cie?

Głos ten na­le­żał do Ma­ł­go­si, có­r­ki wys­oko po­sta­wio­ne­go urzę­d­ni­ka, z któ­re­go zda­niem wszy­s­cy we wsi ba­r­dzo się li­czy­li, a któ­ra przy­pa­d­ko­wo tam­tę­dy prze­cho­dzi­ła.

— A co? Po­ska­r­żysz się ta­tu­sio­wi? — za­wo­łał zu­ch­wa­le je­den z nich.

— Kto wie? Za­sta­no­wię się nad tym — od­pa­r­ła.

— Z nią nie ma ża­r­tów — wy­krzy­k­nął dru­gi. — Cho­dź­cie stąd! Spa­da­my!

— Jak ty­l­ko pu­ś­cisz pa­rę, roz­pra­wi­my się z to­bą. Zo­ba­czysz!

— Ja­s­ne! Już się bo­ję! — ro­ze­śmia­ła się na te po­gró­ż­ki, a oni czym prę­dzej ucie­k­li.

— Nie płacz już! — po­wie­dzia­ła do Grze­sia. — Po­szli so­bie i za­pe­w­niam cię, że nie bę­dą ci już do­ku­czać!

Chło­piec po­pa­t­rzył na nią nic nie ro­zu­mie­jąc, a je­d­no­cze­ś­nie w je­go oczach po­ja­wi­ła się ogro­m­na czu­łość. Dzie­w­czy­na wy­da­ła mu się is­to­tą na­d­lu­dz­ko pię­k­ną — ni to czło­wie­kiem, ni to Anio­łem ze­sła­nym na zie­mię, by mu po­ma­gać. Skrzy­d­la­ta po­stać Anio­ła wi­d­nia­ła na je­d­nym z wie­lu ob­ra­z­ków, któ­re wi­sia­ły na ścia­nie w do­mu je­go cio­t­ki. Ujrzał w niej ma­t­kę, której prze­cież nie pa­mię­tał, ale któ­rej ob­raz pie­lę­g­no­wał w se­r­cu, dzie­w­czy­nę o mięk­kich ry­sach twa­rzy, cie­p­łym spo­jrze­niu i cu­do­w­nym uśmie­chu. Pa­t­rzył więc na nią i pa­t­rzył, i nie mógł ode­rwać oczu. Ona tym­cza­sem wy­ję­ła chu­s­te­cz­kę i wy­ta­r­ła stru­ż­kę krwi spły­wa­ją­cą po je­go skro­ni, na­stę­p­nie po­ca­ło­wa­ła go w czo­ło.

— Bo­li?

— Nie — od­parł i na­dal wle­piał w nią swo­je wie­l­kie, błę­ki­t­ne oczy.

Od tej po­ry stu­d­nia sta­ła się mie­j­s­cem spo­tkań, na któ­re obo­je nie­cie­r­p­li­wie cze­ka­li. Nie wia­do­mo, co w Grze­siu urze­k­ło Ma­ł­go­się, ale obe­c­ność bez­ra­d­ne­go, a przy tym ład­ne­go, chło­p­ca ba­r­dzo jej by­ła po­trze­b­na. Cza­su mie­li nie­wie­le, ale wy­ko­rzy­s­ty­wa­li go na wy­śmie­ni­tą za­ba­wę, ja­ką by­ło rzu­ca­nie ka­mie­ni w głąb stu­d­ni, na­słu­chi­wa­nie wy­do­by­wa­ją­ce­go się z niej echa, a ta­k­że śmie­sz­ne opo­wie­ś­ci, któ­re dzie­w­czy­na se­r­wo­wa­ła Grze­sio­wi nie­mal bez prze­rwy. W spo­tka­niach tych ucze­s­t­ni­czy­ła, rzecz ja­s­na, owie­cz­ka Ka­sia. Sku­ba­ła nie­o­po­dal tra­wę i od cza­su do cza­su ze­r­ka­ła na nich je­d­nym okiem.

Pe­w­ne­go ra­zu Grze­sio dał Ma­ł­go­si w pre­ze­n­cie sta­tek, któ­ry sam wy­stru­gał z pa­ty­ków. By­ła to je­dy­nie wi­z­ja cze­goś, cze­go ni­gdy nie wi­dział.

— Ale pię­k­ny! — za­chwy­ci­ła się dzie­w­czy­n­ka, za­rzu­ci­ła mu ra­mio­na na szy­ję i znów po­ca­ło­wa­ła go, choć tym ra­zem w po­li­czek.

Grze­sio nie wie­dział, co to zna­czy, ale czuł się du­m­ny, bo pie­r­w­szy raz w ży­ciu od­krył, że da­wa­nie upo­mi­n­ków mo­że ko­muś spra­wić wie­l­ką ra­dość. Obe­c­ność dzie­w­czy­ny sta­ła się mu ba­r­dzo dro­ga. Nic więc dzi­w­ne­go, że jak pe­w­ne­go dnia nie za­stał jej przy stu­d­ni, wpadł w roz­pacz. Nie za­u­wa­żył po­że­g­na­nia na­pi­sa­ne­go pa­ty­kiem na pia­s­ku — al­bo ra­czej nie prze­czy­tał, bo prze­cież nikt nie nau­czył go tej sztu­ki. Od tam­tej po­ry przy­cho­dził do stu­d­ni co­dzien­nie, ale na pró­ż­no. Ma­ł­go­sia prze­pa­d­ła jak ka­mień w wo­dę i już wię­cej się nie po­ja­wi­ła.

Grze­sio był tak zroz­pa­czo­ny, że ca­ły­mi dnia­mi pła­kał, za­rzu­cił na­wet swo­je stru­ga­nie. Nie ob­cho­dzi­ły go uty­s­ki­wa­nia cio­t­ki, że nie pi­l­nu­je owiec, a czas wy­pełnia bzdu­ra­mi. Nie bo­la­ły go ra­zy, któ­re otrzy­my­wał. Je­go tę­s­k­no­ta za Ma­ł­go­sią by­ła zna­cz­nie wię­k­sza. Za­po­mniał na­wet o Ka­si, któ­rą tak mo­c­no za­wsze ko­chał, a któ­ra prze­cież pła­ka­ła ra­zem z nim.

Dalsze losy bohaterów baśni poznasz z książki, która niebawem ukaże się drukiem.