piątek, 27.12.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Ponownie odpowiedzią była cisza. Gdyby konie odpowiedziały, nawet z daleka usłyszeliby rżenie. Tensarev i Jansemi wiedzieli, że zwierzęta zaszlachtowano. Inshi za wszelką cenę chciały zatrzymać ich w mieście.
– Musimy uchodzić pieszo.
– To wiele dni drogi.
– Nie mamy wyjścia – Tensarev pochwycił ją za rękę i pociągnął za sobą.
Przebiegli przez główny plac do głównej bramy. Przekroczyli ją i biegli wzdłuż drogi prowadzącej na południe.
I wówczas usłyszeli demoniczny wrzask i łoskot jak przy zejściu lawiny. To krzyczał Urmidir, zaś łoskot wywołało walące się sklepienie jednej z sal. Demon uderzył weń swym cielskiem i wyleciał w słońce. Ale teraz ze zdumieniem ujrzeli, że nie był już tylko dokuczliwym demonem, który dla zaspokojenia głodu krwi zabijał pojedynczych ludzi na stepach. Był potężnym, odrażającym demonem piekieł. Jego wygląd uległ całkowitemu przeobrażeniu. Rzut oka wystarczył, by po ciele Jansemi przeszedł dreszcz obrzydzenia. Jego łeb się spłaszczył, a pysk wydłużył. Dwa przednie kły zwisały w dół jak w paszczy długozębnego tygrysa leśnego, ale były ciemnobrunatnego koloru. Dwa nozdrza, wystające niczym u krokodyla, drgały nerwowo. Podobnie jak ciemnożółte oczy rozstawione po bokach głowy. Z krótkiego cielska wyrastały ramiona zakończone trzema pazurzastymi palcami i pazurem wyrastającym z łokcia. Cała skóra pokryta była ostrymi, rogowymi wyrostkami i w promieniach słońca mieniła się połyskliwą czernią, ciemną zielenią i pasmami ciemnej żółci. Tylne, jaszczurzego kształtu nogi podkurczył pod brzuch, by nie stawiały oporu przy locie. Podwójne skrzydła wyrastające z łopatek i kości przy zakończeniu żeber placów mocno uderzały powietrze, wzbijając kurz i wydając nieprzyjemny dźwięk. Strzelający, rozwidlony na końcu ogon ze świstem ciął powietrze, znamionując rozdrażnienie właściciela.
W swych łapach Urmidir trzymał jedną z kapłanek. Kobieta wisiała trzymana za szyję, swymi rękoma czepiając się nadgarstka demona. Bezradnie kopała w powietrzu nogami. Mimo oddalenia, Jansemi poznała Rimavę. Kobieta nie krzyczała, ale jej usta wypowiadały słowa zaklęcia czy modlitwy. Musiała urazić nimi demona, gdyż zaryczał, wzbił się wyżej i odsunął od siebie kobietę na wyciagnięcie łapy. Potem jednym szarpnięciem drugiej łapy wydarł jej wszystkie wnętrzności. Spadły na ziemię w fontannie krwi z mokrym plaśnięciem. Rimava nawet nie jęknęła, zadrgała tylko konwulsyjnie, puściła nadgarstek demona, a głowa bezładnie przechyliła się jej na bok. Zwiotczała niczym szmaciana lalka. Urmidir rozwarł paszczę i jednym kłapnięciem odgryzł głowę od ciała. Puścił krwawe resztki i z łopotem szat ciało poszybowało w dół. Znikło za budynkami, ale Jansemi słyszała jego plaśnięcie o ziemię czy ruiny budynku.
– Nie ujdziemy mu – powiedziała cicho do Tensareva.
Młody mężczyzna rozejrzał się dookoła.
– Najrozsądniej będzie skryć się w tych ruinach.
– Chodźcie za mną! – jedna z Irui zamachała do nich zza na wpół zawalonego muru.
Pobiegli za kapłanką. Skierowała się do ruin dawnego pałacu książęcego. Biegli, kryjąc się za murami budynków. Przez ten czas Urmidir krążył nad miastem węsząc i wypatrując jej. Ryczał przy tym rozłoszczony i ze świstem przecinał powietrze ogonem. Ze szponów zwisały mu krwawe strzępy wnętrzności Rimavy.
– Kalaha żyje? – Jansemi zapytała w biegu kapłanki.
– Nie wiem, pani, ale demon czymś rozwścieczony. To magia Wielkiej Irui Kalahy drażni tego pomiota piekieł.
– Wielka Irui? – zdziwiła się Jansemi, ale kapłanka nie odpowiedziała, tylko skinęła na nią ręką.
– Tędy, pani. Do komnat pałacu.
Biegli korytarzami pałacu. Jansemi nie miała czasu, by podziwiać wspaniałości pozostałości siedziby książąt. Kapłanka wyraźnie dokądś ich prowadziła.
Wreszcie, minąwszy dziesiątki komnat i korytarzy, wbiegli do rozległego ogrodu, w centrum którego stał nieduży pałacyk. Budowla była prosta, ozdobiona wyobrażeniami zwierzęcymi i roślinnymi. I piórami podobnymi do gęsich. Były to pióra kiridu zwanych także aniołami, Mieczami Bogów. Były symbolami szczęścia, ale i siły.
– Czy to świątynia Mirge?
– Nie – odparła kapłanka – to siedziba kapłanki Kheri’Nehev. Jedna z córek władcy Sarmedirii zawsze zostawała kapłanką Potężnej. Nawet po zdjęciu ślubów czystości zachowywała tytuł świątobliwej służki Potężnej i zamieszkiwała w tym pałacyku. Tu też odprawiała codzienne modły, by Mirge błogosławiła ludowi obfitymi plonami i bogactwem zwierzyny w okolicznych górach, lasach i stepach. Zamieszkiwała tu z mężem i dziećmi. Po jej śmierci pałacyk przejmowała kolejna krewna księcia. W środku jest jednak kaplica Mirge.
Nie było czasu na dłuższe tłumaczenie, gdyż Urmidir krążył nad pałacem. Nie ukrywał swej obecności, wydając gniewne pomruki i porykiwania. Jansemi pamiętała, że książęcy dom dał schronienie wygnanym ze świątyni Irui i to tu zostały ocalone. Ale teraz nie było tu zbrojnych księcia.
– To pułapka – Jansemi podejrzliwie spoglądała na pałacyk.
– Urmidir wszędzie cię odnajdzie, pani, ale tu jest święte miejsce – kapłanka ruszyła w kierunku pałacyku. – Tu mieszkała ostatnia Irui. Tu dziękowała bogom za ocalenie swych sióstr.
– Świątynia też nim była – kąśliwie zauważył Tensarev.
Oboje pobiegli za kapłanką. Urmidir dostrzegł ich, zaryczał wściekle, ale i z triumfem w głosie, po czym rzucił się w dół, w ich kierunku. Biegiem wpadli do budynku, a kapłanka zamknęła za nimi solidne drzwi z grubych cedrowych bali. Dziwnym zbiegiem okoliczności nie spróchniały mimo upływu tylu lat. Ledwo kapłanka wypowiedziała zabezpieczające zaklęcie, gdy coś na zewnątrz potężnie grzmotnęło w odrzwia. Aż Jansemi odskoczyła.
– Tędy, pani – kapłanka pociągnęła ją w głąb do kolejnej komnaty, będącej jednocześnie sporą kaplicą. Nie miała okien, a jedynym jej oświetleniem były oliwne lampy. Pod przeciwną do wejścia ścianą stał posąg przedstawiający kiridu, czyli boskiego wojownika. Podobno wybrane i ważne dla bogów osoby miały własnych kiridu, strzegących ich przed złem. Ten anioł stał ze spuszczoną głową, z rękoma wyciągniętymi jak w geście ofiarowania. Na nadgarstkach miał łańcuchy. Jakby ktoś obawiał się, że realistyczny posąg ożyje i opuści pomieszczenie. Poza tym posągiem nie było tu innych kamiennych figur. Tym bardziej dziwiło to, iż kaplica poświęcona była Potężnej Mirge. Za to ściany świętego przybytku pokrywały freski. Przedstawiały kapłankę czczącą boginię. Kobieta paliła kadzidła, składała u stóp posągu Potężnej owoce, kwiaty i ziarna zbóż. Nacierała posąg wonnościami i ubierała w najpiękniejsze szaty. Była piękną kobietą o szlachetnych rysach. Na freskach przedstawiono ją w delikatnych, jedwabnych szatach o krótkich rękawach na modłę vallanorską. Na przedramieniu miała tatuaż. Nie był to jednak ten znamionujący jej kapłański stan. Jansemi widziała już ten tatuaż na ramieniu Kalahy. Czuła, jak krew uderza jej do twarzy. Kiedyś zapytała o niego Kalahę, a ta wyjaśniła jej, że to znak jej przynależności rodowej. Jednak jej ród wygasł, a ona była ostatnia. Teraz Jansemi pojęła.
Z zewnątrz dochodziły do nich ryki i walenie demona w drzwi.
– Co dalej? – Tensarev rozglądał się po sali szukając miejsca, przez które mógłby się wedrzeć demon.
– Czekamy na łaskę Potężnej.
– Łaskę Potężnej? – młody mężczyzna nie krył zdumienia i ironii.
– Demon nie może wejść ni drzwiami, ni oknem. Jeżeli Potężna wejrzy na nas łaskawie, ocali nas.
Tensarev tylko zacisnął usta na te słowa. Jansemi jak urzeczona wpatrywała się we fresk przedstawiający kapłankę.
– Czy ona była ostatnią z rodu władców? – wskazała na kobietę z fresku.
– Tak, pani.
Więc Kalaha nie była krewną jej matki, choć razem z nią przybyła do ich plemienia. Była jej strażniczką. I miała ponad trzysta lat. Jak to możliwe?
Usłyszeli potężny trzask i łoskot walących się ciężkich bel i kamieni. Poczuli drżenie podłogi, a z sufitu posypał się tynk. Tensarev odruchowo nałożył strzałę i lekko napiął cięciwę.
– Na strzały Palimira, demon zwalił dach.
Więc Urmidir wdarł się do pałacyku. Kapłanka chwyciła Jansemi, by wybiec na zewnątrz, ale w drzwiach nagle pojawił się demon. Zeskoczył z górnego piętra i bokiem stał w świetle drzwi. Zastygli, a bestia wyraźnie delektowała się chwilą. Jansemi była osaczona i bezbronna.
Pochylając głowę pod kamiennym nadprożem, bestia wolno weszła do kaplicy. Ściągnęła wargi, jeszcze bardziej wyszczerzając kły w czymś, co miało być najprawdopodobniej uśmiechem, zaś mordę wykrzywił grymas wyrażający najpewniej triumf.
Naraz Urmidir zaryczał wściekle i zamachał łapami, jakby odganiał się od natrętnej muchy. Strzała Tensareva tkwiła w jego szyi. Całkowicie skupiony na swej ofierze, demon nie zwrócił uwagi na młodego myśliwego. Zdeterminowany mężczyzna wypuścił jeszcze dwie kolejne strzały w kierunku demona, które zagłębiły się w jego ciele. Następnie wyszarpnął nóż zza paska i rzucił się z nim na bestię. Jednak jeden ruch ręki demona sprawił, że niewidoczna siła oderwała Tensareva od podłogi i cisnęła o ścianę niczym szmacianą lalkę. W ostatniej chwili zdążył osłonić się rękoma, ale i tak głuchy trzask pękających kości oznajmił pozostałym, jak wielka była siła uderzenia. Mężczyzna jęknął i ciężko upadł na posadzkę. Tym razem nie osłonił się rękoma, które były połamane. Jansemi krzyknęła. Demon natychmiast zwrócił się ku niej i doskoczył do dziewczyny. Nie miał ochoty już napawać się swoim triumfem. Unosząc ją do góry w jednej z łap, drugą wyrywał sobie tkwiące w ciele strzały. Zacharczał wyrywając strzałę z krtani i krew rzuciła się jego pyskiem. Jednak rany nie były śmiertelne. Zwykłą bronią nie można było zadać śmierci temu pomiotowi piekieł. Choć zadane rany były przykre, nie odbierały mu one mocy, jedynie rozwścieczając. Wyrwawszy ostatnią strzałę, wzbił się w powietrze pod sufit, po czym wbił grot w brzuch dziewczyny. Jansemi poczuła, jak koszmarny ból palącym żarem przelewa się po jej trzewiach. Chciała krzyknąć, ale niemoc odebrała jej głos. Otworzyła więc jedynie usta, wydobywając z nich ledwie charczący jęk. Ślina pociekła z jej dolnej wargi, długą smugą zwisając niczym jedwabna nić, Trucizna zawarta w posoce demona przenikała do jej ciała, roznoszona wraz z pędzącą w jej żyłach krwią. Miała wrażenie, że przez jej arterie przewala się fala płynnego ołowiu, zwęglając tkanki.
Gdy myślała, że już gorzej być nie może, usłyszała głos Kalahy.
– Iliado Urmidir! Iliado!
Spojrzenie Jansemi powędrowało w stronę jedynych drzwi do kaplicy. Kalaha stała opierając się o framugę, a jej ubranie zbryzgane było krwią. Urmidir powoli opadł na posadzkę, ale nie został skrępowany mocą Kalahy tak, jak poprzednio. Krępujące go więzy cielesnej powłoki ludzkiej coraz mniej go ograniczały. Zdecydowanie wzrastał w potęgę. Dlatego na zaklęcia Kalahy odpowiedział tylko śmiechem.
– Iliado Urmidir – powiedziała nieskrępowana tym faktem Kalaha – Znasz to, co pisane.
W odpowiedzi Urmidir wyszarpnął strzałę z ciała Jansemi. Nie poczuła bólu rozrywanych grotem mięśni ani ciepła wypływającej z niej ciurkiem krwi. Ból jadu posoki demona przenikał ją niczym tysiące rozżarzonych ostrzy wbitych w jej ciało. Jęczała cicho, siłą zmuszając się, by nie krzyczeć i nie przynieść sobie hańby. Tylko rozczapierzone i powykręcane niczym szpony u drapieżnego ptaka palce znamionowały mękę, jaką przechodziła.
– Urmidir! Nie masz mocy, by zmierzyć się z wojownikiem Potężnych! Odpuść i wróć do kurhanów, a daruję ci męki łona, które cię wydało!
Pysk demona jeszcze bardziej się wykrzywił. W wyciągniętej ręce uniósł Jansemi wyżej, jakby chciał po raz ostatni zaprezentować ją Kalasze.
– Weź moją krew! – zawołał Tensarev, ale demon nie zwrócił na niego uwagi, ciągle wpatrując się w Kalahę.
Potem w ułamku chwili przyciągnął Jansemi do siebie i jednym kłapnięciem szczęk wgryzł się jej w gardło. Gęsta tłusta krew pociekła mu z kącika paszczy, spłynęła po szyi i klatce piersiowej. Dziewczyna nawet nie zacharczała, gdyż szczęki demona zmiażdżyły całą jej szyję, przerywając główne arterie i uszkadzając kręgi. Jej głowa niemal została odgryziona. Kopnęła konwulsyjnie, zaś demon odrzucił jej ciało pod posąg kiridu. Tryskająca z szyi krew obryzgała stopy posągu i kamienny fartuch statuy.
– Nie!!!! Na bogów, Jansemi! – Tensarev rzucił się w kierunku demona, ale ten kopniakiem odtrącił go od siebie niczym natrętnego psiaka.
Ponownie uderzył w ścianę i odjęło mu świadomość.
Kalaha krzyknęła jakieś zaklęcie i skumulowana moc uderzyła w demona, odrzucając go pod ścianę i mrocząc na chwilę. Kobieta doskoczyła do posągu i uniosła się w górę niczym podniesiona przez niewidzialnego osiłka. W dłoniach miała bransolety Jansemi. Wprawnymi ruchami kciuków przycisnęła po dwa klejnoty na każdej i zatrzaski puściły. Założyła obydwie bransolety na dłonie kiridu i cofnęła się. Nie obchodził jej ryk rozwścieczonego demona, czuła jak gęstniejąca w kaplicy moc przenika i ją. Gwałtowny wiatr zerwał się w pomieszczeniu, wzbijając kłęby kurzu i targając szatami zgromadzonych. Skórzaste skrzydła Urmidira załopotały niczym poły namiotu szarpane wichurą. Rozległ się jęk pękającego metalu i szczęk padających na kamienie łańcuchów. Kolejny podmuch wiatru zwiał biały, zaprawowy pył z posągu, który nagle nabrał żywych kolorów. Anioł otworzył oczy i podniósł głowę. Jego skrzydła poruszyły się delikatnie, jakby próbował czy są zdolne do latania po tak długim czasie uśpienia. Kiridu dostrzegł Urmidira i po jego kamiennie spokojnej twarzy przemknął cień obrzydzenia. Za to demon zmarszczył pysk, a wyrostki kolczaste na jego grzbiecie powiększyły się, niczym u stroszącej swe płetwy grzbietowe drapieżnej ryby.
Urmidir postąpił krok naprzód i zaskrzeczał do niego coś w swej mowie. Pobrzmiewała jak chrząkanie rozjuszonego dzika z charkotliwym rzężeniem zdychającego bydlęcia. Dźwięk dla ludzkich uszu niezwykle nieprzyjemny, rozdzierający duszę i wzbudzający mdłości. Nawet Tensarev ocknął się i zmarszczył nie z bólu, a z obrzydzenia. Nie zwracając uwagi na kiridu, podczołgał się do ciała Jansemi. Nie mogąc powstrzymać łez, dotknął jej głowy, gładząc po okrwawionych włosach. Nie powstrzymał go nawet ból połamanych rąk. Łkanie szarpało jego ciałem. Cierpienie straty rozdzierało jego duszę. Kapłanka także płakała, gładząc dłoń dziewczyny. Spełniła się klątwa Inshi.
Kiridu ze spokojem rozprostował skrzydła i wyciągając przed siebie ręce złożył je tak, jakby w nich coś trzymał. Po chwili powietrze zaczęło drgać i przebiegały przezeń jasne błyski, skupiając się w dłoniach anioła. Formowały się w kształt świetlistego miecza. Urmidir także rozłożył skrzydła i rozczapierzył łapy. Było to wyzwanie do walki. Kiridu również rozłożył dłonie, przyjmując zaproszenie do walki. Obaj nadprzyrodzeni w mocy skoczyli na siebie, ścierając się w gwałtownej walce. Demon uderzał pazurami, kiridu wprawnie parował ciosy mieczem. Ich ruchy były tak szybkie, że oczy ludzi nie były w stanie wyłowić wszystkich cięć, pchnięć i gard. Świetlisty miecz boskiego wojownika tworzył smugi blasku, które wyglądały niczym świetliste wstęgi. Trwały tylko przez chwilę, by zostać zastąpione kolejnymi. Przy zderzaniu się z pazurami demona, miecz wydawał sycząco-trzeszczące dźwięki, przypominające skwierczenie przypalanego mięsa na blasze.
W pewnym momencie robiąc unik kiridu machnął lewą dłonią, ciskając mocą w demona. Urmidira ponownie odrzuciło pod ścianę, o którą uderzył całą długością ciała. Zerwał się natychmiast, ale nie zaatakował anioła, tylko wywinął się przez drzwi, znikając za ścianą. Kiridu popędził za nim.
cdn.