piątek, 27.12.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Nigdy nie sądziłam, że nadejdzie czas, kiedy będzie można wierzyć Jarosławowi Kaczyńskiemu, a jego intencje i czyny staną się dla wszystkich jasne i czytelne, zgodne z przesłaniem 37 wersu Ewangelii wg Św. Mateusza: „Mowa wasza niech będzie: Tak, tak; nie, nie; a co więcej nadto jest, to od złego jest.”
I stało się. Prezes PiS, po latach pouczania całego Narodu i klasy politycznej o konieczności bycia prawdziwym (Polakiem, patriotą, katolikiem, politykiem — do wyboru) postanowił wprowadzić swoje nauki w czyn zaczynając od siebie. Ważne, że nareszcie prezes jest wiarygodny w tym co mówi i robi.
Wystarczyło zdefiniować zło w partii, którego „mowa” była: „Tak, nie; nie, tak” i po prostu zgodnie z ewangeliczną retoryką, „odrąbać” wreszcie grzeszne członki, które narażały całe ciało na zatracenie w ogniu piekielnym.
Co prawda, ogłupiała od niejasnego, partyjnego przekazu opinia publiczna stawiałaby, w drodze do odrodzenia moralnego PiS, na odcięcie zupełnie innych członków: pierwszego szeryfa IV RP Zbigniewa Ziobro, czołowego tropiciela zdradzieckich dziadków, Jacka Kurskiego, bezwzględnego w odwracaniu kota ogonem Mariusza Błaszczaka, przesiąkniętego spiskową teorią dziejów Antoniego Macierewicza czy politycznego kameleona Ryszarda Czarneckiego, Ale rację ma prezes. A on, jak mało kto wie, że szatan lubi przebieranki.
Największe zło Prawa i Sprawiedliwości czaiło się we wdzięcznych postaciach pozornie oddanych niewiast: Joanny Kluzik-Rostkowskiej i Elżbiety Jakubiak i w ładnych, ale zakłamanych buziach Pawła Poncyliusza i Marka Migalskiego.
To Oni byli uosobieniem kłamstwa próbując nam wmawiać, że czarne jest białe, a białe jest czarne. Z pełną premedytacją wykorzystali ból i rozpacz Jarosława Kaczyńskiego po stracie w katastrofie smoleńskiej bliskich mu ludzi, by wykrzywić obraz swojego przywódcy w oczach społeczeństwa.
Gdyby prezes naprawdę chciał, „dać szansę pokojowi”, pod gmachem TVP nie stałaby grupa „przebierańców” tylko prawdziwy hippis, z krwi i kości, wiedzący jak uprawiać miłość, a nie wojnę czyli Marek Kuchciński.
On jednak trwał wtedy wiernie przy swoim wodzu, patrząc z politowaniem na bananowe spódnice, długie włosy i gitary w rękach dywersantów.
Towarzyszył mu solidarnie, podobnie, jak inny prawy i sprawiedliwy, Jacek Kurski w „marszach sumienia” pod Pałac Prezydencki. I czekał cierpliwie, jak Zbigniew Ziobro, do końca kampanii wyborczej, by dopiero wtedy wylać z siebie gorycz porażki. Przegranej spowodowanej także przez „szatańskie wersety” wciskane przez europosłów Michała Kamińskiego i Adama Bielana w usta oszołomionego proszkami Jarosława Kaczyńskiego.
Wierni ideałom i zasadzie, że podczas kampanii nie wszczyna się „bratobójczych” wojen przyboczni prezesa milczeli wówczas w pokorze. Ale, że są ludźmi inteligentnymi, widząc ponowne harce „kłamczuszków”, tym razem w kampanii samorządowej, nie wytrzymali.
Dzielnie i zgodnie zaatakowali szatana mówiąc nareszcie szczerze: „My tych wyborów nie wygramy”, przyprawiono nam gębę, nie podamy ręki panu Komorowskiemu, mamy w nosie los kondominium rosyjsko-niemieckiego, a każdy kto twierdzi co innego jest wrogiem naszej partii i musi odejść. Ich mowa jest wreszcie; „Tak, tak, nie, nie.” Są do bólu wiarygodni.
Ale szatan tak łatwo nie odpuszcza i sam nie chce wyjść z ciała, w którym się zagnieździł, więc trzeba odprawiać egzorcyzmy na posiedzeniach Komitetu Politycznego PiS. Udało się już pozbyć dwóch diablic Joanny Kluzik-Rostkowskiej i Elżbiety Jakubiak. Trwa wypędzanie niezwykle opornego „złego” czyli Pawła Poncyliusza. Jest szansa, że pozostałe szataniątka, bardziej ceniące sobie cygara i whiskey niż piekielne idee, same wyniosą się w poszukiwaniu ciała, które ponownie zapewni im jak najszybciej te ziemskie rozkosze.
Ciało to tworzy się na naszych oczach. Zanosi się na to, że przybierze postać Klubu Parlamentarnego, który może, wbrew pozorom, nie uszlachetnić naszej sceny politycznej, a jedynie zaciemnić jej obraz.
Pomagają mu w tych narodzinach niezmordowane w tworzeniu mitów media. Już kreują wizerunek „wypędzonych” z jednej strony jako ofiar despoty, a z drugiej jako nadziei na odpowiedzialną demokratyczną opozycję. W jednej chwili w niepamięć idą ich wiernopoddańcze mowy w obronie prezesa i partii, gładko wypowiadane kłamstwa i zaklinanie rzeczywistości byle tylko zaistnieć w polityce, byle zdobyć władzę.
Śmiem twierdzić, że gdyby nie ta latami wciskana ich ustami ciemnota od dawna wiedzielibyśmy kim jest naprawdę Jarosław Kaczyński i jego partia. A z taką wiedzą nigdy nie wywindowalibyśmy ich na szczyty politycznej kariery i nie ponosilibyśmy dzisiaj tak dramatycznych tego konsekwencji.
Najbardziej utrudnia mi „kupienie” wizerunku gorliwych neofitów fakt, że to nie oni sami zdobyli się na odejście z partii. Mało tego, zachowują się, szczególnie panie posłanki, jak maltretowane żony alkoholików, które nawet po rozwodzie lecą prać im skarpety, bo sami nie dadzą sobie rady.
Dla mnie bardziej wiarygodny jest dzisiaj Jarosław Kaczyński. Wiem przynajmniej w co gra.
Iwona Krupa