czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Janusz GEMBALSKI: „Omen” — odcinek 8.


Janusz Gembalski: Omen

Siedziałem już dziesięć dni — bez wyroku i bez przedstawienia jakichkolwiek zarzutów. Na moją prośbę o kontakt z rodziną lub adwokatem odpowiedziano, że ja na pewno nie będę wybierał sobie adwokata — przydzielą mi go z urzędu, a na widzenie z rodziną na razie nie mam szans. W tej sytuacji o egzaminach na uczelnię nie miałem co marzyć. Pocieszałem się, że przecież nie mogę siedzieć za nic. Warunki były fatalne, chociaż jedzenie znośne i nawet wystarczająco dużo nakładano na talerz. Nie było jednak prasy ani książek. Mój sąsiad z celi przez rok miał zakaz widywania rodziny i jako „polityczny” nie wychodził do pracy. Ponieważ nie miałem wyroku, także byłem pozbawiony tych przyjemności.

Codzienne życie uprzykrzał nam strażnik-sadysta. Nazywał się Szulc i podejrzewam, że w czasie okupacji był folksdojczem, a po wojnie stał się komunistą. W swoim codziennym języku do mojego sąsiada z celi odzywał się: „ty stary chuju”, a do mnie: „ty ciulu jebany”. Często podając nam jedzenie niby przypadkiem zawadzał o coś ręką lub potykał się i wywalał wszystko z talerza. Najbardziej był zadowolony, gdy przy tym udało mu się wylać coś na nas. Na szczęście zupy i kawa były zwykle na tyle chłodne, że nie mógł nas poparzyć. Co jakiś czas, tuż przed wieczornym obchodem, wywracał nam posłania, żebyśmy mieli jak najmniej czasu na ponowne uporządkowanie pryczy. 35 lat później spotkałem go. Tym razem grał rolę zasłużonego działacza katolickiego. Nie poznał mnie, ale ja nie miałem żadnych wątpliwości i od razu wypaliłem: „Witaj, ciulu jebany!”, czym wywołałem konsternację w oficjalnym towarzystwie, po czym wyjaśniłem, że ten oto pan właśnie tak zwracał się do mnie, kiedy niesłusznie siedziałem w areszcie, a on był najbardziej złośliwym klawiszem. Wynikła straszna afera. Ów pan groził mi sądem, ale gdy stwierdziłem, że może wreszcie na skutek moich zeznań jego przeszłość zostanie dokładnie prześwietlona, szybko odstąpił od tej samobójczej myśli. Jednak na wszelki wypadek zmienił orientację polityczną z katolickiej na postkomunistyczną.

Łącznie przesiedziałem w areszcie 27 dni. Wypuszczono mnie bez słowa wyjaśnienia. Matka, którą wcześniej powiadomiono o moim wyjściu, przyjechała po mnie taksówką i, o dziwo, wszystkie formalności związane z wypuszczeniem mnie trwały tylko 15 minut.

Dopiero w domu dowiedziałem się, że aresztowano kilka osób powiązanych z panem Janem pod zarzutem kolportowania nielegalnego biuletynu antykomunistycznego, w którym ukazywały się między innymi przedruki z „Kultury Paryskiej”. Dowiedziałem się również, że pogrzeb pana Jana odbył się na Pomorzu w jego rodzinnych stronach, a obie przyjaciółki-lesbijki opuściły moje miasto i przeniosły się do jakiegoś teatru na Ziemiach Odzyskanych.

Była połowa lipca. Przypuszczałem, że teraz przy jesiennym naborze nic mnie nie uchroni przed wojskiem. Jakież było moje zdziwienie, gdy we wrześniu, stojąc nago przed komisją poborową, usłyszałem:

— Wy możecie odejść, bo kryminaliści nie będą zaśmiecać naszej ludowej armii.

Poniekąd byłem z tego bardzo zadowolony, ale równocześnie zaniepokojony, że mimo formalnej pomyłki i braku wyroku, jednak mam (chyba na stałe) „nasrane w papierach”.

 

Rok przeleciał błyskawicznie. Przez pewien czas byłem w centrum zainteresowania zarówno bliższych, jak i dalszych kolegów, miejscowej elity kulturalnej, a milicja roztoczyła nade mną cichą opiekę. Od czasu do czasu dowiadywałem się, że jakiś cichociemny lub mundurowy robił na mój temat wywiad środowiskowy. Równocześnie przekonałem się, że mój „skażony” życiorys może mi w przyszłości przeszkadzać. W tamtych czasach można było wyjeżdżać za granicę, naturalnie tylko do Krajów Demokracji Ludowej, jedynie z tak zwaną wkładką paszportową. Żeby można było starać się o nią, najpierw trzeba było uzyskać w dowodzie osobistym specjalną pieczątkę. Z końcem września wraz ze znajomymi chciałem wyjechać na pięć dni do Budapesztu. Złożyłem wszystkie potrzebne dokumenty w Biurze Paszportowym na milicji i mimo pieczątki w dowodzie otrzymałem odpowiedź negatywną bez uzasadnienia. Powiem szczerze, że wcale mnie to nie zdziwiło, wręcz przeciwnie — dodatkowo wzmocniło miłość i zaufanie do naszego wspaniałego ustroju.

Pracy nigdzie nie mogłem znaleźć, bo w każdym zakładzie dane kandydatów na pracowników przechodziły przez komórki kadrowe z wtyczkami SB. Dorabiałem trochę w Filmie Rysunkowym. Pod koniec roku dorwałem „fuchę” na wykonanie dekoracji sylwestrowych w dwóch lokalach. Mimo „degradacji obywatelskiej” jakoś przetrwałem do wiosny. Wtedy naprawdę wziąłem się w garść i zacząłem sumiennie przygotowywać się do egzaminów wstępnych. Całymi dniami grzebałem w historii sztuki, rysowałem i malowałem w plenerze lub w domu. Dziwiłem się, że w tych pruderyjnych czasach nie miałem żadnych trudności z modelkami do aktów. Przypuszczam, że na skutek mojej „polityczno-kryminalnej” przeszłości mogłem przebierać w dziewczynach jak chciałem. Nawet rodzina wykazywała tyle zrozumienia dla mojej pracy, że mogłem bez skrępowania przyprowadzać modelki do domu. Wybierałem dziewczyny charakterystyczne, a więc niekoniecznie musiały być ładne i zgrabne. W wyborze nie przeszkadzała mi ani tusza, ani wiek, gdyż naprawdę traktowałem to bardzo poważnie i z żadną modelką nic mnie nie łączyło. Kiedyś moi koledzy zdziwili się, gdy w jakiejś restauracji zaproponowałem kelnerce pozowanie do aktu. Miała około czterdziestu lat i nie dość, że była brzydka jak noc, to jeszcze zupełnie bez biustu i chuda jak szczapa. O dziwo, zgodziła się bez chwili namysłu i to nawet bez honorarium. Widocznie była zaszczycona tym, że ktoś chce oglądać ją nago. Pozowała świetnie. Była cierpliwa, spokojna, małomówna. Rzeczywiście prawie nie miała biustu i zapadnięty brzuch, lecz największym jej atutem było to, że pod cieniutką i białą jak papier skórą widać było każde żebro, każdy kręg, staw, kość i więzadła mięśniowe jak w atlasie anatomicznym. Zapewne dlatego najczęściej korzystałem z jej usług. W czasach pustych półek sklepowych i trudności z zaopatrzeniem moja modelka-kelnerka była bardzo pomocna. Zawsze przynosiła dla mamy kawałek jakiegoś mięsa lub wędlinę. Jeżeli cały personel restauracji, w której pracowała robił tak samo, to zapewne podawano tam głównie dania jarskie. Znajomość z nią przetrwała długie lata, gdyż potem zaczęła pracować w sklepie mięsnym i była dla nas nieoceniona, gdy chodziło o „towar spod lady”. Wyglądała na czterdziestkę, ale jak się okazało miała dopiero 29 lat i dwa lata później wyszła za mąż za swego szefa — stupięćdziesięciokilogramowego rzeźnika. W okresie, gdy mi pozowała zauważyłem jeszcze jedną ciekawą rzecz w jej kobiecej urodzie. Pomiędzy jej chudymi udami była przynajmniej dziesięciocentymetrowa przestrzeń, nad którą na płaskim łonie widać było mizerne owłosienie odsłaniające całkowicie szparkę. Na 6-7 centymetrów w dół wisiały dwie fałdki wewnętrznych warg sromowych. Takiej anatomii damskiego przyrodzenia nie widziałem ani przedtem, ani potem.

Po kilkunastu latach, gdy w Polsce zaczęła się ukazywać pornografia, dla wyrażenia protestu przeciwko fatalnemu i niesmacznemu poziomowi tych wydawnictw postanowiłem zrobić wystawę fotograficzną pt.: „Porno na wesoło”, traktując ten temat z przymrużeniem oka. Napisałem scenariusz wystawy, do każdej fotki przygotowałem odręczne szkice i rozpocząłem zbieranie materiałów fotograficznych. Wówczas przypomniałem sobie o mojej modelce sprzed lat i jej anatomicznej anomalii. Poszedłem do sklepu, w którym nadal pracowała i na zapleczu, przy kawie, zapytałem czy mogę zrobić zdjęcie jej cipki w dużym zbliżeniu. Jakież było moje zdziwienie, gdy z oburzeniem stwierdziła, że jestem bezczelny robiąc jej tak chamską propozycję. Teraz nie rozbierze się przede mną. Pozowała, gdy była młoda i nie robiła tego dla mnie, tylko dla sztuki. Jest z tego dumna. Nie zrobiłaby tego, gdyby wiedziała, że wyrośnie ze mnie „taka bezbożna świnia”.

Przez egzaminy przeszedłem bezstresowo. Przypuszczam, że głównie dlatego, iż nie wisiała nade mną zmora zaszczytnej służby w Ludowym Wojsku Polskim. Tygodniowy egzamin praktyczny był dla mnie fajną przygodą, a zwłaszcza obserwacja innych kandydatów podczas trzydniowego rysowania aktu. Większość koleżanek i kolegów była tak przejęta, widząc chyba po raz pierwszy „nagą prawdę”, że niektórzy co chwilę wycierali sobie spocone czoło, innym drżały ręce, dziewczyny czerwieniły się jakby same odarte z odzieży stały na podium. A ja, który przez pół roku dzień w dzień piłowałem ten temat w każdej możliwej pozie, rysowałem sobie beztrosko i na luzie. Modelką była około pięćdziesięcioletnia pani o inteligentnej twarzy, wysoka, zadbana, z pomalowanymi paznokciami u nóg i u rąk. Na przerwie przyszli studenci stali w małych grupkach i dyskutowali z przejęciem o rysunku. Mnie zainteresowała sama modelka, która z gracją i wdziękiem najpierw założyła ładny, czyściutki szlafroczek, a potem usiadła na krześle obok parawanu i zaczęła czytać modne wówczas „Drogi wolności” Sartre’a. Wtedy nie było jeszcze zakazów palenia, więc wszyscy palili na korytarzu. Widziałem też modelki z innych sal, które wyszły na papierosa i na plotki. Wyglądały albo na emerytowane prostytutki ostatniej kategorii, albo na alkoholiczki. Na ich tle nasza prezentowała się jak dama z zupełnie innego filmu. Na następnej przerwie pełen ciekawości podszedłem i zapytałem, co ją skłoniło do pozowania. Opowiedziała mi w skrócie swój życiorys. Pochodziła z bardzo znanej, inteligenckiej rodziny. Ojciec był profesorem uniwersyteckim, matka zubożałą ziemianką. Jedna z jej sióstr skończyła Akademię Sztuk Pięknych w Paryżu, druga była solistką w operze. W ich domu bywała cała miejscowa bohema artystyczna, o której uczyłem się na lekcjach historii sztuki. Odwiedzali ich sławni poeci i muzycy, ale ona sama nigdy nie przejawiała talentu w żadnym kierunku i z tego powodu zawsze miała kompleksy. Jedyne co mogła zaoferować sztuce, to własne ciało i nadzieja, że któryś ze studentów pośrednio dzięki niej stanie się sławny. Marne grosze za pozowanie, które jej koleżanki-modelki zostawiały najczęściej w knajpach, ona oddawała do Caritasu i przytułku dla ubogich. Po egzaminach okazało się, że zdałem je głównie dzięki rysunkowi aktu, za który jako jeden z pięciu osób dostałem maksymalną ilość punktów. Egzamin teoretyczny trwał dwa dni. Chociaż byłem obkuty, żaden temat mi nie podszedł. Po chwili zastanowienia wybrałem „Dürera i jego twórczość”. Do tematu podszedłem w zupełnie inny sposób tworząc rozprawkę na temat „Sztuka Dürera a hitleryzm”, czym wprawiłem w zdumienie panią profesor. Podczas egzaminu ustnego zauważyłem, że moje nazwisko na liście było podkreślone, a pani profesor wypytywała mnie o dodatkowe uzasadnienia i skojarzenia związane z moją pracą pisemną.

Tamtych wakacji nie pamiętam. Nie wiem, co robiłem i gdzie je spędziłem. Podobnie rzecz się ma z trzema pierwszymi latami studiów, które przeszły bezpłciowo. Miałem mnóstwo zajęć, a równocześnie musiałem cały czas zarabiać na siebie. Pieniądze z domu wystarczały mi jedynie na opłacenie prywatnej stancji, gdyż nie przyznano mi miejsca w akademiku. Musiałem przecież kupować bilety tramwajowe, książki, farby, opłacać stołówkę i od czasu do czasu wyjść do kina, teatru, kawiarni czy jakiegoś klubu studenckiego. Na szczęście dawałem sobie radę — dorabiałem w dekoratorni teatru lalek, malowałem plansze reklamowe stawiane wówczas wokół stadionów piłkarskich. Od czasu do czasu pracowałem przy rozładunku wagonów kolejowych, a ponieważ nieźle pływałem, zapisałem się do klubu płetwonurków, gdzie czasami dostawaliśmy po parę złotych za udział w akcjach wyławiania topielców.

c.d.n.