czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Yanina: „Bez związku z niczym” — Obszary graniczne


to Hugs and Kisses
to belt loops

za Objęcia i Pocałunki
za szlufki od spodni

Obszary graniczne

Nikomu nic nie jestem winna.
Z mojej strony rachunki zostały wyrównane.

Ja jestem obszarem granicznym pomiędzy życiem a śmiercią.
Świat widziany przeze mnie trwa razem ze mną i istnieć przestanie, gdy umrę.
Nie mam innego świata, więc na swój sposób obejmuję go w posiadanie.
Wydaje się być rzeczywisty.
Dzielę go z innymi istnieniami,
którym dane jest przechadzać się tu i ówdzie,
kręcić się po okolicach dalszych lub bliższych,
a czasem po prostu bywać.
Pomiędzy wrażeniami zbieranymi w biegu zdarzeń,
zgodnie z obowiązującym obecnie i być może tylko na krótko,
zakresem percepcji,
powstają różne skojarzenia,
które pozwalają tworzyć fikcję, marzenia, bajki o tym,
czego tu i teraz nie ma,
a co być może mogłoby stać się,
odbywać się lub być odczuwalnym.

Fantazją jest jedynie wizerunek świata, który będzie istniał po mojej śmierci.
Tak naprawdę nie ma go wcale,
chyba że dałoby się go ogarnąć inaczej niż za pomocą działających we mnie zmysłów, logiki, intuicji i intencji.
Istotne jest to, co daje się odczuć;
nawet ulotna abstrakcja, jeżeli potrafi poruszyć do głębi.
Nie sądzę, żebym przez wieczność chciała zajmować się odkrywaniem tajemnic rozmaitych form bytu, tych dobrych i tych złych. Szczególnie jeżeli to jedyne, które jest mi dane, życie zbyt często jawiło się jako okrutny i bezmyślny żart powstający sam z siebie.
Po cóż zgadzać się na coś o nieokreślonym charakterze, jeżeli tak trudno zaakceptować zwyczajny, codzienny bieg zdarzeń?
Przychylam się raczej do zgody na wielką ulgę i wieczny sen.
Zgadzam się na moją nieobecność w chwilach i miejscach, kiedy to pozornie będzie się wydawało, że być powinnam i że powinnam coś przedsięwziąć;
zgadzam się na moje milczenie;
zgadzam się na zarzuty podważające fakt mojego istnienia;
zgadzam się na własny brak protestu w sprawach, którym zwykłam się sprzeciwiać.

Ja jestem obszarem granicznym
pomiędzy wyobrażeniem a rzeczywistością;
i pomiędzy radością a smutkiem,
jazgotem a zamyśleniem,
chaosem a porządkiem,
obawą a śmiałością,
uległością a agresją,
humorem a powagą,
niepewnością a zdecydowaniem,
spokojem a gniewem,
zakurzoną przeszłością a mglistym czasem przyszłym.

I Ty też jesteś podobnym obszarem granicznym.
Dopóki jeszcze trwamy w mgnieniu zawahania pomiędzy stanem istnienia a niebytem, możliwym jest zachłysnąć się chwilą
i zatrzymać ją w oczach
o ułamek sekundy dłużej
niż zwykle.

To nie nam jest dane wybierać moment zniknięcia, moment triumfu lub upadku.
Staje się sam, poza naszą intencją.
Potrafimy go jedynie uchwycić kątem oka,
o ile zachowamy czujność wobec wszystkiego, co się wydarza dookoła.
Czasem udaje się nawet odnaleźć alternatywne interpretacje takich zdarzeń.
Pozostałe na ogół przemijają nie pozostawiając po sobie śladu.
Nasza uwaga wydaje się być pochłonięta doświadczaniem i analizowaniem wybranych przypadkowo fragmentów życia,
łatwych do spostrzeżenia,
swoją jednoznacznością i tandetnością wybijających się na pierwszy plan,
dających się ogarnąć w całości w krótkim czasie.
Odległe i zniechęcające w swoim wyrazie są niepewne konstrukcje,
które trzeba bacznie obserwować całymi latami,
lub budować poczynając od źdźbła trawy,
ziarnka domysłu,
czy choćby od niczego.

A jednak w tworzeniu nowego marzenia jest jakaś pasja,
ogłupienie,
rodzaj rozpaczy
lub niespodziewane olśnienie odkryciem pragnienia,
którego istnienia nie miało się wcześniej świadomości;
chociaż ono było.

Zachłanne obracanie w myślach obrazu,
jak ono się spełnia,
przeobraża się powoli w wątpliwość co do dalszego utrzymywania go w wyobraźni.
A potem pojawia się tępy upór w uciekaniu do niego,
w kurczowym trzymaniu się go,
gdy wszystko inne zawodzi.

Dana nam jest łaska brodzenia wzdłuż niezmierzonych brzegów rzeczywistości,
w fikcji rozpryskującej się na udach i biodrach,
osiadającej mokrym pyłem na włosach i karku.
Dana nam jest łaska smakowania tego,
co mogłoby było zaistnieć,
a czego nie było,
nie ma,
nie będzie.
I tego,
co jest odrażające,
co pozostawia posmak goryczy,
a wydarza się wbrew naszej intencji,
gdy Thomas Hardy wchodzi pomiędzy nas swoimi słowami[1].

Wyrafinowane jest ukształtowanie linii brzegowej oglądanej z lotu chłodnego dystansu.
Z biegiem lat dojrzewamy do coraz większych odległości w czasie i przestrzeni.
Stajemy się coraz bardziej elastyczni w interpretacji klęsk i zwycięstw.
Coraz łatwiej przychodzi obracanie złego na dobre
i coraz rzadziej czujemy potrzebę robienia tego.

Koronka utkana subiektywnością widzenia świata ujawnia coraz więcej subtelnych przeplotów biegu zdarzeń. Niektórzy nazywają ją przeznaczeniem, inni Zbiegiem Okoliczności. Próbowano przyprasować ją starannym rachunkiem prawdopodobieństwa, albo upłynnić dynamiką struktur. Po nitkach pajęczyny posuwamy się my, mamrocząc pod nosem:
„— Przepraszam za kłopot”,
lub polując podstępnie na każdą napotkaną istotę.



Thomas Hardy, Going and Staying

The moving sun-shapes on the spray
The sparkles where the brook was flowing,
Pink faces, plightings, moonlit May,
These were the things we wished would stay;

            But they were going.

Seasons of blankness as of snow,
The silent bleed of world decaying,
The moan of multitudes in woe,
These were the things we wished would go;

            But they were staying.

Then we looked closlier at Time,
And saw his ghostly arms revolving,
To sweep off woeful things with prime
Things sinister with things sublime

            Alike dissolving.

co w przekładzie Stanisława Barańczaka brzmi:

Mijanie i trwanie

Słoneczny refleks, kiedy w tęczę się rozpyli;
Śpiew potoku; majowe śluby i zapały,
Różowe twarze, księżyc jak w idylli;
Te rzeczy miały — takeśmy sobie życzyli —
            Trwać; a mijały.

Miesiące śnieżnej pustki i jałowej bieli;
Krwawiący bez protestu, rwany na kawały
Świat; miliony tych, co z bólu oniemieli;
Te rzeczy miały — takeśmy szczerze pragnęli
            Mijać; a trwały.

Spojrzeliśmy uważniej — kto nam figle płata? —
I pojęli: Zamachem swych upiornych ramion
Czas kosi bez wyboru wszelkie rzeczy świata:
Zło z dobrem, szczęście z męką, wzlot z upadkiem zmiata
            W nicość tę samą.

a zostało sugestywnie oprawione w melodię i wyśpiewane przez Mirosława Czyżykiewicza z zespołem.[1]