czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Yanina: „Przekazuję pozdrowienia” — Nastrój


Nastrój

Niebieski miałam nastrój.

Niebieski czy smutny — nie wiem.

 

Niebieski wóz toczył się po nieba mokrej drodze.

Niebieskie koła grzęzły w chmur puszystej bieli.

Czesław powoził zaprzęgiem.

Gdzie myśli jego, tam i konie ciągnęły.

Piesek Przydrożny szczekał.

Ptaki siadały na drutach.

Pawie skrzekiem wołały:

— Nie dawaj jej naszych piór!

Jedno po drugim drzewa

malały nieśpiesznie w oddali.

I jeden po drugim Goście

do Leonarda szli.

Wynurzali się z nicości,

gdzie bezkresny lazur wszechświata

spływał szerokim strumieniem

i lśnił błyskami gwiazd.

Stopniowo przybierali kształty i ciężar

właściwe twardej materii.

 

Czesław patrzył z góry,

jak przybywali wiedzeni tanecznym krokiem Walca,

z Pogodnym Uśmiechem,

rozumiesz?

Który jest za Granicą Cierpienia.

Federico Garcia ukrył zaklęcie w rozkazie:

„Weź Ten Walc”

Raz rzucone trwało.

A oni wciąż mu posłuszni,

pojawiali się, kołyszący, na zawołanie.

Zuzanna,

Zimowa Pani,

Marianne,

Siostry Miłosierdzia,

Kobieta o intensywnie czarnych włosach,

Nauczyciele,

Izaak,

Partyzant,

Rzeźnik,

Nancy,

Dziwkarz,

Zdrajca,

Cygańska Żona

i Pijak,

a wraz z nim Nocny Chór.

I jeszcze wielu innych,

którzy przeminęli mnie w oka mgnieniu.

Wydawało się, że ich spotkałam, kiedy latali we śnie.

To było złudne wrażenie.

Być może, jak i ja, z braku skrzydeł latali tylko we śnie,

lecz w innym czasie i w miejscu mi obcym.

Ich obecność dało się odczuć po śladzie,

który w przestrzeni zawisł

jak przerwana rozmowa,

gdzie oni znali każdą grudkę ziemi

pod stopą, w dłoni i nad twarzą.

 

Józef powiększał sad w Dziwnym Ogrodzie

pędzelkiem kształtując korony drzew i pąki kwiatów,

Tam, po prawej stronie, gdzie jasna plama światła

nakazywała spodziewać się łąki.

Tuż obok Bô Ÿin Râ przekładał Księgi

na półkach rozpiętych w powietrzu.

Znad oceanu napływało chłodne powietrze.

Graham rozważał Sedno Sprawy.

Ujawniało się z bólem zawodu na samym sobie,

w uczciwym wyznaniu własnej słabości,

w biegu zdarzeń.

Mokra od potu koszula lepiła się do ciała.

Piasek parzył w stopy.

Stał nieruchomo,

jakby każdy gest i słowo

mogły tylko zranić jeszcze głębiej

i zaognić wewnętrzne rozdarcie.

Ile zdołało się odgadnąć z tego,
co napisał,

tyle było wiadome.

W zamyśleniu nie zauważył,

jak Jean-Michel majstrował

przy jednostajnym falowaniu

wody, wiatru i Magnetycznych Pól.

Vangelis uzupełnił krajobraz Głosami z daleka

i zwielokrotnił je Echem.

James złagodził brzmienie

Nokturem świtu i zmierzchu.

Zatarł kontury rzeczy śnieżną zadymką.

Podniósł mgłę wzdłuż brzegu.

Historia rwała naprzód rzeką.

Rozlewała się w Powódź to tu, to tam.

Zabierała z domów ludzi i sprzęty.

Błotem pokrywała kultury.

Jacek i Przemek płynęli łodzią.

Omijali zdradliwe wiry.

Słyszeli odgłosy nagonki i łomot rzucanych kamieni.

W miejscu, w którym kiedyś była puszcza,

ustawiono Pejzaż z Szubienicą.

Pokazywano człowieka, który zastygł na chwilę pod grubą warstwą lodu.

Badano kąt padania ciała strąconego strzałem w locie życia.

Zbigniew był świadkiem w Przesłuchaniu Anioła.

Piotr widział, jak Ucięta Głowa Czarownicy potoczyła się

po schodach z ręcznie zdobioną balustradą

aż do krużganków.

 

Urzeczywistniając się

w istnieniach posiadających zdolność odczuwania,

Potęga Smaku
powodowała odruch wymiotny.

 

Marek podróżował przez epoki Szaloną Lokomotywą.

Przynosił wieści od tych,

którym dane było wdychać czyste powietrze po burzy,

spokojnie wlec się aż po Widnokres,

doznawać niepewności w uczuciach,

pić Szklankami Piwo i tańczyć radośnie.

Przypominał, jak uwodzić kobiety

obietnicą pomarańczy

i przemianą Czterech Pór Roku.

 

Oni nie chcieli uciekać stamtąd.

Nie było jak uciekać z tamtego czasu, z tej Ziemi.

Nie było dokąd.

Tunel i światło na jego końcu były tylko kłamstwem.

Wszyscy to wiedzieli.

Nikt nie wymyślił nic lepszego.

 

Carlos czytał znaki zostawione przez Don Juana na pustyni,

a potem pomiędzy skałami.

Jego świadomość bywała w miejscach

istniejących w innych niż ta planeta przeplotach energii;

tam, gdzie tak dziwne człowieczeństwo nie było konieczne.

Przekaz stawał się trudniejszy,

coraz bardziej subtelny,

zanikał nieuchwytny…

Stefan domykał przestrzeń szczelnym brzegiem

i umacniał jej strukturę szkieletem ciągów zbieżnych w normach.

Po drugiej stronie lustra Benoit

powtarzał stworzenie świata

rozwijając z beli samopowtarzalne ornamenty

jak koronkę.

 

Jakże prosto było być tylko nieskończonym ciągiem funkcji

ze szczególnym rodzajem emanacji w postaci ciała

cyklicznie głodnego

jadła, napoju i seksualnej rozkoszy.

Jak dobrze było przyłączyć się do Przyjaciół Pana Kairo

i czekać, aż Jon znów donośnie zawoła:

— Hej!

i postawi wszystkim kolejkę.

Śmiali się, gdy Georges opowiadał

o Dzielnej Margot i o przygodach Złodzieja Kilku Jabłek.

Za plecami dudniły ciężkie stąpania i oddechy

nieznanych mocy przywoływanych przez Mari słowem „Leahkastin”

dla kaprysu jej ojca i innych, których kochała.

Nick niefortunnie otwierał drzwi miłości.

Dwadzieścia Pięknych Kobiet zbierało jego łzy,

znosiło z gór i zakopywało w dole.

Złe Ziarno kiełkowało,

rozrastało się,

dojrzewało

i wydawało nasiona.

 

Sekwencja zdarzeń była dokonana.

Była kompletna.

Niczego już nie można było w niej zmienić.

Szczegółów w pamięci jej uczestników ubywało.

Czasem pojawiała się refleksja,

niebiesko nieprzyjemna,

że przecież mogło być inaczej…

Że to moja wina.

Że to jego wahanie…

I ta jej niezręczność…

Że to ich bezmyślne okrucieństwo…

To niedopowiedzenie,

gdy źle zrozumiałam

niewłaściwie dobrane słowa…

 

Niezmienne sceny

powracały w kółko

bez komentarza,

w tych samych kolorach i cieniach,

z tym samym ruchem rzeczy i osób,

z tym samym zapachem lub bez woni,

w miejscach tych samych co wtedy,

w tym samym kurzu, hałasie i pędzie,

z brzmieniem głosu, dotykiem i aurą

wciąż taką samą,

ze spokojem niebieskim teraz.

Znikały powoli w zapomnieniu.

Nie zniekształcone żalem za bezpowrotnym.

Nie umniejszone wyjaśnieniem.

Nie wypaczone fałszem, ani późniejszą emocją.

Zamknięte pieczęcią tajemnicy

jak wszystko,

co już nie było nam wiadome,

jak wszystko,

czego na razie nie byliśmy pewni.

Jak wszystko,

co krył w sobie błękit nieba.

 

Czy oni też tak samo tęsknili,

żeby raz jeszcze mieć darowane

tak samo dobre?

Czy chcieli ponownie otrzeć się rękawem

o podobnie niezwykłą sytuację?

Czy życzyliby sobie,

żeby znowu nawiązać rozmowę,

która trwałaby potem szczególnym milczeniem porozumienia?

Czy pragnęli,
żeby choć raz odnaleźć w sobie ten rodzaj uwagi,

który pozwalał odczuwać czyjąś obecność

jak czyste powietrze,

jak przejrzystą wodę?

I jeszcze raz spróbować nie zmącić doświadczenia

strachem, błędem, pragnieniem?

 

Georges mówił, że Czarny Wóz go wiózł,
a nie niebieski.

 

Na klaśnięcie okładkami zamykanej „Księgi o zaświecie”

walc zamilkł.

Paw rozłożył swój ogon.

Oni przerwali swoje zajęcia.

Oni, którzy byli tylko Gośćmi

zabłąkanymi w ziemskim labiryncie

sprzecznych ze sobą intencji,

odmiennych interpretacji,

iluzji i ironii,

udali się w stronę wyjścia.

My za nimi.

Przez ogród podeszli do bramy.

I wtedy, gdy jeden po drugim zamykali oczy,

otwierała się przed nimi przestrzeń

niebieska.