czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Justyna JENDZIO: „Druga żona” — odcinek 10.


Inefres nie pojawił się w jej komnatach ani nie poprosił do siebie przez kolejne dwa dni. Namefer wiedziała, że pilnie rozwiązywał palące sprawy nomesu, otrzymywał i rozsyłał korespondencję. Młodej kobiecie brakowało męża, ale miała inne obowiązki i rozumiała obowiązki służbowe małżonka. Odwiedzała warsztaty rzemieślnicze i oglądała wyroby mające być dostarczone do świątyni i pałacu jej małżonka. Przyjmowała interesantów, których sprawy nie wymagały arbitralnego sądu nomarchy i nie wpływały znacząco na dalsze, sprawne funkcjonowanie nomesu. Jeżeli musiała podeprzeć się jakimś przepisem, pod ręką zawsze miała doskonale wyedukowanego prawnika, który służył jej swą wiedzą. Udała się też do swojego pałacyku, gdzie chodziła po komnatach, wspominając szczęśliwe dni, spędzone z nieżyjącym pierwszym mężem. Pałacyk był dobrze utrzymany, gdyż Kore z kilkoma osobami co pewien czas chodziła go wysprzątać. Wszystkie cenniejsze przedmioty zabrano do nowej siedziby Namefer, a tego co pozostało, strzegło trzech wyznaczonych przez Inefresa strażników. Namefer zastanawiała się nad sprzedaniem posiadłości, ale sentyment dawnych dni ciągle powstrzymywał ją przed tym krokiem.

Weszła do komnaty, dawniej stanowiącej biuro jej męża. Psenes był bardzo utalentowanym, wysokim urzędnikiem policyjnym, niezwykle cenionym przez swoich przełożonych. Wróżono mu świetną karierę w służbach wewnętrznych, gdyż doskonale łączył cechy pracowitości, inteligencji i wykształcenia. Żona nomarchy podeszła do szafek, w których leżały zwoje papirusów. Były tam odpisy dokumentów i notatek jej zmarłego męża. Po raz kolejny przeglądała je w poszukiwaniu wskazówek, które mogłyby naprowadzić ją na jakikolwiek ślad zabójcy czy podejrzanej sprawy, za którą zapłacił życiem. Nic nie znalazła.

Przeszła się po innych komnatach, ale od wszystkich wiało pustką. Nie było słychać głosów sług i niewolników, nie słyszała poleceń swego pierwszego męża. W budynku panowała cisza, od czasu do czasu mącona świstem podmuchu wiatru lub jakimś głośniejszym dźwiękiem docierającym z miasta. Nie miała tego dnia nic innego do roboty, więc ponownie weszła do gabinetu onegdaj należącego do Psenesa i usiadła za jego biurkiem. Ponownie zaczęła przerzucać dokumenty.

Miało się już ku wieczorowi, kiedy czytała jeden z ostatnich dokumentów. Nagle drgnęła. Jeszcze raz uważnie przebiegła oczami pismo, po czym zwinęła papirus. Serce waliło jej szybko. W myślach analizowała treść zapisków. Potem jeszcze raz rozwinęła i przeczytała trzymany zwój. Odnalazła kolejny, istotny element układanki, której tajemnica trapiła ją od dwóch lat.

Zwinęła papirus i wyszła ze swego pałacyku. Strażnik przytrzymywał konie przy pyskach, gdy wsiadała do rydwanu. Była brzemienna i nie odważyła się ryzykować dosiadania wierzchowca, choć uwielbiała konne przejażdżki.

– Bogowie zdecydowali się chyba włożyć uśmiech w oczy waszej dostojności – powiedział strażnik, widząc jej roziskrzony wzrok i z trudem powstrzymywany uśmiech, pełgający po jej wargach.

Mocniejszym ściągnięciem lejc powstrzymała w miejscu rwące się do galopu konie.

– Obyś miał rację.

Puścił dzianety i odskoczył na bok. Delikatnie zacięła zwierzęta klepnięciem skórzanych wodzy po grzbietach i pogalopowała do pałacu nomarchy.

 

Safeje wparowała do jej komnat jak burza. Młoda kobieta była odświeżona, pięknie ubrana i umalowana. Widocznym było, że chciała jak najlepiej wyglądać na przyjęcie swojego męża i swoją urodą starała się przyćmić rywalkę. Namefer siedziała właśnie nad dokumentami dostarczonymi jej przez sekretarza Inefresa, po uprzednim uzgodnieniu tego z nomarchą. Inefres nadal był zajęty pilnymi sprawami państwowymi, więc wysłuchawszy prośby swej drugiej żony wygłoszonej ustami sekretarza, udzielił zezwolenia. Obecnie, popijając wyśmienite wino, Namefer analizowała dostarczone jej dokumenty. Dotyczyły one nadużyć popełnionych przez poprzedniego zarządcę świątynnych magazynów. Po ich odkryciu popełnił on samobójstwo, ale coś w jego historii zdawało się nie pasować kobiecie.

– Te liczby się nie zgadzają – pokazała asystującemu jej sekretarzowi Inefresa. – Owego dnia w magazynach było trzy tysiące sztuk bel lnianego płótna pierwszej jakości. Wydano siedemset i pozostało dwa tysiące trzysta sztuk. Zostało to zaprotokołowane przez nadzorcę magazynów.

– Co się zatem nie zgadza? – zdziwił się sekretarz, pan Penameh.

– Liczby na kwitach wydania, a właściwie same kwity. Przy wydawaniu asystowali niżsi pisarze. Spisywali każdą sztukę opuszczającą magazyn. Według tych kwitów sztuk wydanego płótna było pięćset.

– Nie rozumiem, wasza dostojność… – sekretarz pytająco spojrzał na swoją panią.

Stojący opodal, oparty o kolumnę Faozis uważniej nadstawił ucha.

– Na każdym kwicie spisano potwierdzenie wydania dwudziestu bel. Zatem kwitów powinno być trzydzieści pięć na siedemset bel płótna. A jest tylko dwadzieścia pięć.

– To oczywiste. Nadzorca świątynnych magazynów Pinahu ukradł dwieście sztuk, dlatego brakuje dwudziestu kwitów. Nie mógł ich wydać, gdyż asystujący pisarze natychmiast potwierdziliby jego winę – sprawa wydawała się sekretarzowi nader oczywista.

Namefer podniosła głowę znad dokumentów. Jej oczy błyszczały.

– Czy przesłuchano tych pisarzy?

– O ile pamiętam, nie było potrzeby. Pinahu popełnił samobójstwo, czym przyznał się do przestępstwa.

Uśmiechnęła się do siebie, kiwając głową do swoich myśli. Przebywający w jej komnatach Faozis miał niepewną minę jak uczniak, którego mądry nauczyciel celną uwagą zbił z tropu. Dawno już tak się nie czuł. Zawsze to on swoją pewnością siebie onieśmielał innych.

Dostrzegła zafrapowanie swojego zaufanego i nie powstrzymała uśmiechu.

– Wybacz, panie Faozisie, nie było moim zamiarem jakiekolwiek naigrawanie się z waszej osoby.

– Proszę, wyjaw mi swoje spostrzeżenia, dostojna – poprosił.

Sekretarz mrugał oczyma, wpatrując się w dokumenty i nie mogąc pojąć rozumowania swej pani.

– Bele złożono w magazynach świątyni, opatrując każdą odpowiednią etykietą z numerem i certyfikatem jakości. W kolejności było to siedemset numerów – wyciągnęła odpowiednie kwity, nad którymi obaj mężczyźni się pochylili. – Jednak tu są przerwy w numerach, po dwadzieścia kolejnych po sobie następujących. Usunięto je, by nie wskazały, jakich bel brakuje.

Faozis dłuższy czas uważnie przyglądał się kwitom.

– Mógł to uczynić Pinahu.

– Kwity dostał przełożony pisarzy nomarchowskich magazynów. A dwa lata temu był nim... pan Hetemes. Zapisał otrzymanie pięciuset sztuk materiału. Ale spójrz, panie, na numery etykiet na jego dokumencie. Pięćset sztuk w kolejności. Dwieście kolejnych musiał zapisać na innym potwierdzeniu, które następnie zniszczył. Najprawdopodobniej obydwa swą pieczęcią zatwierdził pan Pinahu – wskazała na ocalały dokument opatrzony pieczęcią nadzorcy magazynów świątyni – jednocześnie przypieczętowując swój los. Jednak najprawdopodobniej wspólnicy Hetemesa kradli co którąś partię wydanego materiału, nie zachowując ciągłości. Musiał zatem dostosować kwity do numeracji bel, usuwając te z brakującymi numerami. Zostało pięćset bel materiału z oryginalnymi kwitami, a on miał potwierdzenie na przyjęcie pięciuset bel. Nim porównano wszystkie zapiski, pana Pinahu zgładzono, pozorując samobójstwo. To zakończyło śledztwo, zrzucając całą winę na nieżyjącego.

Zaszokowany sekretarz nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa. Dopiero teraz, dostrzegając oczywistą prawdę, Faozis drgnął. Chciał coś powiedzieć, gdy akurat wpadła do komnat Safeje.

– Namefer! – powiedziała podniesionym tonem bez przywitania się zarówno z gospodynią, jak i z pozostałymi. – Chcę wiedzieć, gdzie jest mój mąż!

Sekretarz, człowiek pięćdziesięcioletni, ściśle przestrzegający zasad dworskiej etykiety, był oburzony takim zachowaniem. Faozis lekko zniesmaczony, choć przez ułamek chwili coś na kształt rozbawienia przemknęło po jego twarzy. Obaj dostojnicy ukryli jednak swoje uczucia, mimo iż sekretarzowi przyszło to dużo trudniej niż strażnikowi Namefer.

– Nie posiadam takowych wiadomości – spokojnie odpowiedziała druga żona namiestnika.

– Kłamiesz! Próbujesz oddalić mego męża ode mnie!

Namefer była niezadowolona, że przerwano jej naradę, ale ostatnie słowa Safeje wywołały jej gniew. Wstała i dumnie się wyprostowała.

– Hamuj swój język, Safeje!

Młoda kobieta gniewnie zmarszczyła nos.

– Jestem pierwszą i winnaś mi szacunek!

– Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, Safeje. Jeżeli pokażesz swoją prawdziwą wartość i uszanujesz ludzi, wówczas oni uszanują ciebie. Nawet jeżeli nie będziesz posiadała wysokiej pozycji, jak teraz.

– Ty chcesz mi ją odebrać! – krzyczała młoda kobieta. – Ale nie pozwolę ci!

– Odejdź, Safeje. Odejdź i módl się do bogów o mądrość. – Namefer z trudem panowała nad sobą.

– Nie pozwolę ci się obrażać!

Namefer czuła, że traci cierpliwość.

– Ja cię nie obrażam, Safeje. Sama przynosisz wstyd sobie i temu domowi, wypowiadając te niedorzeczności i zachowując się jak rozhukana tancerka w domu piwa.

– Ty...! – chciała jej przerwać Safeje, ale tylko ciężko dyszała, niczym rozjuszona jałówka, która wyrwawszy się z więzi, pełna energii, nie wiedziała na co przypuścić atak.

– Lepiej idź otrzeźwieć w modlitwie lub schłódź swą rozgorączkowaną głowę w mądrości starożytnych pism – dokończyła Namefer, nie zważając na wybuch pierwszej żony namiestnika.

Safeje umilkła, wściekłość odebrała jej mowę. Jedynie jej unosząca się w szybkim oddechu pierś, świadczyła o burzy uczuć szalejącej w jej umyśle. Nie wiedziała, co powiedzieć, gdyż Namefer celnie i dobitnie kontrowała jej oskarżenia. Miała nad nią intelektualną przewagę. Bardzo chciała upokorzyć drugą żonę, ale owa słowna potyczka obróciła się przeciwko niej. Gdyby zdecydowała się mocniej zaatakować swoją rywalkę, musiałaby mieć dowody. Nawet jej niezbyt lotny umysł to pojmował. Niepoparte dowodami oskarżenia obróciłyby się przeciwko niej, tym bardziej wypowiedziane przy świadkach. W dodatku nie znalazła wsparcia w osobach ani sekretarza, ani tym bardziej Faozisa, który darzył ogromnym szacunkiem drugą małżonkę pana tego domu, dla pierwszej mając jedynie posłuszeństwo protokolarne, wynikające z praw jej ślubu z Inefresem.

Zacisnęła więc pięści i dumnie odrzuciwszy do tyłu głowę, odwróciła się i wyszła z komnaty. Sekretarz i Faozis milczeli. Namefer powoli ochłonęła.

– Wybaczcie, dostojni, że wasze uszy musiały wysłuchać tej rozmowy w mych komnatach.

Milcząco przyjęli jej słowa. Usiadła za stolikiem.

– Jutro odźwierny będzie mi się tłumaczył – powiedziała spokojnie.

Upiła łyk wody, gdyż nie chciała, by wino mąciło jej umysł przy dalszych rozważaniach.

– Ustaliliśmy, że pan Hetemes zapisywał nieprawdę...

– To poważne oskarżenie – sekretarz szybko zbierał myśli po zasłyszanej kłótni dwóch żon swojego pana.

– Nie ja oskarżam – Namefer wymownie wskazała na papirusy.

– Te liczby potwierdzał były Wielki Zarządca Składów Nomesu – zauważył sekretarz.

Namefer przerzuciła po stole kilka pism. Wybrała dwa raporty.

– Spójrzcie.

Mężczyźni nachylili się nad papirusami.

– Potwierdzenie nie zostało spisane ręką Wielkiego Zarządcy. Jest na nim tylko jego pieczęć. To jest prawdziwe pismo Wielkiego Zarządcy Składów Nomesu – Namefer wskazała na wybrane przez siebie pisma. – A to pismo pana Hetemesa.

Mężczyźni przypatrywali się im, nie dowierzając.

– Przecież... przecież Tenefe, Wielki Zarządca również popełnił samobójstwo, gdy dowiedział się o śledztwie przeciwko Pinahu, tym samym potwierdzając i swoją winę – przypomniał sekretarz.

– Kolejne samobójstwo… Czy aby na pewno to było samobójstwo?

– Oskarżono go o sprzedaż bydła z królewskich stad. Udało mu się wyprowadzić zaledwie kilkanaście sztuk, zanim go przyłapano – przypominał sekretarz. – Wyprowadzał też płótno. Pan Tenefe ze wstydu popełnił samobójstwo, nim zdążono go przesłuchać w sprawie. Jednak dokumenty świadczyły przeciwko niemu.

Namefer w zamyśleniu palcami przyszczypywała usta i brodę.

– Dokumenty… Nie boję się zaryzykować stwierdzenia, iż gdyby je dokładniej sprawdzono, okazałoby się, że nie sporządziła ich ręka dostojnego Tenefe – chwilę myślała, jeszcze raz analizując sprawę. – Pan Tenefe został ukąszony przez czarnego skorpiona?

– Raport policyjny... – zaczął sekretarz.

– Właśnie – przerwała mu Namefer – chcę zobaczyć ów raport.

Popatrzyła na Faozisa, który zrozumiał, iż było to polecenie. Delikatnie skłonił głową.

– Nie wierzę, iż mający duże dochody Wielki Zarządca Składów Nomesu połasił się na kilka krów i bel materiału. Mój były mąż, dostojny Psenes, też nie wierzył w to samobójstwo. Prowadził w tej sprawie dochodzenie. Za próbę odkrycia prawdy zapłacił najwyższą cenę.

– Prowadzono skrupulatne śledztwo w sprawie zabójstwa dostojnego Psenesa – zauważył sekretarz.

– Śledztwo poszło złym torem. Policja sugerowała, że to zemsta kogoś z rodziny Tenefe.

– To oskarżenie... – bąknął sekretarz.

Stateczny, przywiązany do tradycji i etykiety mężczyzna obawiał się wszelkiego zaburzenia w ustalonym porządku. Wolał też unikać kłopotów, poprzez nie prowokowanie niebezpiecznych sytuacji. A sugerowanie niekompetencji policji zdecydowanie oznaczało problemy.

– Nie oskarżenie, a stwierdzenie faktu. Śledczy zrobili, co do nich należało, lecz nie wiedzieli tego, co my.

Faozis zbliżył się do nich.

– Popełnili błąd przeoczając szczegół, który ty dostrzegłaś, dostojna – Faozis był oficjalny w obecności sekretarza. – Ów błąd odkrył wasz nieżyjący mąż, ale było za późno. Winni powinni za to zapłacić.

Namefer ścisnęła w dłoni miedziany kubek z wodą. Starała się opanować swoje emocje, rozbudzone pod wpływem wspomnień i słów Faozisa. Znowu trzymała na rękach konającego Psenesa i usiłowała zatrzymać krew płynącą z jego brzucha. Ale nie udawało się jej. Razem z krwią, życie uciekało z jej męża. Patrzył na nią, chciał coś powiedzieć, ale nie miał już sił. Chwilę potem bogowie wezwali go do swojego grona. Uśpiony od dawna ból rozpaczy obudził się na chwilę i zatopił w niej swój zdradziecki ząb. Wstała od stołu i przeszła się po komnacie, dając sobie czas na opanowanie i przełknięcie cisnących się do oczu łez. Obaj mężczyźni taktownie milczeli.

– Najważniejsze teraz, to odkrycie prawdy – Namefer zebrała się w sobie, bezwiednie dotykając brzucha, w którym rozwijało się nowe życie. – Trzeba ukarać osoby winne okradania nomarchowskiego skarbu, który jest jednocześnie skarbem jego świątobliwości faraona.

Oboje zgodnie przytaknęli.

– Proszę, byś panie Penameh sprawdził inne pisma nieżyjącego Wielkiego Zarządcy Składów Nomesu i notatki jego byłych podwładnych. Z tobą dostojny Faozisie chcę porozmawiać na osobności.

Sekretarz Penameh pokłonił się głęboko i opuścił komnatę.

– Chcę, byś nadal przyglądał się temu Kenemahowi i znalazł jego powiązania z domem Hetemesa. Czuję, że tych dwóch łączy coś wspólnego. Jeden dosiada konia zabójcy mego męża, drugi był zamieszany w sprawę, nad którą pracował.

– Metody? – Faozis był konkretny.

– Dowolne, byle dyskretne i nie naruszające rażąco prawa.

Znaczyło to – żadnych trupów. Faozis uśmiechnął się ze zrozumieniem. Namefer nalała mu wina do kieliszka.

– I jeszcze coś... – zawahała się czy ujawnić swoją myśl – mam pewne... przeczucia co do jednej z królewskich córek.

– Neftah? – domyślił się Faozis.

Twierdząco skinęła głową.

– Przyjrzę się jej uważnie.

Lekko uśmiechnęła się do niego – czytał w jej myślach.

– Obarczam cię tyloma zadaniami – zauważyła z lekkim wyrzutem sumienia.

– Bardziej niż dostojny Inefres. Ale właśnie dlatego służba u waszych dostojności jest tak fascynująca. Zresztą... gdybym nie dawał sobie rady, nie byłoby mnie tutaj.

Popatrzyła na Faozisa. Nieduży, szczupły, swoim wyglądem absolutnie nie zdradzający drzemiącego w nim potencjału. Wiecznie zachowujący spokój, inteligentny, dobierający słowa, ważący sytuację i uważny na wszystko dookoła. Ani wyglądem, ani zachowaniem nie przywodzący na myśl osoby wyznaczonej do trudnych, wymagających sprawności fizycznej i balansujących na granicy prawa zadań. Jednak wiedziała, że potrafi być bardziej niebezpieczny niż pustynna żmija i biada wrogom, którzy zaleźli mu za skórę.

Mężczyzna podszedł do wykładanego mozaiką stołu przedstawiającej scenę damy pływającej po rzece i słuchającej gry lutnistki. Odstawił opróżniony pucharek i oddalił się do swoich obowiązków.

cdn.