Problem z bazą danych: odrzucone zapytanie
sobota, 5.10.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Dawno temu w maleńkiej chatce przycupniętej na skraju wielkiego lasu mieszkała sobie pewna rodzina — mąż, żona i ich kilkuletnia córeczka o imieniu Zosia. Byli bardzo szczęśliwi, choć bieda bardzo często zaglądała im w jedyne okienko, jakie znajdowało się w domku. Każdego ranka o świcie ojciec dziewczynki wyruszał w głąb lasu, gdzie pracował przy wyrębie drzew. Mama zajmowała się gospodarstwem, a dziewczynka hasała beztrosko po łąkach. Może nie do końca beztrosko, ponieważ miała wielkie, wrażliwe serce i pomagała napotkanym, potrzebującym pomocy zwierzętom. Raz był to bezdomny pies, innym razem jaskółka ze złamanym skrzydłem lub okaleczona przez drapieżniki kuropatwa.
Kiedyś znalazła szaro-burą kotkę — głodną, wychudzoną, z poszarpanym bokiem. Była akurat zima, więc znalazła jej kąt przy piecu, opatrzyła, nakarmiła, a wylęknione zwierzątko wkrótce odzyskało siły. Kotka nie miała dokąd pójść, więc Zosia postanowiła ją zatrzymać. Wcześniej jednak zapytała o zgodę rodziców. Cóż mieli robić? Gotowi byli uczynić wszystko, by uszczęśliwić jedynaczkę. Byli dumni, że wychowali tak mądre dziecko i wspierali ją we wszystkim. Zosia dała kotce na imię Mruka, co zapewne spodobało się jej, bo na każde zawołanie odpowiadała radosnym mruczandem. Odtąd dziewczynka miała towarzyszkę zabaw, która nie odstępowała jej na krok.
Dni biegły jeden za drugim pełne przygód i niespodzianek. Były to szczęśliwe chwile, ale niestety pewnego razu stało się coś strasznego. Ukochany tatuś nie powrócił wieczorem z lasu… Na darmo czekała wraz z mamą na drodze wypatrując jego powrotu.
Minął tydzień, miesiąc, rok… Bieda zaczęła im doskwierać, jak jeszcze nigdy dotąd. Mama Zosi zmuszona była nająć się do ciężkiej pracy u bogatych gospodarzy. Wszystko to było niczym w porównaniu z wyprawą w głąb dzikiego lasu po drzewo na opał. O tym miejscu krążyły niesamowite opowieści. Podobno mieszkał tam przerażający, pięciogłowy potwór, który porywał ludzi i zwierzęta. Ginęli bez wieści, a okolica pogrążała się w żałobie. Dziewczynka straciła już ojca. Nic więc dziwnego, że za każdym razem, gdy mama wyruszała do lasu, umierała z niepokoju. Siadała zawsze przy jedynym okienku, tuliła do siebie kotkę i z lękiem spoglądała na drogę, aż pojawiała się na niej przygnieciona ciężkim ładunkiem postać mamy. Wówczas obie wybiegały jej na powitanie i śpiewały głośno, radując się z pomyślnego powrotu.
Pewnego dnia mamusia nie pojawiła się na drodze… Zmierzch już zaczął zapadać, zerwał się wiatr, rozszalała śnieżyca. Zosia wypłakała całe morze łez. Tylko Mruka uspokajała ją cichym mruczandem. Wreszcie dziewczynka postanowiła iść do lasu i odnaleźć mamusię. Ubrała się ciepło. Założyła kożuch, futrzaną czapkę i rękawice, a na nogi wsunęła wielkie filcowe buty. Zapaliła pochodnię i ruszyła niebezpiecznym szlakiem. Kotka podążała za nią. Tymczasem mróz tężał, a zaspy stawały się coraz większe. Zosia jednak uparcie szła naprzód i nie zważała na nic. Od czasu do czasu nawoływała, lecz odpowiadało jej tylko głuche na jej cierpienie echo i pomruki rozgniewanych mieszkańców strasznego lasu. Siły z wolna zaczęły ją opuszczać, a ciemność otoczyła szczelnym płaszczem. Zmarznięta i wyczerpana dziewczynka postanowiła chwilkę odpocząć. Tym razem Mruka zamruczała niespokojnie, ale Zosi zrobiło się tak błogo i przyjemnie, że uśmiechnęła się tylko i zasnęła.
Kiedy się obudziła, jej oczom ukazał się niezwykły widok. Dookoła fruwały przecudne motyle, a na zielonej, pachnącej miętą i rumiankiem polanie rosły kolorowe kwiaty i dorodne grzyby. Było ciepło. Pod nogami wił się srebrzysty strumyk. Co pewien czas podchodziły do niego sarny, dziki i jelenie, by napić się wody. Spoglądały na nią ufnie i pomrukiwały przyjaźnie.
— Jesteśmy w Królestwie Zwierząt — wyjaśniła Mruka zdumionej Zosi, która w tym samym momencie uświadomiła sobie, że rozumie jej język.
— Ale jak się tu znalazłyśmy? Gdzie zaspy i straszny las?
— To już na zawsze pozostanie tajemnicą — odparła kotka i zmrużyła zielone oczy. — A teraz chodź! Zaprowadzę cię przed oblicze samego króla!
— Teraz? To niemożliwe! Co z moją mamusią? Przecież musimy ją odnaleźć!
— Nie martw się już o mamę — rzekła spokojnie kotka. — Ona jest teraz w niebie razem z twoim tatą, patrzą na ciebie i zapewne są szczęśliwi, że ich ukochana córka nie zamarzła w lesie.
Oczy dziewczynki zaszkliły się, a po policzkach z wolna zaczęły spływać łzy.
— Czy to oznacza, że ona umarła i już nigdy jej nie zobaczę?
— Nie mów tak Zosiu… Przecież wy, ludzie, wierzycie w życie po śmierci… Kiedyś również ty tam trafisz, a oni na ciebie będą czekali!
Zosia zamyśliła się na te słowa, a potem długo patrzyła w niebo, po którym płynęły pierzaste obłoki.
— A teraz chodźmy! — ponagliła Mruka. — Nie powinnyśmy się spóźnić!
Szły kilka minut, aż dotarły do ogromnego, starego dębu, który liczył sobie chyba tysiąc lat. Był tak olbrzymi, że trudno go było objąć wzrokiem. W centralnym punkcie pnia znajdował się łukowaty otwór, przy którym po obu stronach stały nieruchomo dwa groźnie wyglądające wilki.
— To strażnicy — wyjaśniła Mruka, po czym kiwnęła łapką w ich kierunku.
Niemal natychmiast odwzajemnili ten gest, co oznaczało, że droga jest wolna. Gdy znalazły się w środku, dziewczynka aż krzyknęła z zachwytu. Nigdy nie widziała nic poza wnętrzem swojej ubogiej chatki, które dotychczas wydawało się jej najpiękniejszym i najprzytulniejszym miejscem na ziemi. Oniemiała więc na widok drewnianych, misternie rzeźbionych sklepień, obszernych pomieszczeń i krętych, pnących się ku górze schodów.
— Po prawej stronie znajduje się sala posiedzeń… Tam już czeka na nas Bazyliusz!
— Kto to jest? — zapytała Zosia z przestrachem.
— To nasz wspaniały król. Jest sprawiedliwy i mądry.
Za chwilę znalazły się w rozświetlonej komnacie, gdzie stał drewniany fotel przypominający tron. Na nim siedział sędziwy już niedźwiedź Bazyliusz. Kiedy je zobaczył, skinął wielką, czekoladową łapą, aby podeszły bliżej.
— Ma coraz słabszy wzrok — szepnęła kotka siedząca na ramieniu Zosi.
— Witaj Mruko! Witaj w naszym Królestwie, Zosiu! Jesteś pierwszym człowiekiem, który przekroczył granice naszego państwa za naszym przyzwoleniem!
— Czuję się zaszczycona — odparła dziewczynka onieśmielona ogromną posturą i aksamitną barwą jego głosu.
— Jakie masz zamiary? — zapytał. — Znam twoją historię i wielkie serce. Jestem gotów ci pomóc… Musisz jednak zdecydować, czy chcesz tutaj zostać. W naszym państwie obowiązują bowiem surowe zasady i kto choć raz je złamie, bramy naszego kraju zamykają się przed nim na zawsze!
— Ale ja już nie mam dokąd pójść… Moja mamusia i tatuś zginęli w tym okropnym lesie! — zanim skończyła wielkie jak groch łzy potoczyły się po jej policzkach.
— Wiem wszystko i bardzo ci współczuję — rzekł król mocnym głosem — ale o tym, czy będziesz mogła tu zostać zadecyduje Rada. Jutro o świcie odbędzie się zebranie. Nie spóźnij się, a tymczasem Mruka pokaże ci pokój, w którym się zatrzymasz.
Podniósł łapę na znak, by opuściły komnatę. W tej samej chwili usłyszały szmer i ujrzały kołujące pod sufitem jaskółki, które niosły w dzióbkach utkany z liści płaszcz i zrzuciły go na ramiona wstającego z tronu władcy. Ukłoniły się obie nisko i wyszły.
Pokój Zosi znajdował w dwunastym korytarzu po prawej, za dziesiątymi drzwiami po lewej. Było to maleńkie pomieszczenie z otworem, przez który widać było wierzchołki drzew.
— Jak tu pięknie! — zachwyciła się dziewczynka, nie mogąc uwierzyć, że znajduje się aż tak wysoko.
Łóżko ulepione było z błota, piór i słomy. Przypominało raczej jaskółcze gniazdo, ale było niezwykle wygodne.
Z samego rana Mruka obudziła ją i przypomniała o zebraniu. Wcześniej udały się nad urokliwe jeziorko otoczone z każdej strony dzikimi krzewami. Kotka kazała Zosi wykąpać się, ale kiedy dziewczynka chciała ponownie założyć swoje zniszczone ubranie, zaprotestowała.
— Tam, na gałęziach dzikiego bzu, znajdziesz coś dla siebie! Nie wypada, abyś w takich łachmanach pokazywała się mieszkańcom zwierzęcej wspólnoty.
Zosia spojrzała we wskazanym kierunku i ujrzała prześliczną sukienkę utkaną z mchu i kwiatów.
— Leży idealnie! — zawołała zdumiona własnym odbiciem w nieruchomej tafli wody, a następnie wsunęła stopy w sznurkowe sandały i grzebieniem z kości rozczesała długie, ciemne włosy.
— Po drodze nazbieramy mleczy i upleciesz wianek. W takim stroju na pewno się wszystkim spodobasz!
Dalsze losy bohaterów baśni poznasz z książki, która niebawem ukaże się drukiem.