czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Janusz Wszytko: „Kręte ścieżki życia. Fragmenty większej całości” — odcinek 7.


Ma to w genach…

Dopóki naukowcy nie ułożyli całego łańcucha DNA? tylko przeczuwał, a teraz jest pewny, że nałogi ma wpisane w krew…

Po dziadku ze strony matki zawsze miał ciągotki do hazardu, a po ojcu pociąg do wódki, który wyssał pewnie wraz mlekiem matki, kiedy oboje rodzice nie mogli poradzić sobie bez bimbru z okropnościami wojny oraz mrocznym okresem powojennej zawieruchy…

 

Wówczas nie miał czasu na takie rozważania ale dziś? ma wreszcie wolne, puste bez Nes, chwile na analizę życiowych dokonań i szaleństw wieku minionego.

No, więc tym z dziadem pułkownikiem od Piłsudskiego (zna go tylko z paru dagerotypów, jak kiedyś nazywano zdjęcia oraz z opowiadań babki i matki) było tak…

 

Najpierw dziadek, pan z panów miał kilkaset hektarów za Trokami (to taki znany kurort nad jeziorami na Kresach Wschodnich), i jeździł na nauki prawnicze do Paryża, a później spotkał „ponoć” kobietę swojego życia, której spłodził siedem córek i trzech synów, aby wreszcie pójść z Marszałkiem po wyzwoloną Polskę, pod wodzą którego dorobił się pułkownikowskich szlifów.

Podobny z charakteru do Wieniawy-Długoszowskiego jeździł po restauracjach stolicy, gdzie szalał wydając fortunę na aktorki. Dla uniknięcia dalszych skandali wysłano go do Paryża w dyplomaty, gdzie był o rzut beretu od Monte Carlo, a tam przetupał resztkę fortuny.

 

Babka pozostawiona na pastwę losu, wychowywała córki na panny z dobrego domu, które – jak Stefcia Rudecka imały się różnych posad u bogatszych znajomych z okolicy i wychodziły za mąż, za co bogatszych obywateli ziemskich i nie ziemskich..

 

Kiedy wrócił do domu skruszony szaleństwami zagranicznych wojaży z pustą sakiewką ale z stale tlącym się nałogiem do hazardu oczywiście przegrał resztkę rodowej zastawy i precjozów. I kiedy zorientował się, że nie ma już za co grać, a także uwodzić piękne kobiety w krajowych kasynach palnął sobie w łeb. On sam czuł nieprzepartą chęć zmierzenia się ze szczęściem i czynił to już na studiach…

 

Brydż, poker, tysiąc w czasach studenckich były jego ulubionym sposobem na podreperowanie sobie ubogiej studenckiej kasy. Szaleli więc wraz kolegą przy hazardowych stolikach częściej odchodząc z pełnym – niż pustym portfelem. Umiejętność zdobywania forsy na przyjemności opanowali wraz z przyszłym – niedoszłym prawnikiem prawie do perfekcji.

 

Wielu tak zwanych biznesmenów z branży ogrodniczej, odwiedzających akademiki, gdzie uruchomili nielegalne kasyno. utopiło przy ich stoliku nie mało groszy…

 

Nie poszedł w ślady dziadka, chyba tylko dzięki rozwadze gracza, który miał naprawdę sporo pieniędzy na dostatnie, studenckie życie. Ten nawyk pozostał mu jeszcze do niedawna, choć smak przegranej smakował nie raz…

Pamięta chwile, które przesądziły o nie wpadnięciu w szpony hazardu i oduczyły go – na szczęście w porę – od zaprzestania wiecznego podejmowania ryzyka. Pracował już wówczas w zawodzie, kiedy któregoś dnia otrzymał zaproszenie od wspólnika nielegalnego kasyna na grę „rozrywkową”. Tak się złożyło, że miał przy sobie niemałą fortunkę. Własne zarobione – nie małe pieniądze oraz brylantowe cacko przekazane przez znajomą do eksperckiej oceny w dużym mieście, w jakim mieszkał. Telefon od dawnego wspólnika rozbudził zapomniane już ciągotki do hazardu.

 

Siedli do ostrego pokera…

Była malutka wódeczka, wykwintne zakąski i ostra gra! Po latach przerwy nadal miał ten zmysł do ryzyka i twarz pokerzysty. Smakował grę, która podnosiła adrenalinę i stwarzała szanse wygrania nie małych pieniędzy, bo status finansowy zespołu grających był naprawdę imponujący… Po paru godzinach zorientował się, że hazardowy fart zdecydowanie go opuścił, a w dodatku, jak się okazało został zaproszony do stolika na tak zwanego „jelenia”…

Miał być człowiekiem do ogrania. Jego dawny wspólnik „stowarzyszył” się z dwoma pozostałymi hazardzistami i postanowili ograć go.

Kiedy okazało się, że jest zupełnie „goły” poprosił towarzyszy gry, by dali mu jeszcze jedną szansę. Taki nie pisany kodeks w tym gronie, swego czasu obowiązywał… Postawił więc słowo przeciwko przegranej i pewnie fortuna dała mu jeszcze jedną chwilkę na opamiętanie się.!

 

Odegrał, najcenniejszy fant – brylantowe cacko! I, od tej chwili powiedział dość przypominając sobie – ku przestrodze – pewnie los dziadka.

Od tej pory przestał zupełnie uprawiać hazard. Sprał mordę sprzedajnemu byłemu wspólnikowi i teraz czasami staje przed jednorękimi „bandytami” by spróbować smaku zwycięstwa… Jednak teraz, jako człowiek stateczny nie daje się już ponosić takim emocjom, jak kiedyś…

Znajomi nazywają go mistrzem ryzyka, bo zmaga się z jednoręką maszyną od hazardowego szaleństwa, podnosząc stawkę aż do położenia jej na łopatki. Odchodzi także od gry kiedy beznamiętny bandyta jest górą. Cóż, wraz latami człowiek mądrzeje, szkoda że tak późno…

 

Myśli, teraz rozważając o hazardzie, że Nes przestraszyła się ryzyka zaangażowania, być może Jej nie poukładane życie w poprzednim związku na tym zaważyło? A może zresztą w grę weszły inne, nie znane mu względy… Kobiety są tak przecież nie przewidywalne…

X X X

Życie jest,

jak poker

im więcej stawiasz,

tym więcej przegrywasz…

 

im więcej przegrywasz

tym bardziej

wierzysz w łut szczęścia

ale audaces fortuna iuvat

jednak

tak łatwo o pomyłkę…

 

Domki z kart rozsypują się

pod nieprzychylnym spojrzeniem

nie kochającej kobiety

cdn.