piątek, 22.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
W kościele kapłan kropi. Z backhandu, zamaszyście, energicznie, żeby wypędzić złe moce, demony, glisty grzechu. Jak po ulewie wychodzą, wypędzone z ziemi dżdżyste dżdżownice rozgwieżdżone. Dużo wody na ubraniu, na twarzy, we włosach, na posadzce. Szepczę Agatce do ucha: „Religijne wybory miss mokrego podkoszulka.” Zdejmuję z bluzki i karku Agatczyne włoski, krótkie, blond, nie, melanż kolorów, balejage. Skupiam się. Za prawym uchem spowiedź. Za lewym organy. W uchu środkowym myśl. Nie wiem, skąd wyszedłem. Nie wiem, dokąd zmierzam. Idę. Idę, bo wyruszyłem, drgnąłem. Idę, bo mam w sobie azymut, choć to nieplanowana podróż. Igła magnetyczna rozregulowana, mikstura stron świata. Skądś, dokądś. Znów pomiędzy. Zróbcie mi zdjęcie. Zatrzymajcie mnie. Za kilka sekund nie będę sobą sprzed kilku sekund. Nie traćcie mojego ciała. Otrząsnąłem się. Jak ptak strzepnąłem z piór ogień. Jest rozgrzany, ale ocalił ptasią duszyczkę. Zwyciężył spryt. Nie. Zwyciężył zwycięzca. Scenariusz żywota każdej drobinki. Plan, gdzie jest rola dla: roztoczy, obierania ziemniaków, śpiewów gregoriańskich, okularów pękniętych w lewym szkle, czerwonego długopisu na czerwonej książce, pomazanego regulaminu korzystania z telewizji kablowej, przyprószonej kurzem firanki, wyłączonego z sieci komputera, pustego kieliszka po żurawinówce, oczekiwania na czek, szurania krzesłem w kuchni, jąkania się, podcierania różowym papierem, kupna płyt z piosenkami Kabaretu Starszych Panów i dla sądzenia, że to wszystko jest niepotrzebne lub ma alternatywne rozwiązania. Skończył mi się zeszyt. Wreszcie. Pierwszy brulion kupiony z premedytacją napisania siebie, zrobienia ze słówek i życia artefaktu. Już zacząłem nanosić „ja” na tekturową płaszczyznę czwartej stronicy okładki. Zeszyt mam od początku stycznia dwa tysiące ósmego roku. Minęło ponad siedem miesięcy. A ja jestem coraz dalej. Odkreślam to wszystko. Odcinam „życie dotychczas”. Pora na nowy notatnik, a żeby kartka nie była pusta, do dołu zrobię „Z” albo wstawię dziesiątki myślników. Nikt inny, nikt „ja” nie wsadzi się. Trzeba uciąć. Dosyć. To jeszcze nie wszystko. To jeszcze będzie miało wielki finał w życiu.
Cień Ara przyglądał się, jak ubiera się Ar. Ar nie miał o tym pojęcia w żadnym znanym kolorze, więc czuł się nieobserwowany, swobodny, samotny.
Ostatnim słowem będzie... Właśnie teraz wypisał się długo-pis. Zrobiłem jeszcze kilka bezkształtów, figur umierających, niedokończonych z braku atramentu. Pragnę przywrócić mu trwanie w literaturze. No tak. Czy gdyby długopis wiedział, że spożywa moją duszę, psychiczność, myśli, obłęd (umiarkowany, skoro jest uważany za dziwne zachowanie, ale w normie), to pozwoliłby sobie na wypisanie, utratę mocy? Ostatnim słowem będzie... początek prognozy pogody: jutro spadnie deszcz. Na pewno będzie mokro.
Cień Ara zgłosił projekt racjonalizatorski: „Studiujcie żywych”.
Na tym kończy się udostępniony e-czytelni™ fragment „Jestem pomysłem Pana Boga na człowieka”. Zapowiadane jest wydanie książkowe.