czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Wioletta Grzegorzewska: „Notatnik z wyspy” — odcinek 1.


Notatnik z wyspy

2006

9.08.2006

Wyspa Wight jest miejscem, które się do mnie przywiązuje. Ziemia otoczona wodą, mówiąca różnymi językami świata, pełna niespodziewanych zwrotów akcji i barwnych fabuł.

Skręcam do centrum Ryde i obserwuję, jak ulica z przechodniami wpada do cieśniny Solent. Tłum urlopowiczów topi się w paryskim błękicie.

Wczoraj zaskoczyła mnie grupa hinduskich kobiet, które niespodziewanie wyleciały z Zaułku Vernona jak ważki. Trzepocące skrzydełka kolorowych szali, orien­talne zapachy. Odwróciłam się za nimi. Spojrzały na mnie z pogardą jak na białą kosmitkę.

3.09.2006

Anegdota z książki Dwoisty język Williama Goldinga wydanej w Poznaniu w 1997 roku, po przeczytaniu której postanowiłam zostać dzisiaj w domu:

Pewnego razu jakiś mężczyzna dowiedział się od pytii, że zginie przywalony domem; postanowił więc nie mieszkać pod dachem, aż któregoś dnia na jego łysą głowę spadł żółw upuszczony przez orła.

10.09.2006

Na tej wyspie jak między snami kręcę się wolno. Jestem podwójna. Choruję na przewlekłe tygodnie. Wieża Spinnaker zaglądała do okien, do ogrodów, ulotna i biała jak tutejsza farma żywych motyli. Mgły na stromych ulicach jak ruchliwe karły wypływają z drzew. Skręcają w wilgotnym powietrzu włosy kobiet.

Czas odpływu. Żaglówki kiwają się na piasku. Lokale przy High Street pachną frytkami, groszkiem i baraniną w miętowym sosie. Turyści popijając rum, marnują się w knajpkach od zmierzchu do świtu. Poduszkowce jak skorupiaki uciekają z wody. Do filiżanek spadają piwonie: usta — płatki — usta. Otwierają się salony gier. Zwijają pola golfowe. Zabierz mnie z tego „raju”, gdzie czuję się mdło jak herbata z mlekiem. Zabierz mnie, bo wyparuję.

11.10.2006

Żartowałam, że w moim odmiennym stanie czuję się jak Emanuel Swedenborg. Mam lepszy kontakt z duchami niż z ludźmi. Moje dzienne myśli ucie­ kają ostatnio jak piersi z biustonosza: nabrzmiałe i ciążowo zmienione. W snach nawiedzają mnie umarli. Niedawno śnili mi się jako ludzio-kwiaty w sztywnych ubraniach poplamionych woskiem, w lnianych sukniach. Pochylali się nade mną, próbo­wały wrosnąć w moje ciało: pęd po pędzie. Pamiętam inne drobiazgi z tego snu: indygowe światło gazo­wej lampy, drewniane balie z mydlinami i rozłożone na stole karty taroka.

22.12.2006

Ciało mnie nie słucha. Zmienia się i aż trudno uwie­rzyć, że prawie pół ciąży mam już za sobą. Senność dopada mnie co parę godzin. Dlatego wydaje się, że czas jest taki płytki. Staram się walczyć z napływającym snem, ale nie potrafię uciec w rześ­kie powietrze, w strome ulice. Lekarz zalecił bada­nia cukru we krwi.