czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Justyna JENDZIO: „Druga żona” — odcinek 7.


Podczas uroczystej ceremonii, modlitwami, śpiewami i gestami przypominano ów mit. Miało to na celu symboliczne przypieczętowanie przymierza z bogami i umocnienie władzy, poprzez ukazanie, iż obecnie rządzący pochodzi od samego Ulsego i z jego woli jest faraonem. Po ceremonii faraon i jego druga żona, wywyższona nad pozostałe i nosząca tytuł Wielkiej Małżonki Królewskiej, matka następcy tronu, udali się do świątynnych budynków na modły i duchową odnowę. Cały dwór pozostał w upale na świątynnym placu, oczekując, aż królewska para spełni swoje powinności wobec bogów. Słońce stało wysoko, a na świątynny dziedziniec niemal nie docierały podmuchy wiatru. Namefer zaczęło się robić słabo, dusił ją zapach potu pomieszanego z ciężkimi perfumami i wonnościami, którymi skropieni byli otaczający ją dostojnicy. Bała się, że zaraz zemdleje i przerażała ją myśl, że nie ma przy niej Inefera, który zajmował godne go miejsce, daleko z przodu orszaku. Mocno skupiała się, by podziwiać rytualne tańce, śpiewy kapłanek i dziewcząt z królewskiego haremu, wychwalające dobroć Ulsego, będącego źródłem wszelkiego życia. W tym samym czasie kapłani palili kadzidła, obnosząc przedstawiające w różnych wcieleniach posągi boga po placu, przed oczyma zgromadzonych na nim dworzan. Za każdym razem, kiedy kolejny odświętnie przybrany i namaszczony olejkami posąg zbliżał się do dworzan, ci padali na twarze i nie śmieli podnieść się, dopóki bóstwo nie oddaliło się od nich na kilka kroków.

Ceremonia świątynna trwała do samego południa, gdy bramy tej części świątyni, do której nie mieli wstępu zwykli śmiertelnicy, otworzyły się i na dziedziniec wyszedł sam bóg-faraon, syn Ulsego, pobłogosławiony przez swego boskiego rodzica. Kroczył dostojnie, w dłoniach trzymając symbole władzy – berło heka i bicz nechacha. Na głowie miał potrójną koronę Engaris ozdobioną ureusem. Na piersi lśnił pektorał z wpisanym w kartusz królewskim imieniem. Całości dopełniał biały, plisowany fartuszek i zdobione drogimi kamieniami sandały. Od całej królewskiej postaci bił taki blask i majestat, że nawet gdyby nie było takiego obowiązku, to i tak wszyscy padliby na twarze. Sam najwyższy kapłan Ulsego czołem dotknął ziemi przed żywym wizerunkiem boga. Za faraonem podążała Wielka Małżonka Królewska, otoczona tym samym blaskiem co jej małżonek. Kiedy tylko para królewska zasiadła w lektykach, najwyżsi rangą dostojnicy – namiestnicy, generałowie armii, następca tronu i wielu innych podeszło, by móc dostąpić zaszczytu zaniesienia króla-boga osobiście na swych barkach do jego pałacu. Był to jedyny dzień w roku, kiedy króla, żywe wcielenie Ulsego, nieśli najwyżsi dostojnicy państwowi.

Po przybyciu do pałacu, jego najwyższy majestat udał się wraz z małżonką do swych komnat, zaś wszystkich gości poproszono do jednego z wewnętrznych pałacowych ogrodów na ucztę. Goście zasiedli i słuchając gry i śpiewu dam haremowych, oczekiwali na pojawienie się królewskiej pary. Gdy się pojawiła, uczta rozpoczęła się na dobre.

Namefer siedziała daleko od władcy, koło naczelnika policji miejskiej. Był to energiczny, trzydziestosześcioletni mężczyzna o całkiem sympatycznej twarzy. Obok niego zasiadała jego żona, urocza, choć nieco pulchna kobieta. Bardzo szybko nawiązała kontakt z Namefer i obie kobiety pochłonięte rozmową, nie zauważały jak szybko mijał czas i jak słońce zaczęło chować się za dachami pałacowych budynków. Pani Jahris dyskretnie pokazała Namefer wszystkie przebywające na uczcie żony władcy, z których czwarta na stałe mieszkała w pałacu w Neb-Etau, oraz obecne z licznych królewskich dzieci. Wskazała też kilka najważniejszych dam haremowych, ich dzieci spłodzone przez władcę, opowiadając o zależnościach i wpływach tych kobiet na dworze. Oczywiście tylko o tych, które pochodziły z Neb-Etau i które miała okazję poznać. Namefer zobaczyła też trzech namiestników sprawujących władzę w każdej z trzech części kraju oraz kilku znanych pani Jahris nomarchów. Namefer nie była w stanie zapamiętać wszystkich pokazanych jej osób, ale członków rodziny królewskiej zapamiętała dobrze.

W pewnym momencie pani Jahris odeszła od stołu, by powitać swoją znajomą i nie mająca nic do roboty młoda kobieta dyskretnie przyglądała się twarzom ucztujących. Rozochoceni dobrym mocnym winem dostojnicy głośno rozmawiali, śmiali się z żartów, bądź oklaskiwali taneczne popisy tancerek oraz grę i śpiewy muzykantek. Niektóre pary odchodziły od stołów, by przejść się po ogrodach i tam kochankowie, skryci w cieniu drzew, wymieniali pocałunki i pieszczoty. Nadzorca królewskiego haremu i jego pomocnicy dbali, by żadna z kobiet władcy nie ośmieliła się dotknąć innego mężczyzny. One same wiedziały czym grozi zdrada ich pana, więc same bardzo się pilnowały. Jedynie te, które nie były oficjalnymi nałożnicami króla, pozwalały sobie na słabość przelotnej miłostki.

Obserwująca to wszystko Namefer nagle drgnęła, a jej serce mocniej zabiło. Wśród gości dostrzegła mężczyznę, który dwa dni wcześniej jechał na kasztanie obok niesamowicie przystojnego, bogatego szlachcica. Teraz już wiedziała, że owym szlachcicem na karym koniu był królewskim syn, książę Penamer, młodszy syn królowej Imotris i brat księcia Nemose-Rameset. Czyżby ten królewski syn planował dokonać zamachu stanu? I skąd jego przyjaciel miał konia, którego dosiadał morderca jej męża? Dyskretnie przyglądała się mężczyźnie prowadzącemu ożywioną rozmowę z jakimś dostojnikiem. Zauważyła, że niewiele jadł i prawie nic nie pił. Po jakimś czasie wstał i udał się w głąb ogrodu. Odruchowo sięgnęła do wpiętej w perukę grubej szpilki, będącej jednocześnie cieniutkim sztyletem i starając się nie zwracać na siebie uwagi, wstała od stołu. Dyskretnie pobiegła za nieznajomym. Mężczyzna opuścił tę cześć ogrodu, w której odbywała się uczta i udał się w kierunku pomieszczeń kuchennych, znajdujących się nieopodal magazynów z żywnością. Ukryta w cieniu palmy Namefer obserwowała, jak podchodzi do jednego ze strażników i zamienia z nim parę słów. Jeden z magazynów został otwarty, a z pomieszczeń kuchennych przyszło troje ludzi. Przynieśli oni pochodnie i razem z nieznajomym weszli do środka, strażnika pozostawiając na zewnątrz. W blasku pochodni kobieta dostrzegła, iż wchodzący schodzili w dół. Zatem był to magazyn-piwnica, skład królewskich win. I w tym momencie doznała olśnienia. Przypomniała sobie, gdzie widziała twarz nieznajomego – w jej rodzinnym mieście, gdy jako poganiacz osłów transportował dzbany z winem na królewską ucztę. Natychmiast skojarzyła twarz zamordowanego więźnia, który był drugim poganiaczem o imieniu Hire. To jego popędził przyjaciel księcia Penamera, przerywając zamordowanemu rozmowę z Namefer. Te skojarzenia spowodowały, że włosy podniosły się jej na głowie. Ostrożnie wycofała się, odwróciła i pobiegła do Inefera. Jej przyszły mąż siedział obok pana Hefeosisa i poważnie o czymś rozprawiał. Podeszła do nich i głęboko skłoniła się z szacunkiem. Pan Hefeosis spojrzał na nią z lekkim niezadowoleniem.

– Wybacz, wasza dostojność, ale mam bardzo ważne informacje – usprawiedliwiała swój nietakt w przerwaniu rozmowy.

Inefres patrzył na nią z lekkim zaciekawieniem i zaskoczeniem.

– Mów, dostojna – nakazał królewski pisarz.

– Są to informacje przeznaczone jedynie dla uszu waszej dostojności.

Nie podnosiła głowy, ale wyraźnie czuła, jak Inefres świdruje ją spojrzeniem. Wyczuwała poirytowanie, zaciekawienie i zdumienie namiestnika, ale też coś na kształt podziwu. Ufał jej i wiedział, iż będzie ostrożna i wyważona w słowach.

Natomiast po twarzy dostojnika przemknął wyraz jeszcze większego niezadowolenia. Chwilę mierzył ją ostrym spojrzeniem, po czym wstał i gestem nakazał jej iść za sobą. Kiedy dotarli do jego kancelarii Hefeosis usiadł na ozdobnym krześle. W komnacie znajdowało się jeszcze dwóch skrybów i kobieta niepewnie na nich spojrzała.

– Mów, to ludzie godni zaufania.

– Wiem, gdzie są ukryte latawce... – zaczęła cicho.

Na taką informację Hefeosis niemal podniósł się z krzesła, a pisarze pobledli.

– Gdzie?

– W piwnicy z winami, w kilku dzbanach z dziwnymi czerwonymi symbolami.

– To niemożliwe. Zamknięte w ciemności i pozbawione ciepła demony byłyby niemal bezsilne – odezwał się jeden z pisarzy, mający niejakie pojęcie o naturze złych istot – byłyby zupełnie bezużyteczne dla zamachowca.

Hefeosis spojrzał na nią z krytyką w oczach. Namefer rzuciła się do stóp urzędnikowi.

– Błagam panie, uwierzcie mi. Na wszystkich bogów zaklinam się, że to prawda. Sama widziałam, jak przed chwilą jeden z tych, co nastawali na moje życie, schodził do królewskiej winiarni. Tego samego człowieka widziałam przed królewskim pałacem w Taset, udającego poganiacza osłów niosących dzbany do Neb-Etau na ucztę. Dzisiaj widzę go na uczcie jako wysoko urodzoną osobę.

Jeden z pisarzy zmarszczył brwi.

– Przecież pałac ma własne wina z królewskich oaz i żaden nomarcha nie przysyłał win do pałacu w Neb-Etau. Nie było takiej potrzeby – zauważył.

Wysoki dostojnik przez moment zastanawiał się.

– Jeżeli to, co mówisz, okaże się prawdą, będziesz mogła żądać wszystkiego, jeżeli nie... – napomknął o możliwości kary za niepoparte niczym podejrzenia i marnowanie czasu państwowego urzędnika.

– Jestem świadoma brzemienia i konsekwencji mych słów, wasza dostojność, ale błagam o jak najszybsze działanie. Wolę zginąć ośmieszona, niż z piętnem hańby, iż nie uczyniłam nic, by ocalić mego faraona.

Już tylko chwilę ważył jej słowa.

– Zostaniesz tu, w tej komnacie.

Gestem dał znak i dwaj pisarze natychmiast gdzieś się udali. On sam spokojnie opuścił komnatę, do której natychmiast weszło dwóch strażników. Namefer podniosła się z podłogi i usiadła pod ścianą na niskim stołeczku o wyplatanym rzemiennym siedzisku, oczekując na dalszy rozwój wypadków. Czas dłużył się jej niemiłosiernie, kiedy do jej uszu dotarł potężny krzyk przerażenia wydobywający się z dziesiątek gardzieli. Pilnujący jej strażnicy drgnęli i niespokojnie popatrzyli na siebie, ale nie opuścili swego posterunku. Namefer podniosła się ze stołka i z niepokojem przechadzała się po komnacie. Coś strasznego działo się w ogrodzie. Dobiegały stamtąd krzyki, jęki, płacze, szczęk broni i jakieś potworne ryki. Namefer domyślała się najgorszego i drżała o życie Inefera. Jej strażnicy stawali się coraz bardziej niespokojni, a momentami w ich oczach wyczytywała graniczący z paniką strach. Zaciskając dłonie, z trudem opanowywała zdenerwowanie, gdy przez otwarte drzwi komnaty wpadł dworzanin goniony przez latawca. Mężczyzna wrzeszczał ze strachu, a demon siedział mu na karku, parząc swym dotykiem. Wreszcie pochwycił mężczyznę, uniósł go w górę i wpiwszy się swymi przezroczystymi kłami w kark nieszczęśnika, z lubością wyssał z niego życie. Im więcej zabierał mu energii, tym słabiej broniła się ofiara i tym większe zaczerwienienia pojawiały się na jej skórze w miejscach, w których dotykało jej ciało demona. Po chwili zasyczał nadpalony tłuszcz i po komnacie rozeszła się nieprzyjemna woń palonego ciała. Mężczyzna szybko zmarł, a jego nadwęglone zwłoki latawiec odrzucił daleko od siebie. Namefer zemdliło. Strażnicy byli tak sparaliżowani strachem, że nie mogli ruszyć się z miejsca. Zresztą nie mieli dokąd uciekać – jedyne wejście do komnaty zagradzała im uformowana w ohydną bestię masa rozedrganego powietrza. Powoli, jakby w poczuciu triumfu, zaczęła sunąć w ich stronę. Potwora jednak nie interesowali strażnicy i wyraźnie skupił swoją uwagę na drżącej ze strachu kobiecie. Cofnęła się pod przeciwległą ścianę i wyszarpnęła z peruki szpilę. Była ona żadną bronią przeciw takiemu wrogowi, ale ściskając ją w garści Namefer nieco lepiej się czuła. Żałowała, że nie ma przy sobie odziedziczonego po mężu miecza. Wiedziała, że zaraz umrze, lecz bardziej od śmierci przerażał ją fakt zniszczenia zwłok, co uniemożliwi jej wejście do pałacu bogów.

Latawiec minął strażników, którzy natychmiast czmychnęli i pewny swego, nie śpiesząc się, sunął w jej kierunku. Wyraźnie rozkoszował się jej strachem. Namefer z trudem opanowała drżenie ręki trzymającej broń, zdeterminowana bronić się do końca. W momencie, gdy latawiec wyciągnął ku niej swoją łapę, skoczyła w bok i dając potężnego susa zanurkowała pod masywne biurko. Wyskoczyła z przeciwnej strony, zerwała się na nogi i nie tracąc czasu na oglądanie się za siebie, rzuciła się w kierunku drzwi. Na swoich plecach czuła gorący oddech rozwścieczonego demona. Już tylko kilka kroków dzieliło ją od wyjścia, gdy latawiec pochwycił jej szaty i z potworną siłą szarpnął do tyłu. Szarpnięcie oderwało ją od ziemi, lecz zdążyła jeszcze skręcić ciało i poleciała na bok, wyślizgując się szponom latawca. Upadając na kamienną podłogę, z impetem uderzyła o nią prawą ręką, gubiąc szpilkę, która poleciała pod ścianę. Amortyzując upadek wybiła sobie kciuk lewej dłoni, pozdzierała łokcie i nadgarstki. Krzyknęła ze strachu i odwracając się na plecy, tyłem podpełzła do jednej ze ścian, plecami przyklejając się do niej. Wiedziała, że zaraz nastąpi koniec. Przemożny strach wycisnął z niej łzy, które płynęły po twarzy, gdy modliła się do bogów, prosząc o łaskę wiecznego życia.

–O wszechpotężny Ulse, najwyższy z bogów, którego blask wypełnił martwy Naor, by w skalistą bryłę tchnąć życie...

Demon przyskoczył do niej, zbliżył swój odrażający pysk do jej twarzy i przez moment przyglądał się swej ofierze. Zacisnęła powieki, by nie widzieć płonących nieziemskim blaskiem trupich oczu latawca i ochronić je przed jego żarem, który parzył jej twarz.

–...to z twego rozkazu płyną wody rzek, ty rozkazujesz czterem wiatrom targać gałęziami drzew, ty pilnujesz, by brat twój prowadził swój słoneczny rydwan przez nieboskłon...

Latawiec zaryczał jej w twarz. Żar bijący od potwora jeszcze się zwiększył, stając się niemal nie do wytrzymania. Jej rzęsy i brwi skręciły się, jak przypalone ogniem. Poczuła, jak dotyka jej ciała, parząc jej delikatną skórę. Powstrzymując jęk bólu, zaczęła jeszcze szybciej szeptać:

–...na twój rozkaz biją serca wszelkich stworzeń i ty pozwalasz, by brat twój, śmierć, mógł zbierać swoje żniwo. Twe spojrzenie zaszczyciło mą marną osobę, lecz poprowadzona przez jego światło odnajdę drogę do mostu prowadzącego do twego królestwa. Pozwól, bym...

Nie zdołała dokończyć, gdyż łapa demona zacisnęła się na jej szyi, całkowicie pozbawiając ją oddechu. Odniosła wrażenie, że do jej gardła wlano gorącej oliwy. Palił ją brzuch, trzewia, a gorąca fala zalewała jej mózg. Usiłowała krzyczeć, ale nie mogła wydać najmniejszego dźwięku. Coś zgniatało jej myśli, czarną falą zalewało świadomość, zżerało od środka. I nagle poczuła potworne uderzenie, jakby została przygnieciona przez bryłę lodowatego kamienia i całkowicie straciła świadomość.

 

Najpierw zaczęły do niej docierać pojedyncze dźwięki, których nie mogła zidentyfikować. Czuła, jakby unosiła się w bardzo gęstej wodzie i nie wiedziała dokąd ma podążać, gdyż ze wszystkich stron otaczała ją nieprzenikniona ciemność. Potwornie ciężko było jej poruszać się. Po pewnym czasie zaczęła słyszeć sylaby, potem docierały do niej smugi i plamki światła, które po chwili znikały. W końcu dostrzegła światło, które powiększało się bardzo szybko, aż zalało całą okolicę. Głosy dotarły do niej z góry, a gdy popatrzyła w kierunku ich źródła, dostrzegła trzy pochylające się nad nią, zamazane w swych konturach postacie. Wydało się jej, że to bogowie. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Dopiero teraz poczuła fizyczny ból. Bolało ją prawie całe ciało, gardło paliło nieznośnie, płuca kłuły przy każdym oddechu, a zdrętwiałe i piekące członki były nieposłuszne jej woli. Wreszcie obraz wyostrzył się i zdała sobie sprawę, iż bogowie nie wezwali jej jeszcze przed swój sąd. Pochylali się nad nią: Inefres, pani Jahris i Faozis. Na widok nomarchy usiłowała się uśmiechnąć, ale nie mogła. Zupełnie nie miała siły.

– Leż spokojnie, dostojna – nakazał jej Faozis. – Zaraz nadejdzie medyk.

Namefer i tak nie była w stanie się ruszyć, gdyż niemal cała zawinięta była w bandaże. Poparzenia paliły jej drobne ciało takim bólem, że zaciskała zęby, by nie jęczeć. Inefres pieszczotliwym gestem dotknął czubka jej głowy, chyba jedynego miejsca, gdzie nie miała poparzeń. Bliskość ukochanego mężczyzny i jego dotyk, przyniosły jej psychiczną ulgę. Nie bardzo wiedziała, gdzie się znajduje, ani co spowodowało jej cierpienie. Część jej wspomnień gdzieś się ulotniła.

Za chwilę zjawił się królewski medyk z dwoma uczniami, nakazał wszystkim wyjść, a sam zabrał się do oględzin chorej.

cdn.