sobota, 23.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Przyjęcie u dostojnej Neftah było wystawne, ale nie przesadzone. Znać było w nim gust osoby wywodzącej się z wyższych sfer. Namefer przybyła jako druga, by oddać szacunek pierwszej żonie nomarchy, ale i tak okazane jej przez gości zainteresowanie przerosło zainteresowanie osobą Safeje. Powszechną tajemnicą było, że Namefer zajmuje wyższe miejsce w sercu nomarchy. Sama gospodyni pałacyku powitała dostojnego gościa i poprowadziła do stołu obok królewskiej córki. Safeje siedziała kilka miejsc dalej. Była wyraźnie niezadowolona, że Namefer wywyższono honorowym miejscem, ale nie ośmieliła się protestować. Przyjmując wyniosłą postawę rozmawiała z otaczającymi ją osobistościami, cały czas bacznie obserwując drugą żonę swojego męża.
Namefer powoli jadła kawałek wybornej pieczonej gęsi raalowej. Królewska córka miała doskonałego kucharza.
– Wielki to dla mnie zaszczyt dostojna Namefer, że zechciałaś uświetnić tę ucztę swoją obecnością – słodkim głosem odezwała się Neftah.
Namefer ze spokojem popatrzyła na nieco pulchną siedemnastolatkę.
– To ja czuję się zaszczycona, iż córka samego boskiego władcy zechciała poprosić mnie do swojego domu – odpowiedziała uprzejmie.
– Jestem tylko córką pomniejszej żony. Nic nie znaczę – ton głosu dziewczyny zrobił się ponury.
– Ależ dostojna Neftah. Jesteś żoną ważnego urzędnika Taset, pełniącego rolę jako część wielkiego aparatu służbowego Engaris.
– Tak – Neftah wydawała się jakby zamyślona.
Obydwie kobiety milczały przez moment.
– Czy nowe obowiązki nie są dla was zbyt uciążliwe? – ponownie zagaiła księżniczka.
– Daję sobie radę, choć zdecydowanie mam mniej czasu dla siebie. Służba państwu to zaszczyt i najwyższe wyróżnienie, jakie może dać nam los.
– Tak – potwierdziła Neftach – władza to także obowiązki.
– Nie posiadam władzy – Namefer delikatnie się uśmiechnęła. – Jestem jedynie pokorną sługą faraona, pomagającą memu mężowi dbać o dobro ludu tego nomesu.
Kobiety popatrzyły sobie w oczy.
– Bóg Retis włożył słowa mądrości w twoje usta, dostojna.
Namefer nic nie odpowiedziała, jedynie uprzejmie skinąwszy głową.
– Nie lękasz się, pani, o swoje nienarodzone dziecko? – spytała księżniczka.
Namefer z lekkim zdziwieniem uniosła brwi do góry. Skąd wiedziała? Przecież jej wczesna, zaledwie dwumiesięczna ciąża nie była jeszcze widoczna.
– Plotki, dostojna, rozchodzą się w tempie wiatru zrywającego się przed nadchodzącą burzą. Służba jest gadatliwa.
– Dbam o siebie – odpowiedź Namefer była lakoniczna.
Chwilę jadły w milczeniu.
– Nie obawiasz się, dostojna Neftah, urządzać tak wystawnej uczty w czasach, gdy... rodzina królewska jest celem ataków – Namefer spytała ściszonym tonem.
Neftah wzruszyła ramionami, okazując lekceważenie problemu.
– Nie obawiam się. Zbyt mało znaczę, by zostać obraną jako cel.
– Nigdy nic nie wiadomo....
– Tego jestem akurat pewna, dostojna – powiedziała w sposób oznajmujący, że nie ma najmniejszych wątpliwości.
Namefer odniosła wrażenie, że królewska córka nie jest szczera. Wyglądało, jakby dręczył ją jakiś kłopot. Uciekała gdzieś oczami, zatapiała się w swych myślach, innym razem nadmiernie się ożywiała.
– Będąc bliżej swego boskiego ojca, byłabyś dostojna bardziej narażona na niebezpieczeństwo – zauważyła nomarchini, delikatnie usiłując podtrzymać temat.
– Powinnam tam być. Moje wykształcenie zezwala mi na wykonywanie odpowiedzialnych państwowych funkcji – siedemnastolatka była poirytowana.
– Przecież jesteś, pani, żoną Zarządcy Świątynnych Składów Nomesu...
– Jestem tylko żoną. Nie mam zbyt wielu obowiązków. Zresztą – dodała – sprawdzanie magazynów, jakości i ilości towarów jest wielce nudne.
– Nie zawsze robimy to, na co mamy ochotę. Bogowie wyznaczają nam różne zadania, a te należy wykonywać starannie.
Neftah potwierdziła skinieniem głowy, upiła dwa łyki wina i wstała od stołu.
– Wybacz, pani, ale muszę powitać innych gości.
Kiedy się oddaliła, Namefer przyjrzała się innym ucztującym. Pan Hemetes zabawiał rozmową Safeje, wyraźnie zadowoloną z okazywanych jej względów. W dalszej części ogrodu, na uboczu stał Faozis, który z rozkazu Inefresa strzegł jego małżonki.
Raptem drgnęła. Przy drzewie jabłoni, koło basenu stał człowiek, którego widziała w Neb-Etau, rozmawiającego z księciem Penamerem. Musiał być przyjacielem rodziny królewskiej, skoro tak często go zapraszano. Jednak Namefer coś się w nim nie podobało. Był niezwykle przystojnym, dobrze zbudowanym mężczyzną, o ostrych rysach twarzy. Było w nim coś niepokojącego. Nie wiedziała, czy był zabójcą Psenesa, ale dosiadał konia, na którym uszedł morderca jej męża. I dlaczego wcześniej udawał poganiacza osłów? Czy to pod jego pieczą były dzbany z zamkniętymi w nich demonami? Dla kogo pracował? Dla Penamera? Czy książę chciał zgładzić brata?
Dziesiątki pytań kłębiły się w jej głowie i niemal każda odpowiedź była prawdopodobna.
Wstała od stołu i podeszła do Faozisa. Mężczyzna pytająco spojrzał na nią.
– Czy znasz tego człowieka? – spytała, dyskretnie wskazując na intrygującego ją mężczyznę.
Faozis, równie dyskretnie co ona, spojrzał na wskazanego.
– Nie znam go, dostojna, ale dowiem się o niego.
– To dla mnie bardzo ważne. Bądź dyskretny.
Skinął głową. Namefer wróciła na swoje miejsce. Nadal dyskretnie obserwowała nieznajomego. Kiedy po pewnym czasie odszedł w głąb ogrodu, ona udała się za nim. W ogrodach natknęła się na Hefeosa.
– Słyszę, że weszłaś do domu pana Inefresa, dostojna Namefer.
– Bogowie uśmiechnęli się do mnie – odpowiedziała uprzejmie.
Przystojny szlachcic, ubrany według najnowszej mody, z pewnością przyciągał spojrzenia wielu kobiet.
– Porzuciłaś wolność, którą tak ceniłaś.
– Mylisz się, panie. Jestem wolna jak dawniej.
Delikatnie odchylając się na bok, spojrzała za śledzonym. Oddalał się od niej.
– Nie latasz ostatnio nad pustynię – kontynuował elegant.
– Śledzisz mnie, panie?
Zaśmiał się cicho.
– Lubię wiedzieć, co się dzieje w mieście. Moi ludzie poinformowali mnie, że zarzuciłaś swoje cotygodniowe wyprawy.
– Mam inne zajęcia.
– Więc nie do końca jesteś wolna, dostojna.
– Moja wolność polega na tym, iż sama dokonałam wyboru – poirytowana odezwała się nieco ostrzejszym tonem. – I uważam, że do mnie należy ocena, czy powinnam być zadowolona ze swojego życia, czy nie.
Mężczyzna zorientował się, że ją uraził.
– Wybacz, Namefer, mój nietakt.
Delikatnie skłoniła się i odeszła w kierunku ucztujących. Nieznajomy dawno zniknął jej z oczu i nie miała szans na jego odnalezienie.
Po dwóch tygodniach Inefres powrócił z podróży, jednak nie od razu skierował swoje kroki do swego pałacu. Namefer sumiennie wypełniała swoje obowiązki i starała się nie wchodzić w drogę Safeje. Interesantów odsyłała do pierwszej żony. Jednak przez zaufaną służbę wiedziała, z jakimi problemami przychodzą interesanci. Safeje nie mogła poradzić sobie z wieloma sprawami, które załatwiał za nią osobisty sekretarz Inefera. Ten znów kontaktował się z Namefer i oboje ustalali dalsze działania, oczywiście zachowując pełną dyskrecję.
Inefres pojawił się w pałacu wieczorem, ale nie zawitał do komnat Namefer. Przywołał jedynie swojego sekretarza i razem pracowali do późna w nocy.
Tego samego wieczoru odwiedził ją Faozis. Namefer gestem wskazała mu krzesło.
– Czy zjesz ze mną posiłek, Faozisie?
– To dla mnie zaszczyt, dostojna Namefer.
– Nie bądź taki oficjalny – uśmiechnęła się do niego. – Kore! Zadysponuj wieczorny posiłek.
Usiadła przy stole.
– Domyślam się, że masz dla mnie jakieś wiadomości.
– Dowiedziałem się wielu interesujących rzeczy, moja pani. Zgodnie z twym poleceniem śledziłem tego człowieka. Nazywa się Kenemah i jest synem namiestnika górnego Engaris, zrodzonym ze szlacheckiej nałożnicy.
– Nieślubny?
Faozis twierdząco skinął głową.
– Dlaczego ojciec nie wziął matki do swego domu?
– Tego nie wiem. Dama Hananrim dwa lata po urodzeniu Kenemaha poślubiła księcia Fahari, dalszego krewnego naszego miłościwie panującego władcy. Dostojny Fahari wiedzie spokojne życie zamożnego szlachcica, bez mieszania się w polityczne i rodowe intrygi. – Faozis uprzedził jej pytania o polityczne ambicje królewskiego kuzyna.
– Co Kenemah tutaj robi? – spytała Namefer.
– Mieszka tu od ponad dwóch lat.
Namefer w zdumieniu uniosła brwi.
– Jak to możliwe? Dlaczego wcześniej o tym nie wiedziałam?
– Nie jest tu osobistością, nie zajmuje żadnego stanowiska, jest tylko synem szlachcica, zamieszkującym w niewielkiej willi z maleńkim ogrodem bez stawu. Nie jest ona nawet zapisana na jego imię. Okoliczne rezydencje należą do mniej zamożnej szlachty i bogatszych rzemieślników. Bardzo rzadko bywa na przyjęciach, nie obnosi się ze swoim pochodzeniem ani koneksjami.
– Może wiedzie spokojny żywot swojego przybranego rodzica? – zasugerowała Namefer.
Mina Faozisa sugerowała, iż nie podziela jej zdania.
– Wykształcenie?
– Ukończył królewskie Kapu. Był doskonałym uczniem i częstym gościem na królewskim dworze.
– Stąd znajomości z królewskimi dziećmi...
Do komnaty weszła Kore wnosząc posiłek – pszenne placki natarte ostro pachnącym czosnkiem, gotowane kawałki kury, miodowe ciasteczka, świeże, chłodne piwo i owoce. Namefer i jej rozmówca umilkli.
– Zawołam cię, gdy będziesz potrzebna – Namefer odesłała służkę.
Kore skłoniła się i oddaliła.
– Z czego się utrzymuje? – Namefer nakładała sobie jedzenie.
– Po ukończeniu Kapu zaproponowano mu pracę niższego pisarza w stołecznym urzędzie kadastralnym, ale odmówił. Marzył o wyższym stanowisku. To proponowane nie spełniało jego ambicji. Cztery lata podróżował po kraju i za granicą. Trzy lata temu powrócił. Nie zdołałem się dowiedzieć, co robił. Gdy tu przybył dwa lata temu, zamieszkał w tej skromnej willi w rzemieślniczej dzielnicy.
– Wygląda na to, że ma małe dochody. Jednak... – Namefer zamyśliła się – gdy byłam w Neb-Etau, widziałam go jadącego obok królewskiego syna. Odziany był bardzo bogato i dosiadał wielkiej krwi ogiera. Czy przy jego willi jest stajnia?
– Nie. Osobiście obejrzałem ów budynek.
– Zatem nie rozumiem – głośno zastanawiała się Namefer.
Faozis delikatnie się uśmiechnął.
– Nie zmarnowałem czasu. Dowiedziałem się jeszcze czegoś – dodał zjadając pszenny placek.
Wyczekująco popatrzyła na niego.
– Pan Kenemah ma o wiele większe dochody, niż chciałby, byśmy wiedzieli. W naszym nomesie posiada jedną wieś, ale w nomesie szesnastym, w którym jest pałac jego ojca, kilkanaście wsi i dwa ziemskie majątki, oddane w intratne dzierżawy. Podobnie w nomesie siódmym i na wyspie Cadaria. U kilku kupców zdeponował słuszne kwoty, od których dostaje spory procent. Jest też właścicielem osiemnastu kupieckich barek oddanych w dzierżawy w pięciu kupieckich gildiach, z których czerpie niezłe profity. Od wszystkich dochodów sumiennie płaci podatki. Ale jest jeszcze coś. Parę razy zauważyłem, że odwiedzał zagranicznych kupców. Dostawał od nich pieniądze, niezapisane w księgach jego przychodów, co sprawdziłem w księgach podatkowych pisarzy nomesu w biurach podlegających dostojnemu Inefresowi – powiedział to tonem lekkiego przekąsu, więc domyśliła się, że nie uczynił tego oficjalnie. Raczej wysyłając zaufanego i sprawnego szpiega do urzędniczego biura.
Nie przeszkadzało jej to, gdyż działała dla dobra królestwa, a jej mąż z pewnością by jej wybaczył podobne obejście procedur, mające na celu wykrycie urzędniczego przestępstwa. Za to, że nomarcha był absolutnie niewinny, nie zawahałaby się położyć głowy na katowskim pniu.
– Sumy całkiem spore – kontynuował Faozis. – Zatem albo ma u nich olbrzymie lokaty, od których dostaje tak znaczący procent, albo jest to zapłata za inne usługi. Moi ludzie obserwowali owych kupców, dostarczano im spore ilości towarów.
– Skąd pochodziły?
– Tego nie udało mi się ustalić. Gdybym zaczął natarczywiej wypytywać tragarzy, Kenemah dowiedziałby się, że jest obserwowany.
– Postąpiłeś bardzo słusznie, Faozisie.
Wstała i zaczęła przechadzać się po komnacie. Usiłowała poskładać fakty. Nie chciały się ze sobą powiązać, ale odnosiła wrażenie, że stanowią całość układanki.
– Czy rozmawiałeś już o tym z dostojnym Inefresem?
– Jeszcze nie.
– Trzeba będzie powiedzieć o tym memu dostojnemu małżonkowi, jak tylko załatwi nie cierpiące zwłoki sprawy.
Faozis twierdząco skinął głową.
– Ten Kenemah z jakiś powodów ukrywa swoją tożsamość i dochody. Obserwuj go dalej Faozisie i ustal, gdzie trzyma konia – pięknego kasztana wysokiej krwi z łysiną i skarpetką na lewej, tylnej nodze.
Mężczyzna uważnie popatrzył na nią.
– Niech bogowie strzegą twego spokojnego snu, Namefer – skłonił się z szacunkiem.
– I wyznaczą szerokie i łagodne ścieżki dla twych stóp, Faozisie – odpowiedziała kurtuazyjnie i z szacunkiem dla tego człowieka. – Nie narażaj się niepotrzebnie, jesteś mi bardzo potrzebny – dodała.
Delikatnie się do niej uśmiechnął, po czym wyszedł do ogrodów, gdzie swoim dwóm zaufanym ludziom polecił bacznie i z narażeniem życia strzec bezpieczeństwa drugiej żony nomarchy.
cdn.