piątek, 22.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Nazajutrz. Świeci słońce. W warsztacie-salonie dwa naturalnej wielkości męskie manekiny bez włosów. Mają twarze Astora i Banana. Stojąca przyjęła postawę bokserską, tzw. gardę, siedząca trzyma w dłoniach kierownicę samochodową. Poza tym bez zmian. Wchodzi Andżela.
ANDŻELA
Znowu go nie ma. Nigdy nie ma dla mnie czasu. Ciągle praca i praca. Dla niego nie istnieje sfera myśli, kontemplacji. Nic, tylko te ohydne, tandetne ozdóbki, te błyskotki, ten zrogowaciały naskórek wiary. Co to w ogóle za religia, na której się zarabia? Jakie to wszystko nieszczere, płytkie, powierzchowne. Wzięłabym sobie kochanka, ale w kręgach rzemiosła nie ma interesujących mężczyzn, sami piekarze, rzeźnicy, szewcy, o czym z takimi rozmawiać? O, gdyby się trafił jakiś naukowiec albo artysta, jakiś, dajmy na to, subtelny pejzażysta czy też mistrz obiektywu… marzenia, wieczne marzenia… przystawia się do mnie jeden profesor z politechniki, od jakichś maszyn, ale stary, miłość starca nie sprawia młodej kobiecie przyjemności… ta trupia matowość oczu, pergaminowa skóra, fetor rozkładu, odrażająca namiętność zwiędłych ust…
(dostrzega figury) Kogoś mi przypominają. Skądś znam te… przecież to Astor i Banan! Co oni tu robią? To znaczy… co to w ogóle jest?
Wchodzi Innocenty, rozmawia przez komórkę
INNOCENTY
… są gotowe (pauza)… czekam. Niech Bóg ma pana w swojej opiece (pauza)… Ależ, nie miałem nic złego na myśli (pauza)… Nie chciałem pana obrazić, nie znam pańskich poglądów (pauza)… Obiecuję, że nie użyję więcej tego zwrotu (pauza)… Zgadzam się z panem, nie nadążam za przemianami obyczajowymi (pauza)… Do widzenia.
ANDŻELA
(wskazując na figury) Co to takiego, Innocenty? To jest ten twój eksperyment?
INNOCENTY
Pozwól, że ci przedstawię naszych zbawców: Jezus – opiekun domowy, a ten drugi to Jezus – strażnik samochodu. Będą odstraszać złodziei.
ANDŻELA
I od tego ma być nam lepiej? Przecież to fizjonomie morderców. Owszem, odstraszą, ale z drugiej strony…
INNOCENTY
Wiem, wiem! Przeklęta druga strona. Przeklęte kompromisy. Całe życie mnie prześladują. Ile razy mam ochotę rzucić wszystkim prosto w oczy: „A pocałujcie wy mnie w dupę!”.
ANDŻELA
Mój drogi, jak się ma grube miliony, to druga strona nie straszna… Kup im chociaż peruki, niech nie są tak dramatycznie łysi.
(do siebie) Co mnie to właściwie obchodzi? Jezus przystojny czy brzydki? Łysy czy owłosiony? Jaka to różnica? Co mi z tego przyjdzie?
Wchodzi Marchewka
MARCHEWKA
(do Innocentego) Sprostałeś pan wyzwaniu epoki?
INNOCENTY
(wskazując figury) Oto moja krótka i zdecydowana odpowiedź.
MARCHEWKA
(oglądając figury) Owszem, owszem, nienajgorzej.
ANDŻELA
(do Innocentego, ożywiona) Nie przedstawisz mnie?
INNOCENTY
Moja żona, Andżela. A to pan Marchewka.
(do Andżeli) Pan Marchewka przyjechał do nas ze stolicy. Inwestuje w rynek przedmiotów kultu. Jest znany z wybrednego gustu.
ANDŻELA
Ze stolicy? Doprawdy? My, biedni, żyjemy na odludziu, zabici deskami. Proszę wybaczyć, jeśli na moim obliczu maluje się smutek. Miewam stany depresji. Zwłaszcza latem, kiedy przyjeżdżają pielgrzymi. Oni mają cel, a ja… jeśli ma się cel, życie jest piękne i trudy niestraszne, ale kiedy celu zabraknie… nie ma nikogo, kto pobudziłby mnie do życia roztaczając cele.
MARCHEWKA
A od czego masz pani męża? Mężczyźni roztaczają, a kobiety, że się tak wyrażę, podążają. A która nie chce, to paszoł won, znajdzie się druga.
ANDŻELA
Och! Mój mąż już od dawna nic przede mną nie roztoczył. Ja go, w pewnym sensie, usprawiedliwiam, bo cóż można roztoczyć w tym mieście? Trzeba chyba czarodzieja… Ale jak już coś wymyśli, to też kulą w płot. Na przykład w zeszłym roku chciał mnie wysłać na wycieczkę do dżungli amazońskiej.
(do Marchewki) Bo wie pan, ja już wszędzie byłam, a tam jeszcze nie, ale żeby wysyłać mnie w tropiki? Mnie, wyrafinowaną damę do siedliska robaków i Pigmejów?
MARCHEWKA
Kretyn. Dziwak. Kobiety zabiera się do Paryża.
INNOCENTY
(do Marchewki) Ona już była w Paryżu. I we wszystkich innych miastach, które przyjdą panu do głowy.
ANDŻELA
(do Innocentego) Czy ty nigdy nie przestaniesz mi tego wypominać?
(do Marchewki) Mój mąż jest taki małostkowy, taki przyziemny… ja czuję się martwa za życia, pogrzebana…
W brzuchu figury rozlega się dźwięk telefonu. Motyw z filmu „Różowa Pantera”. Marchewka sprawdza swoją komórkę
INNOCENTY
(do Marchewki) To on dzwoni. To znaczy z niego, ze środka. Pomyślałem, że jak będziemy daleko i zatęsknimy… teraz słuchajcie!
W brzuchu figury rozlega się głos automatycznej sekretarki: „Mówi twój Jezus. Chwilowo mnie nie ma. Zostaw wiadomość. Oddzwonię.”
ANDŻELA
Fuj! Innocenty, jak mogłeś! Kto to widział, żeby z brzucha Jezusa dzwonił telefon. To śmieszne.
(do Marchewki) Powiedział, że złodzieje będą się bali. Zgodzimy się chyba jednak, że Jezus był przystojnym mężczyzną o inteligentnej, subtelnej twarzy? Intelektualista rozmiłowany w dyskusjach, a nie jakiś brutal.
MARCHEWKA
Porządni ludzie mają cyka. Chcący posiadać obstawę trzeba zabulić. Ludzie potrzebują zobaczyć praktyczny sens. Niech się im, kurwa, w końcu ta wiara zacznie opłacać, niech mają z niej jakieś korzyści, bo na razie słyszą o raju, a nikt go na oczy nie widział. Gadka z biura turystycznego, że cudowna wyspa, a wczasowicze muszą kimać na głodniaka w krzakach. Wszędzie kant. W dodatku złodzieje na bezczelniaka obrabiają chałupę. Czasy są niepewne, sakramencki chaos, przemoc, mafia strzela się z politykami i tak dalej. Pora, żeby Jezus stał się obrońcą naszego majątku. Tanim, bo nie woła jeść, i wygodnym w użyciu poprzez dorobienie kółek w wersji de lux. Będzie przesuwany. Albo tańsze Jezusy-dmuchańce. Znudzi się, odkręcasz wentyl, wypuszczasz powietrze i do szufladki. Wyciągasz, używasz pompki i masz jak nowy. Jadący na urlop zostawimy mieszkanie w dobrych rękach.
Krzyżyki i różne duperele z blaszek do niczego, złodzieje nic sobie z nich nie robią, a nawet sami je, skurwysyny, noszą, i plują na wiarę. Moim celem jest otworzyć przed przemysłem religijnym nowe horyzonty. Telefon w brzuchu…
(do Innocentego, w zamyśleniu) Mówisz pan: – „dzwoni?”. „Dzwoni” – mówisz pan? Dlaczego nie? Zadzwoń do swojego Jezusa. Chcący sprawdzić, czy wszystko gra. To jest świeże. Odważne. Brawo, Bociąga. Oto przykład nowoczesnego myślenia religijnego. Wszyscy potrzebujemy prawdy. Jezus jest prawdą. Moje Jezusy będą prawdą praktyczną i dostępną. Kościół uprawia czystą teorię, w dodatku nudne flaki z olejem, a Konstanty Marchewka daje ludziom najwyższej klasy wyrób religijny. Jezus jest dobry. Wiadomo. Jest dobry, ale, jak to mówią, pasywny, w defensywie, nie angażuje się, unika zwarcia, zła praca nóg, ciągle go punktują…
(imituje walkę pięściarską) Dzisiaj potrzeba nam Jezusa fajtera. Czampiona. Posiadacza złotego pasa. Mistrza świata wszechwag! Jezusa Bestię Tysona! Niech będzie dobry, niech sobie odpuszcza grzechy, ale, kurwa, zawsze ma stać po naszej stronie i pilnować chałupy!
ANDŻELA
(do Marchewki) Co za senatorska mowa! Co za postawa! Jakie głębokie przemyślenia! Jestem oczarowana!
INNOCENTY
Pan Marchewka jest duchowym i organizacyjnym wielkoludem.
ANDŻELA
(do Marchewki) Bądź mi przewodnikiem, gigancie nowoczesnej myśli religijnej!
MARCHEWKA
Dlaczego nie? (brutalnie przytula Andżelę, całuje ją i obściskuje)
INNOCENTY
Andżelo!
ANDŻELA
Co?
INOCENTY
Jesteś moją żoną!
ANDŻELA
(do Innocentego) I co z tego? Jeszcze dzień życia w kłamstwie oraz ograniczeniach i popadnę w obłęd.
(do Marchewki) Wzbudzasz we mnie pożądanie nowych horyzontów!
INNOCENTY
(do Andżeli) Pamiętaj: folgowanie sobie rzuci cię w objęcia zbrodni.
ANDŻELA
A czy miłość jest zbrodnią?
INNOCENTY
Jaka miłość?
ANDŻELA
Moja do pana Marchewki. Pokochałam pana Marchewkę od pierwszego wejrzenia. Zresztą, sam powiedz, jak kobieta może się oprzeć takiemu mężczyźnie?
INNOCENTY
(do Andżeli) Jesteś zwykłą zdzirą!
ANDŻELA
A ty blaszkorobem! Krzyżotłukiem! Chciałeś, żebym umarła w dżungli, a ty byś znalazł sobie młodszą!
INNOCENTY
Głupia lafirynda! Po co mi młodsza? Żeby się od nowa użerać?
MARCHEWKA
(śpiewa)
Na latarni smutno dynda
piękna, martwa lafirynda.
Nie pieściła cuda-wąsa
swojego alfonsa!
(mówi) Nie cierpię rodzinnych kłótni. Wywlekanie flaków. W takich razach kobieta traci urodę (wychodzi).
ANDŻELA
(do Innocentego) Widzisz, głupcze, coś narobił?
(do Marchewki, biegnąc za nim) Zabierz mnie stąd!
Innocenty pakuje figury w papier. W trakcie mówi do eminencji
INNOCENTY
Co ty na to, eminencjo? Moja pokuta? Łatwo popaść w przesadę. Nie uważam, iżby wykorzystywanie mojej żony jako narzędzia kary, było właściwe. Załatwmy sprawę w cztery oczy. Ta intryga, słowo daję, trąci maglem.
Pojawia się Lola
LOLA
Gdzie chłopaki? Mam sprawę do Banana.
INNOCENTY
Powiedział, że odchodzi. Astor też sobie poszedł.
LOLA
Fuck! Durna szlampa ze mnie! Spodziewać się po buraku lojalności! Wierności! (wypija drinka przy barku, rozbija szklaneczkę)
(do Innocentego, zdecydowanie) Ile mi płacisz?
INNOCENTY
A za co?
LOLA
Za szpiegowanie żółtków.
INNOCENTY
Nic. Czyś ty oszalała?
LOLA
No to nie powiem, kto ci obrabia dupę, łosiu.
INNOCENTY
Dobrze wiem, kto chce mojej śmierci (pokazuje na okno).
Kupcy z Barbary. Szczerzą kły, co? Wściekłe psy.
Lola śmieje się
INNOCENTY
Marchewka?
LOLA
Kto?
INNOCENTY
Taki jeden. Andżela?
LOLA
Zdurniałeś? Jej by się chciało kiwnąć palcem?
INNOCENTY
Nie igraj z przeznaczeniem, głupia dziewczyno, bo przejedzie po tobie jak kosiarka po trawie.
LOLA
Matka szarpała się z jakimś facetem.
INNOCENTY
To ten Marchewka.
LOLA
No, dobra. Najpierw co do skośnych.
INNOCENTY
Najpierw ty mów.
LOLA
Buty ci spadną.
INNOCENTY
Stara śpiewka. Mnie już i tak nic nie dziwi.
(śpiewa)
Świat mnie zadziwiał, gdy byłem dziecię.
Wierzyłem we wszystko, co kto naplecie:
parchate żydki, diabły i aniołki,
że się wampirom w piersi wbija kołki…
LOLA
Jeżeli cię nie zadziwię, będę śledzić za darmo. Przysięgam.
INNOCENTY
Cieszy mnie, że w końcu zrobisz coś z dobrego serca. Jak już wspomniałem, nie mam złudzeń.
LOLA
Banan spieprzył do żółtków. Okradał nas i opylał skośnym. A teraz został ich agentem.
Innocenty wybucha głośnym śmiechem, Lola jest zdezorientowana.
LOLA
Czego rżysz?
Z magazyny wychodzi Pączek, nadal w majtkach, postradał świadomość.
INNOCENTY
Aaaa!
(żegna się) Wszelki duch Pana Boga chwali!
LOLA
(do Innocentego) Co jest grane? Co to za facet?
PĄCZEK
(do Innocentego) Gdzie ja jestem?
INNOCENTY
(do Pączka, dotykając go ostrożnie palcem) Ty żyjesz?
PĄCZEK
Sam nie wiem. Dziwnie się czuję.
INNOCENTY
Według mojej wiedzy powinieneś być martwy.
PĄCZEK
A dlaczego mam nie żyć? (Pączek chodzi po pomieszczeniu, rozgląda się)
INNOCENTY
(do Pączka) Czy boli cię głowa?
PĄCZEK
(maca się po głowie) Boli.
INNOCENTY
Poznajesz mnie?
PĄCZEK
Nie.
LOLA
(do Pączka) Coś pan za jeden?
PĄCZEK
Zapomniałem. Jak przez mgłę pamiętam, że:
(śpiewa)
Żarłem, kradłem oraz piłem,
Łgałem, biłem, pierdoliłem!
Teraz głoszę skromność, cnotę,
a do modłów mam ochotę…
(mówi) … straszliwą! A może ja jestem pustelnikiem?
(śpiewa)
Nie ciągnie mnie do kobitek ani do tańca!
Ino do pobożnego klepańca!
(do eminencji) Dostojny panie, władco tej krainy, jestem prostym pustelnikiem poszukującym pustelni. Nie macie tu czegoś odpowiedniego? (usiłuje wcisnąć się do konfesjonału).
Innocenty odciąga Pączka
INNOCENTY
Tu nie możesz mieć pustelni.
PĄCZEK
Pustelnik bez pustelni nie jest pustelnikiem. Pustelnik bez pustelni jest… nie wiem, kim jest, ale na pewno nie jest pustelnikiem. Co najwyżej jest kandydatem.
INNOCENTY
(do Pączka) Kim jesteś? Skąd przychodzisz? Dokąd zmierzasz?
PĄCZEK
Nie rozumiem, co do mnie mówisz, cudzoziemcze.
INNOCENTY
Ty nie jesteś żaden pustelnik. Oni znają odpowiedzi na te pytania.
PĄCZEK
Nie jestem pustelnikiem?
INNOCENTY
(obmacując brzuch Pączka) Po drugie nie można być pustelnikiem z takim brzuchem.
PĄCZEK
Dlaczego nie można?
INNOCENTY
Pustelnicy nie jedzą. Dlatego są chudzi. Chudość jest prawdą pustelnika, zaś tłustość jego szachrajstwem. Tłuści są bankierzy, prezesi i dyrektorzy, a wy, głosiciele prawdy, chudzi. Na służbie bożej nie można się utuczyć. A ty jesteś tłusty.
PĄCZEK
Dziwnie mówisz, cudzoziemcze.
INNOCENTY
Znasz jakieś modlitwy?
PĄCZEK
Znam. „Żarłem, kradłem oraz piłem…”.
INNNOCENTY
To nie jest modlitwa.
PĄCZEK
No to nie znam.
(do Loli) Kim jesteś, piękna niewiasto?
LOLA
A ty?
PĄCZEK
(śpiewa)
Łodyżka, listek, ździebełko, korzonek!
Nie jem już kiełbas, szynek i wędzonek!
(mówi) Chyba dostanę tutaj miskę chudej strawy i dzban wody? Więcej nie żądam.
LOLA
Coś ty robił w naszym magazynie? Banan cię przysłał?
PĄCZEK
(do Innocentego) Co ja robiłem?
INNOCENTY
Interesy z chińskimi hurtownikami, kanalio.
PĄCZEK
(do Innocentego) Co pan powie?
(do Loli) Żegnając się ze światem z żalem spoglądam na twe krągłe cysie.
LOLA
Pal gumy, koleś.
PĄCZEK
Trudno jest być pustelnikiem.
(do Innocentego) A kim to ja byłem, zanim odsunąłem się od świata?
INNOCENTY
Grzesznikiem.
PĄCZEK
(śpiewa)
Całowałem diabły w zadki
I nie czciłem ojca, matki.
Żyłem w grzechu, nie pościłem.
Żarłem, piłem…
(mówi) i uprawiałem seks z mężczyznami. Żadna rewelacja, mówię wam.
INNOCENTY
(do Pączka) Chodź, zaprowadzę cię do twojej pustelni.
Innocenty i Pączek wychodzą
LOLA
I nie mam pieniędzy. Ojciec mnie wyślizgał. Kanciarz. Jezu, głowa mi puchnie, zaraz eksploduje.
(zapala skręta) Łaaaał, jaki dobry lolek!
(słania się, osuwa na kanapę, chichocze) Hi! Ale mam zajebiste haluny…
(śpiewa)
Jadą dzieci drogą,
Siostrzyczka i brat
i nadziwić się nie mogą,
jaki piękny świat!
(mówi) Kompletna padaka, a mój ojciec to kretyn, plastikowy facet… Banan, gdzie jesteś? Dlaczego mnie porzuciłeś? Masz takie piękne ciało. Mężczyzna… nie wiedziałam, że mężczyzna jest słodki jak… jak lizak.
(śpiewa)
Bananie, mój ty Bananie,
tak ciężkie jest rozstanie,
gęste łzy z mych oczu płyną,
moje ślady twe ślady miną…
Pojawia się Marchewka z TRAGARZEM.
MARCHEWKA
(do tragarza, wskazując na zapakowane figury) Ładować na samochód.
Tragarz wynosi figury.
MARCHEWKA
(do Loli) Gdzie Bociąga?
LOLA
(cały czas leżąc na kanapie) Wyszedł z jakimś pustelnikiem.
MARCHEWKA
A ty kto, lalka?
LOLA
Córka Bociągi.
MARCHEWKA
(zdegustowany) Eeee!
LOLA
(demonstrując wdzięki) Nie podobam się panu?
MARCHEWKA
Jesteś dziewicą.
LOLA
Już nie. Ale co z tego? Dalej się nudzę.
MARCHEWKA
Taką razą przyjadę po ciebie wieczorem. Znam takie zabawy, że paluszki lizać.
LOLA
Ma pan dużo pieniędzy?
MARCHEWKA
Chcesz mnie skubnąć? Tylko bez takich. Będę chciał, dam na kieckę, a nie dam, to ariwederci, niech ci się noga wierci.
Słychać klakson samochodowy, Marchewka wychodzi.
LOLA
A więc opuszczam dom rodzinny. Nareszcie!
(do ślubnego zdjęcia Innocentego i Andżeli) Żegnaj matko, żegnaj ojcze. Nie będę tęsknić.
Wchodzi gwałtownie Andżela.
ANDŻELA
Nie chciał mnie! Wyobraź sobie, moje dziecko, odrzucił miłość damy. Taki sam świniopas jak twój ojciec.
LOLA
Kto?
ANDŻELA
Marchewka! Ach, moje dziecko! Nie byłam szczęśliwa z twoim ojcem. Ja, córka znanego za cały powiat kaletnika, wyszłam za mąż za… sama widzisz, za kogo. Medalikarz. Wytwórca błyskotek. Co za hańba! Jaki upadek ambicji! Marzyłam, żeby wyrwać się z Myszkowa w świat i gdzie wylądowałam? W tym zatęchłym mieście. „Klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki” jak to ktoś powiedział i zaraz umarł. Niedzielna msza, spacer Alejami u boku twojego ojca wbitego w niemodny garnitur. Na końcu lody. I do domu. Spektakl boleśnie uosabiający banał życia. To straszne. Pamiętaj, córeczko, wystrzegaj się banału. On cię pożre i przetrawi. Zostaniesz wydalona w postaci kury. Jestem kurą! Jaką beznadziejną kurą jestem!
LOLA
Moja przyszłość będzie jak z filmu.
ANDŻELA
Jakim cudem, ty naiwne i niewinne dziecko? Serce matki pęka z żalu nad twoim nudnym życiem.
LOLA
Wyjeżdżam z panem Marchewką do stolicy.
ANDŻELA
Z Marchewką? Chyba umrę! Odrzucił miłość dojrzałej kobiety dla sikającej w majtki gówniary? Czy ten świat oszalał? Czy czterdziestoletnia kobieta ma się żegnać z życiem? Czy światem rządzą nastolatki?
(do Loli) Niedoczekanie twoje. Marchewka nie gustuje w…
LOLA
Nie wysilaj się. Straciłam cnotę.
ANDŻELA
Że me zabita! Czy nikt już za nic nie odpowiada?
(do Loli) Nie wierzę! On nie rozdziewicza. Jest koneserem seksu. Smakosz trufli nie będzie rył pod liśćmi. Ma od tego tresowane świnie.
LOLA
To nie on, mamo.
ANDŻELA
A kto? Nieważne. I tak nie dostaniesz matczynego błogosławieństwa. Idź i wyspowiadaj się! Na kolana, puszczalska! Proś o odpuszczenie win!
(ciągnie Lolę przed oblicze eminencji) Ja, matka, matka powtarzam, proszę o wybaczenie. To wszystko z tego, że za szybko urosły jej cycki.
LOLA
(do Andżeli) Ojciec mówił też o Chińczykach.
ANDŻELA
(do eminencji) A tak, Innocenty wspominał o Chińczykach. Ja ich osobiście nie widziałam. Myślę, że to jego kolejne kłamstwo, żeby przycisnąć mnie do muru.
(do Loli) Co oni mają wspólnego z twoim brudnym romansem?
Wchodzi Innocenty, jest uradowany, niesie rulon.
ANDŻELA
(płacząc) Usiądź, Innocenty, mam ci do powiedzenia straszną nowinę. Niestety, oboje jesteśmy winni. Tak mi się przynajmniej wydaje.
INNOCENTY
Marchewka zabrał figury? Znakomicie! Znakomicie!
ANDŻELA
Zabierze także twoją córkę.
INNOCENTY
Znakomicie!
ANDŻELA
Czy ty kupczysz Lolą, Innocenty?
INNOCENTY
A co ją tutaj czeka?
ANDŻELA
Jesteś niewdzięcznikiem. To miasto cię wykarmiło. Mógłbyś się wznieść ponad swoją pogardę, ale gdzie tam.
INNOCENTY
Dlatego je kocham. Zwłaszcza w okresach letnich. W przeciwieństwie do ciebie, mnie nie ciągnie do świata, ja nie wycieram obcych bruków, nie napycham cudzych kieszeni.
ANDŻELA
Potraktuje Lolę jak papierową chusteczkę. Obetrze sobie…
INNOCENTY
(przerywając) Lola ma gdzie wrócić.
ANDŻELA
Jeżeli zostanie kochanicą Marchewki, nie chce jej widzieć. Do końca życia.
LOLA
(do Andżeli) Jesteś zazdrosna.
ANDŻELA
(do Loli) Ja zazdrosna? To śmieszne!
LOLA
Tak. Bo wybrał mnie, a nie ciebie.
INNOCENTY
(do Loli i Andżeli) Czy to ważne, którą wybrał? Ważne, że w ogóle wybrał. Ale nie o tym chciałem mówić. Mam wam do zakomunikowania nowinę.
ANDŻELA
(do Innocentego) Boże, czego jeszcze się dowiem? Jakich strasznych rzeczy mi nie oszczędzisz, potworze? Wzgardzona przez niedoszłego kochanka, zdradzona przez przebiegłą córkę, oszukana przez męża nudziarza, zelżona przez zazdrosnego psychiatrę, wykpiona przez teścia, zapijaczonego kretyna, zlekceważona przez olewacza Eminencję… oto ja! Kobieta! Kobieta – synonim upodlenia! Wieczny niewolnik!
INNOCENTY
To nic strasznego, Andżelo, to znaczy nic aż tak strasznego, żebyś miała się bać. W magazynie leżą dwa trupy. Musimy je usunąć.
LOLA
O, kurwa!
INNOCENTY
(do Loli) Skończ wreszcie z wulgaryzmami.
ANDŻELA
Trupy? Jak to: trupy? W sensie dosłownym?
INNOCENTY
Jak najbardziej dosłownym. Zlikwidowałem Astora i Banana.
Lola wybucha płaczem, idzie do magazynu
ANDŻELA
Mówiłam, Innocenty, że jesteś potworem?
(idzie w stronę drzwi)
Nie mogę żyć pod jednym dachem ze zbrodniarzem.
INNOCENTY
Wracam ze sklepu, ledwo udało mi się przemknąć.
(mówiąc, rozpina rulon na ścianie. Okazuje się, że to mapa. Objaśnia) Obserwowałem ich ruchy od maja. Popatrz, Andżela: czarny kolor, to nasze pozycje, na żółto zaznaczyłem obszar penetrowany przez autobusową wycieczkę z Szanghaju. Turystyka to oczywiście przykrywka, w rzeczywistości kopiują naszą myśl techniczną. Dlatego musimy unowocześnić produkcję. Ten sezon przetrzymamy, ale w przyszłym zaleją nas tanią tandetą. Niestety, mają wśród katolików swoich agentów. Widzisz? Podchodzą z trzech stron: od Kordeckiego i Kubiny, od Klasztornej i Rynku Wieluńskiego.
ANDŻELA
(zbliżywszy się do mapy) Czarnego koloru prawie już nie widać. Trochę jeszcze w okolicy Siedmiu Kamienic i Barbary. Samotna czarna plamka…
(do Innocentego) Wezwijmy do walki pielgrzymów!
INNOCENTY
(rozgoryczony, wyciąga z kosza finalny krucyfiks) Pielgrzymi? Tym draniom nawet najtańsza wersja staje kością w gardle (ciska krucyfiksem o podłogę).
ANDŻELA
Zawsze uważałam, że to sknery. Za darmo chcą sobie załatwić zbawienie.
Wraca Lola z magazynu.
LOLA
(do Innocentego) Morderco! Nie wiedziałam, że mam ojca mordercę! Dlaczego zabiłeś Banana? Co ci zrobił? On był niewinny! Był taki głupi, że z niczego nie zdawał sobie sprawy!
ANDŻELA
Uspokój się, Lola. Na pewno jest jakieś racjonalne wyjaśnienie. Ojciec właśnie zarysował nasze tragiczne położenie. Może Banan jest tą ofiarą, która zawsze musi być? Co, Innocenty?
INNOCENTY
(do Loli) Matka trafiła w sedno: bez ofiar się nie objedzie. Są ofiary przypadkowe i ofiary konieczne. Nie ja zabiłem Banana i Astora. To świat zabił. Z ich udziałem (pokazuje żółte plamy na mapie).
ANDŻELA
Kto by pomyślał?
(do Loli) Spójrz na mapę, żółte oznacza… a właściwie dlaczego to cię tak obchodzi? Nigdy nie lubiłaś Banana. Co się za tym kryje?
LOLA
Nic. Moja sprawa.
ANDŻELA
No wiesz? Jeżeli w sytuacji zagrożenia będziemy mieć przed sobą sekrety…
INNOCENTY
Po to nasza rodzina przetrzymała sanację i dwie okupacje, żeby teraz zamykać interes?
ANDŻELA
(do Loli) Słyszysz? Z czego będziemy żyć? Ojciec widzi szerzej…
(do Innocentego) A więc twoje słowa, twoje piękne słowa o interesującym życiu, przygodach, końcu świata, były kłamstwem?
(śpiewa)
Sczezły marzenia,
a serce umarło,
oczy powlekły się mgłą.
Już nic do stracenia,
i snów mi zabrakło,
przebiłeś pierś mą.
INNOCENTY
(do Loli i Andżeli) Ależ nie! Nie traćcie nadziei. Przy pomocy Marchewki, niech mu Bóg da zdrowie, przestawię się na produkcję wieloczynnościowych Jezusów. Tego ta prymitywna rasa jeszcze nie potrafi.
ANDŻELA
Chyba źle oceniłam Marchewkę. Doprawdy, wstyd mi.
INNOCENTY
Jednakże są pewne koszty. Chociażby Banan i Astor. Trzeba ich wywieźć i utopić.
LOLA
Mam targać jakieś trupy?
ANDŻELA
Albo ja. Wykluczone.
INNOCENTY
Proszę, żebyście traktowały tę sprawę poważnie. Trzeba postawić kropkę nad i.
LOLA
O, rany! Nie myślałam, że życie dorosłych jest takie do dupy.
ANDŻELA
Zacznij się przyzwyczajać, moje dziecko.
Wjeżdża Marceli z pustym straganem. Jest pijany, ma na głowie chiński kapelusz.
ANDŻELA
(do Innocentego) O! Zrób to ze swoim ojcem.
MARCELI
(śpiewa)
Ping pong,
dupa bonk.
INNOCENTY
Ojciec!
ANDŻELA
Czcigodny staruszek oszalał.
MARCELI
(śpiewa)
Nie boję się smoka,
co w odmętach żyje.
Popłynę na statku
i złapię za szyję.
Kijem i żelazem
śmierć gadzinie zadam.
Zostanę cesarzem
i wcale nie wracam.
Lola śmieje się, Innocenty sprawdza stragan.
INNOCENTY
Pusty. Wszystko sprzedał.
(do Marcelego) Ile ci płacą?
MARCELI
(śpiewa)
Będę miał pałace
i młode kochanki,
jadł będę placek,
chlał piwo ze szklanki.
(zwala się na kanapę i zasypia)
INNOCENTY
(w oknie, lornetkując) Oni zaraz tu będą. Nie mamy czasu do stracenia.
(do Eminencji) Eminencjo! Choć raz zróbże coś dla zwykłych ludzi, do cholery!
ANDŻELA
O czym mówisz, Innocenty?
INNOCENTY
Musimy się pozamykać. Zabarykadować! (przysuwa stół pod jedne z drzwi, ustawia na nim krzesła, miota się, rezygnuje).
Nie, to na nic. Oni są zwinni, przecisną się. Ukryjecie się za murami klasztoru, a ja… ja tu zostanę. Będę bronił domu i warsztatu. W ostatniej chwili podpalę wszystko, a sam się otruję ciastkiem (chowa twarz w dłoniach).
LOLA
Kompletny obciach.
(do Innocentego) Nie możesz się z nimi dogadać?
INNOCENTY
(do Loli) Mam zostać przedstawicielem? Mam słuchać rozkazów z Szanghaju? Ty nie wiesz, jakie to upokorzenie zostać sługą, kiedy było się panem. Nie ma mowy o dogadywaniu się. Albo zwycięstwo, albo śmierć! No pasaran!
ANDŻELA
Powiedz prawdę, Innocenty. Czy jest aż tak źle, żeby się zaraz truć? Może poniosła cię chorobliwa fantazja? Zawsze byłeś przesadnie podejrzliwy.
INNOCENTY
Mnie ponosi fantazja? A to?
(pokazuje na Marcelego, budzi go) Ojciec!
MARCELI
(w półśnie) Chińczyki dobre ludzie.
INNOCENTY
Nie wie ojciec, że te pogańskie psy jedzą psy i koty?
MARCELI
Dali pojeść i popić, i szacunek pokazali. U nich stary człowiek tylko sobie leży, a synki poduszki pod głowę wtykają… (ponownie zasypia).
Innocenty przeszukuje Marcelego. Znajduje chińską, papierową chorągiewkę na patyku oraz zdjęcie.
INNOCENTY
(oglądając zdjęcie) Ojciec w otoczeniu Chińczyków… raz, dwa, trzy… dwunastu Chińczyków. I śmieją się. Widać, że się dogadali. Ubili interes. A to świnie.
(do Andżeli i Loli) Marceli jest niebezpieczny.
LOLA
Dziadek? Ledwo chodzi.
INNOCENTY
To nie ma nic do rzeczy.
ANDŻELA
Mówiłam, żeby go odstawić do domu opieki.
INNOCENTY
(do Andżeli) Mój ojciec nie będzie dożywał swoich dni u obcych.
LOLA
Tata ma rację. Dziadek powinien być z nami, mamo. Wszystkie moje koleżanki mają dziadków i babcie w domu. Wstydziłabym się, gdyby mój dziadek dogorywał w przytułku.
ANDŻELA
No to nie wiem. Doprawdy! Z byle czego robicie wielki problem.
INNOCENTY
Z drugiej strony musimy się go pozbyć. Musimy! Za wszelką cenę.
ANDŻELA
O, wypraszam sobie! Mnie do tego nie mieszaj. To twój ojciec, sam go sobie zabijaj.
INNOCENTY
Kto mówi o zabijaniu?
ANDŻELA
Jak to kto? Ty. Chcesz się go pozbyć, ale nie chcesz oddać do zakładu. To chyba logiczne?
INNOCENTY
Miałbym zabić własnego ojca?
ANDŻELA
Nie mówię, że sprawiłoby ci to przyjemność…
LOLA
Ja w każdym razie wyjeżdżam.
INNOCENTY
(do Loli) Jesteś mi potrzebna przy transporcie trupów. Pomożesz matce. Sama nie da sobie rady.
ANDŻELA
(do Loli) Jak zawsze masz ważniejsze zajęcia. Na ciebie nigdy nie można liczyć. Jak ja cię wychowałam? Przecież nie byłam dla ciebie przesadnie surowa?
(do Innocentego) To przez ciebie. Przez twoje kwadratowe życie. Choć raz mógłbyś nas zaskoczyć czymś romantycznym i wzniosłym.
INNOCENTY
(do Andżeli) Pozwalasz jej oglądać telewizję i masz skutki.
(do Loli) Obowiązkiem dziecka jest wspierać ojca i matkę w ciężkich chwilach. Tak jak obowiązkiem rodziców jest wspierać dziecko. Przecież jesteśmy rodziną.
LOLA
A ile razy błagałam cię o pieniądze?
INNOCENTY
(do Loli) Przynajmniej usiłowałem cię wychować.
LOLA
Tak? Matce nosiłeś forsę w zębach, a mnie odprawiałeś z kwitkiem. Ładna mi sprawiedliwość.
ANDŻELA
(do Loli) Gdybyś wiedziała, ile kosztowało mnie wyszarpanie choćby grosza. Jaką cenę za to płaciłam.
LOLA
Jaką? Że szłaś z nim do łóżka? To chyba normalne.
ANDŻELA
Cenę godności, wstrętna dziewczyno!
INNOCENTY
Dość tego, głupie baby!
Marceli się budzi
MARCELI
Ostańta z Bogiem.
INNOCENTY
A gdzie to ojciec się wybiera?
MARCELI
Póde do Kamyka, do starej chałupy.
INNOCENTY
Do Chińczyków ojciec idzie.
MARCELI
Do Chińczyków nie ide, bom nie Chińczyk i by mi sie ckniło. Siende pod laskiem i zaśpiewam z ptakami. W słoneczku poleże i z aniołem pogwarze, bede chciał, to rybke złapie w strumieniu. W drodze dobre ludzie nie dadzom zginońć.
(śpiewa)
Idzie cłek drozyno,
słonko błyska w niebie,
Jezusku – ptasyno,
Ja idem do ciebie!
INNOCENTY
(do Marcelego) Ojciec kompletnie zgłupiał? Po co ta demonstracja? Ojciec się w chłopka zamienia? Wraca do korzenia? A jaki to był korzeń? Zgniły, zepsuty, śmierdzący wiejski korzeń. Nie ma się czym chwalić. Myśli ojciec, że chłopkowie jak malowanie? Obrazek jakiś? Ja doskonale widzę, co ojciec chce mi tu powiedzieć.
ANDŻELA
Każdy widzi, Innocenty. Niech idzie. Tylko powietrze psuł.
Marceli krąży nieprzytomnie po pomieszczeniu, po czym upada na jeden z foteli i znowu zasypia
LOLA
(do Innocentego) Czy teraz mogę iść do siebie? Zaraz przyjedzie Marchewka. Muszę się odświeżyć.
INNOCENTY
Marchewka? Tu? Ale po co?
LOLA
Po mnie, ojcze.
INNOCENTY
Idiotki! Trzeba się przygotować! Lola, jak ty wyglądasz? Ubierz się! Andżela, przygotuj jakieś kanapki! Stół pusty! Boże, co on pomyśli o naszej gościnności! Ojciec! Trzeba usunąć ojca! Ale gdzie! Do ogródka!
Innocenty pośpiesznie wywleka śpiącego Marcelego drzwiami z lewej strony. Drzwiami z prawej wchodzi Marchewka
MARCHEWKA
(do Loli) Co się grzebiesz? Auto czeka.
ANDŻELA
(do Marchewki) Jestem matką, jak pan wie. Matką. Matka ma prawo…
MARCHEWKA
(do Loli) Chodź, lalka. Ale już!
LOLA
(do Marchewki) Nie zdążyłam się ubrać.
MARCHEWKA
W Warszawie kupię ci kiecke i majtki.
Pojawia się Innocenty.
INNOCENTY
Pan Marchewka! Cóż za miła niespodzianka!
ANDŻELA
(do Marchewki, stanowczo) Mam prawo wiedzieć, co zamierza pan zrobić z Lolą. Mam nadzieję, że nie będzie jej pan bił.
INNOCENTY
(do Andżeli) Pan Marchewka ma doskonały gust, kochanie. Poza tym bezgranicznie ufam panu Marchewce.
(do Loli) Pragnąłem, żebyś przejęła po mnie interes, jak ja przejąłem po twoim dziadku. Sądziłem, że wyjdziesz za mąż i spłodzisz dziecko, które przejmie interes po tobie w odwiecznym procesie przejmowania interesów, ale w tej sytuacji…
(do Marchewki) zgodziłbym się nawet, żeby został pan naszym zięciem.
ANDŻELA
(do Innocentego) A co ze studiami Loli? Z jej ambicjami? Karierą?
INNOCENTY
(do Andżeli) Pan Marchewka znaczy więcej niż wszystkie uniwersytety razem wzięte.
MARCHEWKA
To się akurat zgadza, ale żeby mnie, wielkiemu Marchewce, wciskać jakąś sziksę? Ostrzegam! Jak ktoś mi coś wciska, to już przegrał, nie gadam z takim. To ja mu wyciskam. Nie urodził się jeszcze taki, co bym mu tak nie wycisnął, że mu nos dupą wyjdzie.
LOLA
(do Marchewki) Boję się pana.
MARCHEWKA
(klepie Lolę w tyłek) Jak się nie chcesz bawić wielkoświatowo, to mów od razu. Żebym ta nie miał jakich smrodów. Kurwa, nie macie wy rozumu, jak się bawi stolica. Aż morda puchnie!
LOLA
Chcę się bawić! Chcę tańczyć!
(tańczy, wiruje) Czeka na mnie wielki świat balów, kreacji, telewizji, luksusowych samochodów, wykwintnych drinków i rezydencji! Zostanę piosenkarką. Albo nie! Sławną aktorką. Będę wielką gwiazdą. Dziewczyny będą mnie podziwiać, faceci będą składać propozycje matrymonialne, będę dostawać prezenty, będę się kąpać w tropikalnych morzach i jeździć na wielbłądzie i pływać jachtami…
Pojawia się Pączek, ubrany jak turysta, z aparatem fotograficznym na piersi, jest wściekły.
PĄCZEK
(do Innocentego) Już wiem, skąd przyszedłem, kim jestem i dokąd zmierzam!
MARCHEWKA
Chińczyki, kurwa ich mać! (wyciąga rewolwer, mierzy do Pączka)
INNOCENTY
Nie, panie Marchewka! Pączek pracuje dla nas!
PĄCZEK
(do Marchewki) Patrz pan, jak mnie skołował. Wie pan? Najpierw wsadził mnie do swojego sklepu, żebym robił za żywą reklamę.
MARCHEWKA
(do Innocentego, mierząc z rewolweru) Chcesz wydymać wielkiego Marchewkę, cmentarny łachu? Kazałem ci wsadzić agenta do piachu, a nie do sklepu!
INNOCENTY
(do Marchewki) Wsadziłem, a on nie umarł! Przysięgam!
MARCHEWKA
(do Innocentego) Marchewka nie powtarza dwa razy! (przystawia rewolwer do głowy Innocentego, Innocenty upada na kolana)
ANDŻELA
(do Marchewki) Z trudem przychodzi mi to powiedzieć, ale jeśli pan zabije Innocentego, to ja nie dam panu mojej córki. Ostrzegam.
LOLA
(do Marchewki) W tej sytuacji nie odczuję przyjemności z seksu z panem, a postanowiłam, że nigdy nie będę udawała orgazmów, bo to niezdrowo i psuje harmonię.
PĄCZEK
(do Marchewki) Kazał mi się wtopić w Chińczyków, wiesz pan? Nawiązać kontakt ze żółtkami, wybadać możliwości ich hurtowni.
INNOCENTY
(do Marchewki) Musimy mieć swojego agenta w ich szeregach! Czy tego nie rozumiecie?
MARCHEWKA
(do Innocentego) Zdechniesz jak zdrajca.
INNOCENTY
(rozrywa koszulę, do Marchewki) Oto moja pierś! Przypalaj ogniem! Rwij na sztuki! Ja to wiem i Bóg to wie, że chciałem dobrze!
Wskutek rozerwania koszuli wypadają pieniądze, które Marceli dostał od Chińczyków, a które Innocenty ukrył w swoim ubraniu. Marchewka ogląda pieniądze.
ANDŻELA
Och! Innocenty! Jakiś ty dzielny. Nie miałam pojęcia, że drzemie w tobie tyle romantycznego szału.
MARCHEWKA
(niedowierzająco) Chińska waluta?
PĄCZEK
Nie mówiłem? Pokaż pan. Ja się znam.
(ogląda pieniądze) Chińska forsa.
ANDŻELA
Jak mogłeś, Innocenty?
INNOCENTY
To nie ja! Przysięgam!
LOLA
Nie wierzę, że tatuś jest zdrajcą.
MARCHEWKA
(do wszystkich) To który to skurwysyn?
INNOCENTY
Mój ojciec! To on zdradził!
(do eminencji) Eminencjo, wstaw się za mną! Ty wiesz, że jestem niewinny!
MARCHEWKA
Cholerny fanatyk. Z takimi najgorzej (chowa broń).
PĄCZEK
(do Marchewki) Masz pan rację. Z zabicia fanatyka nie ma żadnej przyjemności. Nawet możesz mu pan niechcący sprawić radość. (szepcze Marchewce na ucho)
MARCHEWKA
(do Pączka, patrząc na Andżelę) To stare pudło? Odpada.
ANDŻELA
(do Marchewki) Stare pudło? Prostak z pana, a nie światowiec.
PĄCZEK
(do Marchewki) Nie pan, tylko ja.
MARCHEWKA
(do Pączka) A, to co innego. Proszę.
Pączek przystępuje do zdzierania z Andżeli ubrania
ANDŻELA
(do Pączka, szamocząc się) Precz, ty uliczniku!
(do Innocentego) Ratuj, kochany!
Pączek rozdziera kreację Andżeli.
INNOCENTY
Andżelo, bądź dzielna! To tylko chwila. Kocham cię. Miłość wszystko pokona.
ANDŻELA
(do Pączka) Sama zdejmę! To kosztuje. Możecie mnie pohańbić, proszę bardzo.
(do Marchewki) Poza tym prosiłabym na osobności.
MARCHEWKA
(do Andżeli) Nie. Twój głupi mąż musi widzieć gniew Marchewki.
ANDŻELA
(do Marchewki) Myśli pan, że to go poruszy? Jemu zawsze było wszystko jedno. Proponuję tam (pokazuje na konfesjonał).
INNOCENTY
Tylko nie tam! To miejsce święte! Nie kalajcie go!
(do Andżeli) Przecież cię kocham, najdroższa! I ty mnie kochasz!
ANDŻELA
(śpiewa)
Kochasz mnie, kocham cię,
Kocham cię, kochasz mnie
itede.
INNOCENTY
(do siebie) Jakie straszne jest to nieporozumienie.
MARCHEWKA
(do Innocentego) Albo rozwałka, albo kalanie. Wybieraj!
INNOCENTY
(do siebie) Jak mnie rozwali, to nie pokala, a jak pokala, to nie rozwali. O, Jezu! Znowu druga strona. Co byś nie zrobił, biedny człowieku, wyłazi druga strona. Umrę jako zdrajca, albo będę żył w charakterze łajdaka i szmaty. Czy to jest wybór? Tylko tyle, eminencjo? Cała twoja oferta?
(sprawia wrażenie, że oszalał) Druga strona, druga strona… co wybrać? Co wybrać, jak nie można wybrać? Co wybrać, jak się nie da? Druga strona, druga strona…
(śpiewa)
Niech ja skonam, druga strona czai się.
Niech ja skonam, moje życie wali się.
Innocenty nieruchomieje w pozycji siedzącej, Pączek ciągnie Andżelę, znikają za konfesjonałem
ANDŻELA
(z offu. Najpierw okrzyki przerażenia, słabnące, wreszcie podniecenie, jęki rozkoszy)
Nieeeee! Litości! Oooo! Aaaa! Nie! Nie! Wystarczy rozpiąć guzik. Weź te łapska, niezdaro, sama zrobię. Ooo! Aaaa! Przysuń no się bliżej. Dzika bestia. Nie bój się, nie zjem cię. Ooo! bardzo dobrze! Oooo! Cudownie. Ty słodki prymitywie. Kto pana tego nauczył?
PĄCZEK
(z offu) Jestem samoukiem.
MARCHEWKA
(wściekły, w stronę konfesjonału) Dosyć tego! Wyłazić! Nawet zwykłej tragedii nie można z wami odstawić! Każdy tylko szuka, jakby się tu zabawić!
Andżela i Pączek wychodzą zza konfesjonału
MARCHEWKA
(do Andżeli)
Mogłabyś się opanować, kobieto. Słuchają cię twój mąż i córka. Nawet mnie coś chwyta za serce.
LOLA
(do Andżeli) Jesteś wstrętna. Zobacz, jak tata cierpi.
ANDŻELA
Cierpi, cierpi. Każdy cierpi.
(nachyla się nad Innocentym, który tkwi nieporuszony) Kochanie, co ci jest? Innocenty? Nie powinieneś się tak przejmować, w końcu, kto to jest eminencja? Sami ją ulepiliśmy, pamiętasz? Wrzuciliśmy do wanny wysokonakładowe dzienniki i tabloidy, wlali wodę, wsypali mąkę, wymieszali, powstała papka, a z papki eminencja, nie bierz życia aż tak poważnie… Innocenty?
(do Pączka) Zasnął?
Pączek bada Innocentego
PĄCZEK
Nie żyje.
ANDŻELA
Jak to nie żyje? Tak nagle? Od razu?
PĄCZEK
Serce mu nie puka.
ANDŻELA
Pan kłamie. Innocenty ma serce jak dzwon. Wie pan, co on w swoim życiu przeżył? Jakie dramaty? I nic.
PĄCZEK
Chyba głuchy nie jestem.
LOLA
Ja sprawdzę.
(sprawdza, po chwili) Ten pan ma rację, mamo.
(śpiewa)
Serce mego ojca, niestety, nie puka,
kółka się nie kręcą, a licznik nie stuka.
Skończyła się krótka, ziemska wędrówka,
już nie boli dusza, korzonek i główka.
W niebie anioły na trąbeczkach grają
i mojego tatusia słodko zapraszają:
„Będziemy biegać po soczystej trawce,
kąpać się w strudze, paść białe baranki,
zrywać ziółka, jeść wiśnie, pleść wianki,
śmiać się beztrosko i puszczać latawce”.
ANDŻELA
Innocenty i serce? To zupełnie nie w jego stylu…
(upada na kolana zrozumiawszy, że Innocenty rzeczywiście nie żyje, rozpacza tuląc Innocentego)
Innocenty! Najdroższy! Ty nie żyjesz? Naprawdę? Dlaczego umarłeś? Z powodu takiego głupstwa? Te twoje zasady! Trzeba było dogadać się z Chińczykami. Mało to przedstawicieli? A jak sobie żyją! Ale ty chciałeś być do końca dobry, szlachetny i uczciwy. Innocenty, tak niewiele dzieli dzisiaj człowieka szlachetnego od idioty. Innocenty! Umrę chyba z tęsknoty i żalu. Nie usłyszę już twojego kochanego głosu. Samotność! Pustka! Co ja pocznę bez ciebie? Kto poprowadzi interes? Ja się kompletnie nie znam. Mam iść do jakiejś pracy? Myślałeś o wszystkim, tylko nie o mnie. Jak zawsze. Ja na samym końcu. Zdajesz sobie sprawę, że zostawiasz mnie bez środków do życia? Ważniejsza była obłąkana wizja najazdu Chińczyków. A gdzie są te potwory? Bo ja słyszałam, że to bardzo grzeczni i łagodni mężczyźni. I nie piją wódki. Co mam robić? Jak mam dalej żyć? Ciebie to już nie obchodzi, nie wzrusza. Najłatwiej jest umrzeć! Umyć ręce! Osierociłeś córkę! Jeżeli w twoim sercu nie ma już miłości do mnie, to przynajmniej spójrz na Lolę, wstrętny egoisto, i pomyśl, jak ciężko jej będzie bez ojca. Żebym wiedziała, że okażesz się łajdakiem, to dawno bym cię rzuciła. Miałam kilka propozycji, ale nie skorzystałam. O, ja głupia! Kura! Jestem kurą!
(odpycha ciało Innocentego, do Marchewki) Wszystko przez pana! Niech się pan wynosi!
W tym czasie Pączek obszukuje mundur Innocentego i znajduje portfel, a w nim swoje pieniądze, przelicza je.
PĄCZEK
(do siebie) Poza tym groszem nie śmierdzi.
MARCHEWKA
(do Loli) Jazda! (popycha Lolę, wychodzą).
Pączek znajduje w radio przyjemną, nastrojową muzykę, przyrządza drinki, piją. W tej scenie Pączek zachowuje się swobodnie, jakby był u siebie
ANDŻELA
(do siebie) Tyle towaru w magazynie. Czy wątłe kobiece barki są w stanie dźwigać taki ciężar?
(do Pączka) Widok Innocentego rozdziera mi serce. Mógłby pan coś z tym zrobić?
PĄCZEK
(wskazując na magazyn) Może tam?
ANDŻELA
Nie, nie! Tam nie. Lepiej tam.
(wskazuje na konfesjonał) Będzie mu raźniej w towarzystwie. Kochał eminencję synowską miłością.
Pączek zaciąga ciało Innocentego za konfesjonał.
PĄCZEK
(o eminencji) A tego to wyrzucę.
ANDŻELA
Jutro. Wszystko jutro. Teraz jestem zmęczona. Proszę mi zrobić jeszcze jednego (kładzie się na kanapie).
Pączek przyrządza drink. Andżela wskazuje Pączkowi miejsce obok siebie.
ANDŻELA c.d.
Proszę usiąść tutaj i wziąć mnie za rękę.
Pączek zagląda we wszystkie kąty
PĄCZEK
Macie dużo towaru?
ANDŻELA
(do siebie) Obraził się.
PĄCZEK
Trzeba tu będzie zrobić porządek.
ANDŻELA
Zawsze był zasadniczy. Wszystko brał na serio. Nie wyobraża pan sobie, jaki to nudziarz. Gdybym opowiedziała panu historię naszego życia… (wypija drinka).
W radio rozbrzmiewa południowoamerykańska muzyka taneczna.
ANDŻELA c.d.
O! Uwielbiam południowe rytmy! Tyle w nich życia! Tyle pasji! Emocji! Zatańcz ze mną… jak ci na imię?
PĄCZEK
Robert. Lepiej do knajpy. Zgłodniałem.
ANDŻELA
Znasz jakąś na poziomie? Mogę ci mówić Roberto? Mój psychiatra ma na imię Stefan, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy nazwać go Stefano. On nie ma w sobie dzikości, drapieżnej gwałtowności prawdziwych mężczyzn! Usiłuje wywrzeć na mnie wrażenie opowiadając anegdotki ze swojej praktyki, musi się, że tak powiem, sztukować cudzymi dramatami, protezować, biedny Stefan… za to ty… jak ty mnie wziąłeś tam, za konfesjonałem… Boże, jeszcze teraz czuję ciarki! Właściwie dlaczego nie mielibyśmy wyjechać na kilka dni? Mamy uroczy domek w górach, ukryjemy się przed całym światem, będziemy tańczyć, kochać się… (mówiąc, Andżela dokonuje drobnej poprawy urody, poprawia ubranie itp.).
PĄCZEK
Zgłupiałaś? Kto przypilnuje interesu? Skoczymy gdzieś po sezonie.
ANDŻELA
Gdzie?
PĄCZEK
Do Afryki. Jeszcze nie byłem w Afryce. Mam chęć zastrzelić słonia. Lubię zjeść tłusto: wieprzowinka, frytki, placki, kapuśniak, rosół, fasolowa. Co gotowałaś staremu? Jakoś chudo wyglądał. Kwasidupa. Czysta wódka nie dla mnie. Piwo mi pasuje. Wędlinka. Baleronik i salceson. Pierogi z mięsem i kapustą. Golonka.
ANDŻELA
Mam ci gotować?
PĄCZEK
A co?
ANDŻELA
A bo nic.
(do siebie) Kolejny idiota. Boże, kim zaludniłeś ten świat?
PĄCZEK
Co?
ANDŻELA
(do siebie) Rozczarowania. Marzenia, ambicje, nadzieje i buch! Rozczarowanie. I tak w kółko.
(do Pączka) Odejdź, Roberto, caro mio. Zostaw mnie, zanim zacznę się śmiać. W obecnej mojej sytuacji śmiech byłby wskazany, lecz nie tego rodzaju. Odejdź.
PĄCZEK
Gdzie?
ANDŻELA
W ogóle. Nie pasujemy do siebie. Jesteś cudownym kochankiem, ale masz wąski światopogląd. Ktoś by powiedział: samo życie. Cóż, kiedy mnie samo życie nie wystarcza. Chcę się wznieść ponad przeciętność, a ty byłbyś mi balastem. Workiem piasku w balonie stratosferycznym.
PĄCZEK
To przyjdę jutro.
ANDŻELA
Wynoś się. Nudzisz mnie śmiertelnie. Zwinne lędźwia to jeszcze nie wszystko.
PĄCZEK
Patrzcie ją, kurwę! Stara dupa, a wybrzydza! Pogadam z Marchewką. Żadnego interesu z nim nie zrobisz! (wychodzi).
Andżela pakuje ubrania do walizki. Następnie znika w magazynie. Wraca z pałką (należącą do Banana).
ANDŻELA
(do Eminencji) Jesteśmy sami. Nareszcie. Nikt nie słucha i nie podgląda. Moglibyśmy szczerze porozmawiać, ale po co, skoro nawet najszczersza rozmowa niczego zmienić nie może? Wystarczy. (wali pałką w głowę Eminencji; głowa odpada. Andżela opuszcza mieszkanie z walizką w dłoni)
Po chwili słychać silnik odjeżdżającego samochodu. Drzwiami od ogródka wchodzi Marceli.
MARCELI
Śniłaś mi się, moja Jaguś, moja gołąbeczko. Całowałem jasne włoski, oczka jasne, przyniosłem ci chaber i kąkol, powiodłem w sad, gdzie grusze i głóg, pieściłem moje kochanie, moje płakanie, wypijałem łezki, a kamień serca wzlatywał ku błękitowi jak ptaszek, tuliłem bose stopki drżące, bo chciały biec za mną, mówiłem do uszka, że wrócę, alem nie wrócił.
KONIEC