sobota, 23.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Przyszłam na świat w 1989 roku. 44 lata po zakończeniu II Wojny Światowej. Moi rodzice urodzili się tuż po 1945 roku. Dziadkowie, którzy widzieli okropieństwa wojny na własne oczy, nie opowiadali mi o nich, zmarli, gdy byłam jeszcze małym dzieckiem. Nigdy nie miałam okazji osobiście porozmawiać z kimś, kto był w obozie pracy przymusowej bądź został wywieziony na roboty w głąb Rzeszy.
Nie mam także żydowskich korzeni (przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo), nie znam nikogo kto przeżył Holocaust, nigdy nie byłam w Izraelu (aczkolwiek jest to marzenie, które zamierzam jak najszybciej zrealizować).
Dlaczego więc napisałam tę książkę? Dlaczego opisałam miejsca, których nie widziałam i wydarzenia, których nie byłam świadkiem?
W pośredni sposób „winny” temu, że zabrałam się za „…, aby żyć, jest wybitny reżyser Steven Spielberg. Nie wiem czy moje zainteresowania dzisiaj byłyby takie same, gdybym nie obejrzała, mając bodajże 12 lat, fenomenalnego filmu Lista Schindlera. Książkę Thomasa Kennealle’go o tym samym tytule przeczytałam parę lat później i od razu stawały mi przed oczami straszne sceny ze wspomnianego filmu. To właśnie Lista Schindlera sprawiła, że zaczęłam szukać odpowiedzi na wiele pytań: Czy to możliwe, że w cywilizowanym państwie jakim niewątpliwie były Niemcy, ludzie byli zdolni do takiego bestialstwa? Czy po okresie średniowiecza i późniejszych wieków, które wręcz spływały krwią niewinnych, można było mordować na jeszcze większą skalę? Każde takie pytanie rodziło kolejne: Dlaczego Żydzi? Dlaczego Niemcy nienawidzili ich tak bardzo? Kto w ogóle był twórcą idei XX-wiecznego Holocaustu? Jak przeprowadzono masową eksterminację 6 milionów ludzi? W końcu tych pytań nagromadziło się tyle, że zaczęłam je spisywać na karteczkach i szukać odpowiednich materiałów, które pomogą mi rozwiać wątpliwości. Szperając w katalogach bibliotecznych, chodząc po księgarniach, przeglądając różnego rodzaju artykuły historyczne i zawarte w nich bibliografie dostrzegłam, że są setki, ba tysiące ludzi, którzy tak jak ja, pragną poznać prawdę i choć trochę ją zrozumieć. Tak więc chłonęłam opracowania na temat sytuacji mniejszości żydowskiej w Niemczech, czytałam mające po kilkaset stron biografie Hitlera, tomy poświęcone założeniom ideologii nazistowskiej. Dowiedziałam się wiele o gettach, obozach śmierci, komorach gazowych, ale po pewnym czasie doszłam do wniosku że takie „suche” fakty, oczywiście niezwykle cenne, nie dadzą mi pełnej, wyczerpującej odpowiedzi.
Wtedy odkryłam pamiętniki, listy i wspomnienia osób, które przeżyły to piekło. Anna Frank, Irena Birnbaum, Mary Berg, Sala Garncarz, Marek Edelman, Imre Kertesz, Arno Lustiger wielu, wielu innych. Spisali swoje przeżycia, bądź opowiedzieli je innym, aby współcześnie żyjący nigdy nie zapomnieli, że ludzie są zdolni do wszystkiego, i że zło właściwie nie ma żadnych ograniczeń. Czytałam ich wspomnienia i wydawało mi się, że jestem tam z nimi, że tak jak oni, codziennie modlę się o choćby jeszcze jeden dzień życia. Słyszałam ich płacz, krzyk, widziałam jak umierają ich bliscy.
Gdy rozpoczęłam studia historyczne to wiedziałam na sto procent, że moja praca najpierw licencjacka, a potem magisterska, będzie związana z Holocaustem. Naturalnie pisanie o Oświęcimiu, konferencji w Wannsee, czy powstaniu w getcie warszawskim trwającym od 19 kwietnia do połowy maja 1943 roku nie wniosłoby nic nowego, publikacje na ten temat można liczyć w setkach, jeśli nie tysiącach egzemplarzy.
Jednak jest wiele zapomnianych miejsc Holocaustu. Eksterminacja w nich przebiegała na zdecydowanie mniejszą skalę, ale to nie oznacza, że można o nich zapomnieć.
Jako mieszkanka Niemodlina, pragnę przybliżyć czytelnikom losy żydowskich więźniów osadzonych w wioskach oddalonych zaledwie o kilkanaście kilometrów od mojego miasta. Po tych obozach nie ma śladu, jedyne upamiętnienie stanowi tablica pamiątkowa w Magnuszowiczkach postawiona tam w 2000 roku. Te miejsca odosobnienia na ogół usytuowane były blisko lasów. Dziś ludzie chodzą tam na grzyby, zabierają dzieci na rodzinne weekendy, nie mając pojęcia, że kilkadziesiąt lat temu, w tak pięknych okolicznościach przyrody brutalnie mordowano i zmuszano do katorżniczej pracy niewinnych ludzi.
Nasza wiedza na temat ogromnej sieci hitlerowskich obozów pracy, w których żydowscy więźniowie budowali trasy kolejowe i autostrady, pracowali w zakładach produkcyjnych, a także na inne sposoby zaspokajali nieograniczone potrzeby nazistowskiej machiny wojennej, jest bardzo nikła, wręcz szczątkowa.
Aby w pewnym stopni wypełnić te lukę napisałam pracę licencjacką Obozy pracy przymusowej dla ludności żydowskiej przy niemodlińskim odcinku autostrady A4 w latach 1940-1943. Praca owa i jej pozytywny odbiór zdopingowały mnie do napisania książki. Nie jest to naukowe, historyczne opracowanie, ale powieść, nie pozbawiona jednak faktów z przeszłości. Bohaterką „…, aby żyć” jest młoda dziewczyna, przeżywająca wewnętrzną przemianę, która doznając bólu i upokorzeń, odkrywa w sobie lepsze „ja”.
Moja bohaterka jest postacią fikcyjną, ale jej uczucia, myśli, emocje są jak najbardziej prawdziwe. Uważam, że tak samo jak ona, myślało wówczas wielu ludzi, będących więźniami obozów. Ja, dwudziestotrzyletnia kobieta, sądzę, że mogę się domyślać co czuły wówczas młode Żydówki. Pewne zachowania, priorytety i wartości pozostają niezmienne, niezależnie od okoliczności, czasu, miejsca, pochodzenia czy wyznawanej religii.
„…, aby żyć” nie dedykuję konkretnej osobie czy grupie. Jest ona dla wszystkich i liczę na to, iż w każdym pozostawi coś, czego nie zapomni po przeczytaniu ostatniej strony. Być może kiedyś spotkam się z zarzutami, że „podkradłam” komuś życie, że wykorzystałam czyjeś bolesne przeżycia, aby zaspokoić własne, pisarskie ambicje. Jakiś wybitny historyk, profesor z wieloletnim doświadczeniem stwierdzi, że nie mam prawa pisać o wydarzeniach, których nie byłam świadkiem w sposób, jakbym w nich uczestniczyła. Na pewno będzie miał sporo racji, ale czy Shoah jest historią tylko i wyłącznie narodu wybranego? Czy pisać o Endlosung mają prawo tylko ocaleni i historycy „penetrujący” archiwa, którzy muszą mieć wszystko na papierze, „czarno na białym”, aby w coś uwierzyć? Uważam, że każdy człowiek ma prawo badać historię i dążyć do poznania prawdy na swój własny sposób. Ja obrałam drogę, może mniej stricte naukową, ale bardziej uczuciową, bliższą i droższą ludziom.
Nie jest to opis osobistych doświadczeń, ale nie jest to też oderwana od rzeczywistości fikcja literacka, abstrakcja. Mam nadzieję, że zawarte w tej książce słowa tęsknoty, miłości, wiary i nadziei stanowią świadectwo ludzkiego ducha, niepokonanego nawet w obliczu gigantycznego zła.
Jose Saramago
Po wyboistej drodze w kierunku Niemodlina, niewielkiej miejscowości w województwie opolskim, jechał duży, czerwony fiat 125p. Słońce świeciło wyjątkowo mocno, dlatego też zarówno kierowca, jak i siedząca obok niego kobieta mieli założone wielkie, przeciwsłoneczne okulary, tzw. „muchy”. Na przełomie lat 60/70 XX wieku były one tak modne, że ludzie nosili je nawet w pochmurne, deszczowe dni. W samochodzie znajdowało się pięć osób. Czteroosobowa rodzina, która dwa dni wcześniej przyleciała ze Stanów Zjednoczonych i wynajęty w Katowicach taksówkarz. Było niesamowicie duszno i, mimo że jak na ówczesne lata taki fiat był w Ludowej Polsce przejawem luksusu, to o jakiejkolwiek klimatyzacji można było tylko pomarzyć. Parne powietrze wpadające przez otwarte okna jeszcze potęgowało uczucie gorąca.
– Daleko jeszcze? Ja się tutaj zaraz rozpuszczę, wolę nawet nie myśleć w jakim stanie jest mój makijaż – narzekała kilkunastoletnia dziewczyna, siedząca na tylnym siedzeniu. Mówiła po angielsku.
– Nie martw się siostra, i tak zawsze wyglądasz tak samo. Tobie już nic nie pomoże – odparł w tym samym języku, siedzący obok przystojny, młody mężczyzna.
– Adonis się odezwał… – odgryzła się nastolatka.
– Na pewno mam z nim więcej wspólnego, niż Ty z Afrodytą.
– Możecie się uspokoić? – Spytał również po angielsku ulokowany między kłócącym się rodzeństwem postawny mężczyzna. – W waszym wieku już nie wypada tak się przedrzeźniać. Poza tym mama chyba was o coś prosiła, prawda?
– Tak, wiem, ale nasz kierowca nie musi wiedzieć, że mam brata głąba. Nie zamierzam się za niego wstydzić.
– Ty za mnie? Od kiedy wysiedliśmy z samolotu nic Ci nie odpowiada. A to, że w hotelu łóżko za twarde, a to że prysznic zardzewiały, a to że w barze nie ma coli. Dziewczyno jesteśmy w Polsce!
– No i co z tego, że jesteśmy w Polsce? Przecież to Europa, a nie Afryka! Żeby w barze czy sklepie nie można było dostać głupiej coli? A jak poprosiłam o batona czekoladowego, to ekspedientka popatrzyła na mnie jak na ufoludka! W ogóle widzieliście jak ta babka w sklepie obok naszego hotelu wygląda? Jakby chciała zabić każdego klienta i jeszcze ta okropna siatka na głowie, koszmar!- Dziewczyna była tak wzburzona, że teraz mówiła i po angielsku, i po polsku.
– Alice, przecież Ci mówiłem, jak wygląda sytuacja w tej części Europy, w tym w Polsce – uspokajał ją ojciec.
– Myślałam, że przesadzasz… – odparła zniechęcona.
– Wytrzymasz parę dni bez coli, może bez kofeiny będziesz spokojniejsza. – Powiedział jej brat.
– Ciekawe jak Ty wytrzymasz bez meczy baseballowych… – zripostowała.
– Aluś, Heniu uspokójcie się. Tato ma rację. Jesteście dorosłymi ludźmi, a kłócicie się jak przedszkolaki. Zaraz będziemy na miejscu. – Powiedziała po polsku siedząca z przodu kobieta. – Jeszcze raz ponawiam prośbę: W Polsce mówimy po polsku, tak?
– Tak, mamo. – Rodzeństwo odparło zgodnie.
Po kilku minutach ciszy Alice spytała:
– Mamuś pewnie jesteś ciekawa czy teraz ktoś mieszka w Twoim dawnym domu, prawda?
– Kochanie, sądzę, że mój dom nie stoi już od wielu lat.
– Bardzo jesteś tajemnicza jak mówisz o tym Geppersdorfie. Dlaczego wcześniej nic nie wspominałaś o tej wiosce? O tym, że całe dzieciństwo i młodość spędziłaś w Będzinie, że tam zastałaś wojnę to wiemy, ale dlaczego tak długo milczałaś o miejscu, w którym mieszkałaś ledwie 2 lata?
– Żeby to zrozumieć musimy tam być, tylko tam mogę wam wszystko wyjawić.
Kobieta odwróciła się i założyła okulary na czoło, na które opadała oprószona siwizną grzywka. Spojrzała prosto w wielkie, czarne oczy córki i powiedziała.
– Cierpliwości Alu, już dojeżdżamy.
Gdy wjechali do Niemodlina, kobietę przeszedł dreszcz, a serce zaczęło jej walić niemiłosiernie. Po chwili oczom jej ukazała się czerwona, ceglana budowla, był to dworzec kolejowy. Nie mogła uwierzyć, że po tylu latach praktycznie nic się nie zmienił.
– Niech Pan się zatrzyma. – Powiedziała do kierowcy.
– Tutaj? Po co? – Taksówkarz uważał swoich klientów za dziwaków. Turyści zza granicy chcą oglądać zamki, kościoły, parki narodowe, masowo jeżdżą do Krakowa, Gdańska czy Poznania, a Ci ludzie chcą żeby obwozić ich po jakichś wiochach, których nazwy pierwszy raz słyszał.
– Chciałabym przejść się po dworcu.
– Dobrze, skoro Pani sobie tak życzy. – powiedział mężczyzna i zatrzymał się na brukowanym placyku przed wejściem na dworzec. „I co tu takiego ciekawego? Stary budynek, jeden peron i to jeszcze zasyfiony. No cóż, ich czas i pieniądze, będą sobie potem Amerykanie opowiadać na piknikach o Polskiej biedzie”. Pomyślał taksówkarz, oparł się o gablotę i zapalił papierosa.
Kobieta ze ściśniętym gardłem szła w stronę peronów. Nie zwracała uwagi na to, czy najbliżsi idą za nią, czy zostali w samochodzie. Miała wrażenie, że zaraz usłyszy gwizd pociągu i z bydlęcych wagonów wysypią się stłoczeni ludzie, którzy będą wstawać na drżących nogach popychani przez mężczyzn w ciemnozielonych mundurach. „Tutaj stałam”, patrzyła na swe stopy w eleganckich, skórzanych sandałkach, nie wierząc w to, że to jej stopy. Powinna mieć stare, zniszczone trepy, powinna być ponura jesień, a tymczasem świeciło słońce, ćwierkały ptaki, wokół tętniło życie. Jak ta aura nie pasowała do tego miejsca. „Uspokój się. Jest rok 1970, wojna skończyła się wiele lat temu. Nic Ci nie grozi, absolutnie nic”. Spojrzała w bok i zobaczyła wszystkich tych ludzi, którzy tak jak ona 30 lat temu zostali skazani na poniewierkę. Zamknęła oczy, aby powstrzymać nagromadzone w nich łzy.
– Kochanie, musimy jechać dalej, jeśli chcemy przed zmrokiem wrócić do hotelu. – Powiedział jej mąż, który wyrósł nagle jak spod ziemi.
– Tak, tak, masz rację. Już wracam do samochodu. – Otrząsnęła się i chwyciwszy męża pod ramię poszła z nim do auta.
– Co jest mamuś? Dlaczego chciałaś się tutaj zatrzymać? – Spytał jej syn.
– Nie nic takiego, po prostu tu zatrzymał się pociąg, którym jechałam do Geppersdorfu.
– Oj mama, chyba jesteś za bardzo sentymentalna – uśmiechnął się.
– No cóż, ludzie jak się starzeją, to tak mają.
– Jakie starzeją? Mamcia jesteś w kwiecie wieku – objęła ją córka i pocałowała w policzek. –Poza tym, sama zawsze powtarzasz, że człowiek ma tyle lat na ile się czuje, a Ty się czujesz jak nastolatka, nieprawdaż?
– Moja mądralińska. – Kobieta pogładziła córkę po policzku – A teraz wsiadajcie bo zastanie nas noc, a nie dotrzemy do celu.
W tym czasie ich przewodnik i kierowca zdążył wypalić kilka „Sportów”, załatwił potrzebę fizjologiczną w pobliskich krzakach i zjadł kanapkę. Nie zaspokoiła ona jego głodu, liczył na to, że jego klienci, którzy wynajęli go na cały dzień, w drodze powrotnej zaproszą go na jakiś uczciwy obiad.
– Czyli teraz jedziemy prosto do Rzędziwojowic tak? – Zwrócił się do kobiety, która ustaliła plan całej wyprawy.
– Gdzie? – spytała zaskoczona.
– No do Rzędziwojowic. To jest aktualna nazwa wioski, którą Pani pamięta jako Geppersdorf.
– Rzędziwojowice – powtórzyła na głos. – W takim razie jedziemy do Rzędziwojowic.
Droga trwała parę minut. Była to typowa polska wieś, przez którą prowadziła jedna, długa ulica wzdłuż której wybudowano domy. Poboczem szło kilku starszych, brudnych mężczyzn, widać było, że już dawno nie mieli styczności z wodą i mydłem. Pasażerka nie liczyła na cud i na to, że nagle zobaczy tutaj piękne domy i zadbane gospodarstwa, ale nigdy nie sądziła, że ujrzy wioskę w stanie gorszym niż podczas wojny.
– Kiedyś wszędzie tutaj były pola. Pamiętam jak szłam tą drogą i ludzie obrzucali mnie obelgami i wyzwiskami. Nikt nawet spojrzeniem nie wyraził współczucia, solidarności. Patrzyli na nas jak na zwierzęta, które słusznie prowadzi się na rzeź. – Mówiła głośno, ale sama do siebie.
– Mamo o czym Ty mówisz? – spytała Ala.
– Zaraz wszystkiego się dowiesz, jeszcze odrobinka cierpliwości. – Powiedziała i zwróciła się do kierowcy Teraz pojedziemy w stronę lasu.
– Tylko, że ja tu jeszcze nigdy nie byłem i …
– Proszę jechać, poprowadzę Pana.
Po tym co ujrzała w samej wsi przez chwilę zastanawiała się, czy jest sens tam jechać. Bała się, że zobaczy, iż jej cierpienia, życie jej rodaków poszły na darmo, ponieważ po ich gehennie nie został żaden trwały ślad. Jednak wiedziała, że nie może teraz zrezygnować. Po paru minutach byli już pod lasem. Zatrzymali się tuż przy rozległym polu. Było ono zupełnie puste. Wszyscy wyszli z samochodu i podeszli bliżej.
– Tak jak myślałam. Nikt nie zbudował domu na przeklętej ziemi. – Powiedziała kobieta i spojrzała na męża.
W tym momencie stanęło jej przed oczami całe życie. Wszystko widziała tak bardzo wyraźnie, ze wszystkimi najdrobniejszymi szczegółami, jakby oglądała film. Ale to nie był film. Jej przeszłość nie była wyreżyserowanym obrazem, a rzeczywistością, bolesną i piękną jednocześnie. Wzruszona zwróciła się do swoich najbliższych:
– Marzyłam o tej chwili i bałam się jej. Planowałam tę wyprawę od lat. To, o czym chce wam powiedzieć wymagało naszej obecności tutaj. Tylko w tym miejscu możecie wszystko zrozumieć…
cdn.