piątek, 22.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Do źródlanej, leśnej wody
zleciał
Dzięcioł dla ochłody,
chwilę duma, wkoło kroczy,
wreszcie dziób
w wodzie zamoczy.
Pije chciwie napój czysty,
macha
skrzydłem rozłożystym,
zachłystuje się wciąż wodą,
bo ma ciężki
dzień za sobą.
Już od brzasku w ciągłym stresie
miota
się po całym lesie,
kuje, drąży, kąsków szuka,
tu popuka, tam
zastuka.
Tyle drzew w kolejce stoi,
lecz się
Dzięcioł nie rozdwoi.
Miła byłaby odmiana,
gdyby tak któregoś
rana
Zamiast drzewa odrobaczać,
w świeżym mleku dziobek maczać.
Tak rozmyśla Dzięcioł. Nagle
wiatr
porusza liści żagle
i przysiada tuż nad zdrojem
Lelek zwany
Kozodojem
I przemawia: „Bracie drogi,
upał
przywiódł mnie tu srogi.
Chyba sprzyja mi fortuna,
że pośród
leśnego runa
woda tryska czysta, zdrowa.
Pańska czapka zaś
wiśniowa
daje mi radosną pewność,
że z Dzięciołem mam
przyjemność.
Pan pozwoli, że się skłonię,
imię
swoje wnet odsłonię,
jestem Lelek, zżyty z lasem,
Kozodojem zwą
mnie czasem.”
Na to Dzięcioł wzleciał z wody
i
przemawia tymi słowy:
„Chyba ślą tu pana nieba,
wszak mi
pana dziś potrzeba!
Brak mi sił już, szczerze powiem,
by
dbać o drzew wszystkich zdrowie.
Każdy dzień ocieka znojem,
gdy
przebijam się przez słoje.
Sypiam marnie, kiepsko jadam,
urlop
jakiś… co ja gadam!
Chcę tym samym wyrzec skrycie,
że
zmęczyło mnie to życie.
Fachu mego pragnę zmiany
i choć
dobrze się nie znamy,
zazdrość gryzie mnie zacięcie,
bo pan
świetne masz zajęcie!
Dzionek cały kozy zdajać,
mlekiem
świeżym się upajać,
kozy trawę żrą powoli,
a pan doi je do
woli.
Tak pracować każdy zdoła,
fucha marzeń dla Dzięcioła!
Przeniesienie trzeba będzie
w
ptasim załatwić urzędzie,
pan mi jeszcze tylko powie,
gdzie te
kozy?”
„W
Pacanowie”
odrzekł Lelek, dotąd niemy
„zanim w
szczegóły wejdziemy,
nim kuferek pan spakuje,
kwestię kóz tutaj
sprostuję.
Wieczorem, gdy długie cienie,
smacznych
muszek zatrzęsienie,
wtedy wyrusza na łowy
skromny Lelek
szarogłowy.
Czasem wiatr mnie popchnie w
stronę,
gdzie pastwiska są zielone,
zwalczam wtedy ród
owadzi,
co się wokół stad gromadzi
owczych, kozich, końskich,
krowich,
co pasuje mi, Lelkowi.
Kozy spieszą mi z podzięką,
bo co
dla nich jest udręką
w dziobie Lelka szybko ginie,
kozom życie
słodziej płynie.
Kozodojem mnie wołają
ludzie, co
prawdy nie znają.
Widząc mnie wśród swojej trzody,
przewidują
pewne szkody,
ja o rozum ich nie proszę,
z dumą swoje miano
noszę.
Panu radę dam nienową:
proszę ruszyć
piękną głową
i docenić własną rolę,
zamienić niedolę w dolę.
Gdy brak serca, każda praca
w znój i
nudę się obraca,
w tym, co robi pan, na nowo
szukać pasji
trzeba – słowo!
Gdybym ja był drzew lekarzem,
gdyby
do mnie każdym razem
drzew las się ustawiał w rzędzie,
z dumą
nosiłbym się wszędzie.”
Na tym kończy Lelek mowę,
sfruwa,
schyla zgrabnie głowę,
bierze wody łyk źródlanej
i oddala się w
nieznane.
Stoi Dzięcioł na kamykach,
długi
dziób wreszcie zamyka,
zastanawia się zawzięcie,
w końcu obraca
na pięcie
i też odlatuje żwawo.
Bór go wita wielką wrzawą,
w kilka
chwil już wieść się niesie
po zielonym, gęstym lesie,
że pan
doktor znów przyjmuje!
Każde drzewo się raduje,
Dzięcioł zaś,
ile sił w dziobie,
raźno stuka w sosnę sobie.
Morał w tej to opowieści
Lelek
samodzielnie streścił,
lecz nauka dodatkowa
płynie prosto z
Pacanowa:
ptak się ptasim mleczkiem raczy
w bajkach tylko, nie
inaczej.