piątek, 22.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Każdej nocy, kiedy orkiestra przestawała grać, milkły głosy, gasły światła, drzwi teatru zamykały się na głucho, a deski sceny odpoczywały, pomrukując cicho – wówczas rozlegało się na schodach echo drobnych kroczków, a potem na scenę wbiegała drobna, eteryczna postać dziewczyny.
Kim była ta zjawiskowo piękna istota? Nazywała się Wiera Sonko – czyli Plum. Była rosyjską tancerką – największą w owym czasie primabaleriną światowych scen. Piękna, niezwykle utalentowana, ale jednocześnie wyniosła, zimna i cyniczna.
Pięćdziesiąt lat temu świat ją kochał i uwielbiał. Tłumy waliły do teatru, by być świadkiem niecodziennego wydarzenia, jakim jawił się każdorazowo jej występ. Wiera Sonko była niezwykła – lekka jak muśnięcie wiatru, ale jednocześnie kapryśna i zmienna jak pogoda.
W tym samym czasie zapłonął do niej ogromnym uczuciem pewien mało jeszcze znany mistrz dłuta – Igor Woroncow. Obdarowywał ją licznymi prezentami, a do garderoby przynosił codziennie kwiaty – czerwone róże. Wiera przyjmowała te upominki, będące wyrazem ogromnej miłości, choć jednocześnie kpiła sobie z tych zalotów. Pewnego razu po jej występie zakończonym jeszcze większym sukcesem – Igor wszedł do garderoby, wyznał jej miłość i oświadczył się. Ale został wyśmiany. Tancerka nie tylko odrzuciła jego gorące uczucie, ale upokorzyła go na oczach innych, raniąc tym do głębi. Biedak!
Mijały tygodnie, miesiące, lata, mimo to rzeźbiarz wciąż kochał swoją tancerkę. W swej pracowni wykonał rzeźbę z kamienia, przedstawiającą ukochaną w tańcu. Nazwał ją po swojemu – Plum. Stworzył ją taką, jaką chciał żeby była: czułą, tęskniącą i kochającą. Przelał w ten posąg całą swoją miłość, może dlatego wkrótce po tym, jak go podarował teatrowi – okrzyknięto go mistrzem dłuta. Zanim jednak Plum trafiła do teatru została podarowana samej Wierze Sonko. Ta jednak rozłościła się zuchwałością rzeźbiarza i nakazała ją rozbić. Człowiek, który miał to zadanie wykonać nie odnalazł w sobie jednak tyle śmiałości, ponieważ kamienny posąg urzekł go czymś niezwykłym. Postanowił zwrócić Plum rzeźbiarzowi.
Zrozpaczony Igor oddał rzeźbę do teatru, w którym grała jego ukochana.
Kamienny posąg słynnej primabaleriny stanął na głównym hollu na marmurowej podłodze, pośród innych dzieł sztuki. Ale tylko Plum zachwycała odwiedzających teatr.
Może dlatego, że wyglądała tak, jakby za chwilę miała sfrunąć z postumentu i zatańczyć? Wciąż żywa, ale jednak z kamienia.
– Zimna Plum – mówiono o niej przewrotnie, choć w jej oczach, skierowanych ku wejściu na widownię, kryła się jakaś tęsknota, która to sprawiała, że oglądający ją wiedli wzrokiem za tym spojrzeniem. Takiej Wiery Sonko nikt nie znał, bowiem prawdziwa Wiera była zbyt próżna i samolubna, by kochać i tęsknić. Może właśnie dlatego tłum pokochał Plum – z lekko rozchylonymi ustami, z rozmarzonym wzrokiem, zrywającą się do tańca.
Mijały lata, Wiera Sonko przestała tańczyć, zestarzała się, jej gwiazda powoli gasła.
Z czasem stała się samotną, zgorzkniałą kobietą. Mimo to rzeźbiarz wciąż ją kochał. Kiedy dowiedział się, że po pewnym czasie umarła, zabierając całą jego nadzieję – przyszedł do teatru i obejmując czule posąg, dokonał swego żywota. Oddał swojej miłości wszystko co miał, nawet własne życie.
Od tamtej pory każdej nocy Plum ożywała. W ciągu dnia była tylko kamiennym posągiem, który wciąż budził emocje, natomiast nocą tańczyła na scenie przy świetle księżyca, aż do utraty tchu. Jej mleczna skóra odbijała się w ciemności, a spięte w kok jasne włosy lśniły. Biała, zwiewna sukienka otulała miękko jej drobne, zwinne, dziewczęce ciało. Orkiestra znów zaczynała grać, widownia biła brawa, a ona wirowała w tańcu. Dopiero pierwszy brzask sprawiał, że tupot milkł. Wtedy właśnie tancerka wracała na swój postument i zamierała w nieruchomej pozie na długie godziny. Mijały kolejne lata.
Pewnej nocy do teatru trafił Grisza – siedemnastoletni syn wiolonczelistki i pianisty z lokalnej orkiestry. Niezwykle ambitny i utalentowany. Zbliżał się egzamin, od którego zależała przyszłość chłopca. Jego umiejętności mieli oceniać najlepsi z najlepszych poza granicami kraju. Chłopak wiedział, że tylko ciężką pracą osiągnie sukces. Ćwiczył każdego dnia od rana do zmierzchu, ale czuł, że to wciąż mało. Postanowił przyjść zatem w nocy. Tak się stało, że wszedł na widownię akurat wtedy, gdy Plum tańczyła. Była piękna jak zawsze – zachwycająca i porywająca. Grisza oniemiał na jej widok.
– Skąd się tutaj wzięła taka wspaniała tancerka? – zapytał sam siebie.
Nie zastanawiając się dłużej wbiegł na scenę i dołączył do niej. Wkrótce po tym tańczyli razem, jakby znali się od lat. Niczym Romeo i Julia. Po kilku godzinach pierwszy promyk światła rozjaśnił scenę. Wtedy też zaskoczona Plum oderwała się od Griszy i zanim zauważył – gdzieś znikła. Chłopiec został sam. Usiadł na widowni i zamyślił się. Ogarnęła go jednocześnie nieopisana tęsknota, a z nią pustka. Jego Julia gdzieś przepadła. A on – Romeo – nie mógł jej odnaleźć. Postanowił, że następnej nocy znów przyjdzie do teatru i może wtedy odnajdzie swoją Julię.
Tak też się stało, Plum już na niego czekała. Właściwie tańczyła jak zwykle, nie zważając na nic. Ale od tej pory wszystko uległo zmianie, spotykali się każdej nocy aż do dnia wyjazdu chłopca. Grisza wiele się w tym czasie nauczył. Jego muza i nauczycielka w jednym przekazała mu wiele tajemnic dotyczących technik, o których on nawet nie miał pojęcia. Kiedy unosił ich taniec, nic się nie liczyło. Ani czas, ani to, że nic o sobie nie wiedzieli. Ich ciała stały się muzyką i poezją. Ich taniec stał się cudem. Ostatniej nocy wyznali sobie miłość. Grisza obiecał, że tu wróci i już nigdy nie zostawi Plum samej. Tuż przed wyjazdem na egzamin, kiedy schodził po stopniach teatralnych schodów, natknął się na tęskne spojrzenie kamiennej rzeźby. Stanął przed nią jak wryty, nie mogąc zrozumieć skąd się tu wzięła. Każdego dnia przechodził obok, ale nigdy nie zwrócił na nią uwagi. Teraz wpatrywał się w posąg, odkrywając w nim niezwykłe podobieństwo do ukochanej.
– Plum! – wyszeptał
– Grisza! – zdawały się mówić jej usta, w oczach coś zamigotało, a białe policzki zarumieniły się.
– To ty? – zapytał jeszcze bardziej zdumiony
Ale Plum milczała, patrząc na niego błyszczącymi oczami, trwając w swojej skamieniałej pozie.
– Zimna Plum wygląda jakby się wreszcie zakochała! – odezwał się głos za jego plecami.
Odwrócił się i zobaczył młodą sprzątaczkę, która wymachując ścierką kpiła na widok posągu.
– Znasz ją? – zapytał
– A ty nie znasz Plum? Kim więc jesteś i co tu robisz? Wszyscy w teatrze znają Plum, czyli po prostu wielką Wierę Sonko.
W kilku słowach opowiedziała mu historię rosyjskiej tancerki, a on nie mógł uwierzyć własnym uszom.
– Plum – powtarzał bezwiednie – Wrócę do ciebie i cię odczaruję. Obiecuję ci to!
Z takim postanowieniem pobiegł do domu, spakował się i następnego dnia wyjechał.
Stało się to, o czym marzył. Niestety – zbyt spektakularny sukces, oraz sława dopadły chłopca i sprawiły, że szybko zapomniał o swojej ukochanej nauczycielce. W zasięgu ręki miał to, o czym tylko śnił. Świat stał przed nim otworem. Wszystkie sceny teatrów ubiegały się o jego występy.
– Od czasów Wiery Sonko nie znano jeszcze takiego talentu! – słychać było tu i ówdzie głosy – Grisza Romanow, największe odkrycie ostatniego stulecia!
Wkrótce wielki Grisza był tak samo cyniczny i zimny jak niegdyś Wiera Sonko. Przestał się liczyć z ludzkimi uczuciami. Taniec rządził jego życiem, taniec stał się jego obsesją i wyzwaniem. Kpił sobie ze słabszych zapominając, że jeszcze niedawno był jednym z nich. Miał za nic przyjaźń, miłość i zaufanie. Nie przywiązywał się do nikogo i do niczego. Wiele w międzyczasie podróżował, aż po kilku latach znów trafił na deski dawnego teatru.
Tymczasem Plum wciąż czekała na swego ukochanego. Dzień za dniem, rok za rokiem stała nieruchomo w hollu, wypatrując go tęsknymi oczami. Nocą tańczyła, ale taniec nie sprawiał jej już tyle radości, co kiedyś. Wciąż marzyła o tym, że pewnego dnia Grisza wróci i swą miłością sprawi, że przestanie być tylko zimnym posągiem.
Pewnego dnia w teatrze odbywała się premiera nowej sztuki. Miał w niej wystąpić mistrz baletu – Grisza Romanow. Miasto rozkwitło od kolorowych afiszów, a do teatru przybywały tłumy gości. Każdy chciał zobaczyć na własne oczy popis w jego wykonaniu. Widownia pękała w szwach.
Kiedy po premierze opadła kurtyna, owacjom na stojąco nie było końca. Publiczność nie zawiodła się, przychodząc tutaj. Wkrótce po tym, kłębiąc się rzuciła się do wyjścia, gdzie miał na nią czekać sam wielki artysta.
Mistrz zatrzymał się na schodach w towarzystwie pięknej dziewczyny, która tuląc się do niego okazywała tym samym wielką czułość i zażyłość.
– To nowa narzeczona! – powiedział ktoś
– Już nie pierwsza w tym sezonie! – dodał inny głos
– Ale podobno się zaręczyli! Wkrótce ma być ślub!
– Czyżby się zakochał? – rzucił ktoś z niedowierzaniem
Tłum cisnął się nadal, a mistrz rozdawał autografy, udzielał wywiadów, rozsyłał wielbicielkom uśmiechy. Jakiś czas później ludzie zaczęli się rozchodzić, umilkły głosy, a teatr swoim zwyczajem opustoszał.
Plum stała na swoim postumencie, a z jej oczu spływały łzy. Dopiero teraz zrozumiała, czym jest nieodwzajemniona miłość. Wspomniała wówczas rzeźbiarza Igora, którego kiedyś skrzywdziła, gardząc jego miłością, bo była zbyt okrutna i nadto kochała samą siebie. Ale czy ona była tą samą Wierą Sonko? Nie! Więc kim była naprawdę? Wierą czy Plum? Jedną i drugą po trochu? Żywą istotą, czy zimnym posagiem? Zdała sobie sprawę z tego, że już dłużej nie chce tak żyć. Pochyliła się nad brzegiem postumentu i upadła na marmurową posadzkę, rozpryskując się na drobne kawałeczki.
Nazajutrz poranne gazety rozpisywały się o tym, jak nieznany sprawca w bestialski sposób rozbił słynną figurę uwielbianej tancerki. Dość długo szukano winowajcy, ale nigdy go nie odnaleziono. Sprawę po pewnym czasie umorzono.
Tymczasem kilka dni później na deskach sceny pojawiła się młodziutka baletnica, łudząco podobna do wielkiej primabaleriny – Wiery Sonko. Skąd się wzięła? Nie wiadomo. Szeptano natomiast, że odnaleziono ją śpiącą pewnego wczesnego ranka na widowni teatru. Tego samego, gdy zauważono rozbitą rzeźbę. Ale jak było naprawdę? Nikt nie wiedział. Pewne było natomiast to, że jej talent nie miał sobie równych, nic więc dziwnego, że okrzyknięto ją nową gwiazdą.
Już wkrótce, ku rozpaczy rzeszy wielbicielek, oświadczył się jej wielki Grisza Romanow. Plotkowano też, że oszalał dla niej z miłości. Podobno z wzajemnością.