czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Andrzej Sielski: z cyklu „Polska widziana ze Szwecji” — Prawo grawitacji, czyli duet: Pan Antoni i Prezes


Prawo grawitacji, czyli duet: Pan Antoni i Prezes

Idąc na spotkanie z panem Mieciem, myślami błądziłem gdzieś w latach 60. ubiegłego stulecia, czyli w latach mojej młodości. Nie byłem tak do końca pewny, czy nauki i wiadomości nabyte w podstawówce, czy też może trochę później w szkole średniej, o podstawowych prawach fizyki – ale to w tej chwili nie miało istotnego znaczenia – były w miarę wystarczające. Nigdy nie byłem geniuszem z fizyki, ale wywody, które usłyszałem ostatnio w telewizji – na szczęście dość odosobnione – stały w sprzeczności z całą moją skromną wiedzą o prawach grawitacji, ciężkości czy względności. Idąc bowiem naprzeciw tym teoriom, zdumiała mnie teza, że samolot, który urwał skrzydło na brzozie, mógł lecieć dalej, gdyby nie przerwa w zasilaniu na wysokości piętnaście metrów. Bo tak naprawdę – gdyby tak miało być – to wszystkie prawa fizyki szlag by trafił. A mając nieco więcej wyobraźni, niż niektórzy z otoczenia Pana Antoniego – jak też chyba więcej niż sam Pan Antoni – przypomniałem sobie z minionej epoki zabawną metaforę Melchiora Wańkowicza. Idąc już po myśli wielkiego pisarza, wyobraziłem sobie taką oto sytuację. Gdyby Pan Antoni wsadził nos w dupę Prezesowi, to obaj Panowie mieliby nos w dupie. Sprawdziłoby się wtedy prawo względności śp. Alberta Einsteina z początku ubiegłego stulecia. Tyle tylko, że jednemu z Panów, będących w tej dość kłopotliwej, lecz dosyć ciekawej pozycji wzajemnej względności i grawitacji, sama ta operacja urwałaby hemoroidy, a drugi być może zostałby zatruty wyziewami tzw. sztucznej mgły.

Ale dość już żartów, gdyż o mały włos nie wpadłem zamyślony w ramiona starszej pani, nieco przestraszonej, bo pewnie wzięła mnie za lokalnego pijaka lub wariata, a takich niekiedy nie brak w parku czy na ulicy. Wymamrotałem więc grzecznie sorry, a dalej będąc już w stanie totalnego roztargnienia... wpadłem w objęcia pana Miecia. Pan Miecio jak zwykle pogroził mi palcem i wycedził, że dzisiaj nie piątek, a jak tak dalej będę bujał w obłokach idąc ulicą, to pozabijam przechodniów i siebie. Przyznałem mu w duchu rację, próbując czym prędzej zręby naszej konwersacji sprowadzić na właściwe tory. No, ale przecież dzisiaj poniedziałek i dlaczego Miecio uparcie podkreślał, że dzisiaj nie piątek. Zapytałem więc Miecia tak po prostu, co ma przeciwko piątkom. Miecio spojrzał na mnie nieco zdziwiony.

– Przecież te ostatnie kilka piątków, to jakiś splot tragedii i katastroficznych zdarzeń – wyrzucił z siebie jednym tchem.

– No tak, to oczywiste – wymamrotałem i chyba nadal nie potrafiłem tak od razu skojarzyć wydarzeń ostatnich kilku tygodni, a już na pewno nie to, o co chodziło Mieciowi. A Miecio jakby nigdy nic kontynuował.

– W piątek Brevik zabił w Norwegii siedemdziesiąt siedem osób, w inny piątek powiesił się Andrzej Lepper, również w piątek zdarzyła się katastrofa kolejowa pod Piotrkowem, no i w piątek w wypadku ledwo z życiem uszedł Wałęsa junior. Czy to nie dosyć piątkowych zdarzeń? – Pan Miecio był wyraźnie podekscytowany piątkami, postanowiłem więc nieco ostudzić atmosferę.

– Przesada – skwitowałem wywody Miecia. – Zwykły przypadek. No, być może w końcu tygodnia nachodzi ludzi stres lub przemęczenie – dodałem, aby zakończyć jałową dyskusję o piątkach. – Panie Mieciu, skończ pan z przesądami. A nawiasem mówiąc, żaden z tych piątków nie był 13 dniem miesiąca! – zniecierpliwiony wrzasnąłem Mieciowi prosto do ucha. – Pogadajmy o zbliżających się wyborach.

– Tak, to prawda – już nieco ciszej westchnął Miecio, widząc, że na tematy piątkowe nie dałem się złapać. – Tylko widzisz pan, jeśli już mamy pogawędzić o wyborach, to nie bardzo rozumiem, dlaczego poseł Hofman w trakcie któregoś z wywiadów powiedział o chłopach, że jak przyjechali do miasta, to zbaranieli. Bo, prawdę mówiąc, to ja zbaraniałem, słysząc ten wywiad. Drugi raz zbaraniałem zaraz po tym, jak ta ich niewygadana terkotka podpisała kibolowi wniosek o zwolnienie z aresztu. Czyżby z kiboli Prezes zamierzał uczynić politycznych męczenników? – Miecio nieco spoważniał. – Jest czymś nienormalnym, wręcz cuchnie zgnilizną, aby środowiska stadionowych bandytów wykorzystywać w kampanii wyborczej. A więc wszystko jasne. Trzeba posiąść władzę za wszelką cenę!

– Panie Mieciu – postanowiłem nieco stonować temperament mojego rozmówcy – jak świat światem, władza była zawsze celem samym w sobie dla ugrupowań o różnym zabarwieniu politycznym, a sprawy moralności czy honoru, w trakcie walki politycznej zwykle trafiały do lamusa. I nawet w tak zwanych demokracjach zachodnich, w okresie wyborów dochodzi niekiedy do różnych przekrętów czy świństw, i nikt się tym specjalnie nie przejmuje.

Miecio zmarszczył brwi i widać było, iż moje wywody nie za bardzo przypadły mu do gustu.

– Innymi słowy, mamy brudną wojnę, w której wygra ten, kto stosuje bardziej ohydne metody. I widzisz pan – kontynuował – to się wszystko zgadza. Kilka dni temu byłem w Gdańsku, trochę zwiedzałem miasto i na moją prośbę znajomy zaprowadził mnie na ulicę Św. Ducha. A wiesz pan, dlaczego właśnie tam? – Wzruszyłem ramionami, więc Miecio kontynuował. – Mówiąc o krętactwach i brudnych metodach w trakcie wyborów przypomniał mi pan znanego filozofa niemieckiego Arthura Schopenhauera, który urodził się w Gdańsku, w jednej z kamienic właśnie na tej ulicy. Otóż w pewnym okresie mojego życia trochę wertowałem niektóre jego dzieła, więc co nieco wiem o jego teoriach. Chodzi mi o teorię erystyki, stosowaną przez późniejszych dyktatorów na miarę Hitlera, Lenina lub Stalina. Pewnie pan nie wie, co to erystyka, więc zaraz wyjaśnię.

Usiedliśmy na ławce, a ja zamieniłem się cały w słuch. Miecio opowiadał coraz ciekawiej.

– Erystyka – kontynuował – to przewodnik do prowadzenia sporów. Innymi słowy, jest perfekcją w stosowaniu kłamstw, niezależnie od tego, gdzie jest słuszność i prawda. Natomiast erystyka stosowana w polityce, jest niczym innym, jak tylko sztuką manipulacji.

Miecio był w swoim żywiole i przyznam, że takim widziałem go po raz pierwszy.

– Drogi panie Andrzeju – powiedział na koniec – istnieje ponad 30 zasad erystyki i ogólnie można je sprowadzić do wspólnego celu: Jak zapanować nad zbiorowością, aby przekazać tej zbiorowości fałsz, który na pierwszy rzut oka mógłby wydawać się prawdą.

 

Byłem zdumiony wywodami Miecia.

– Ten pana Schopenhauer wygląda na filozofa, który stworzył teorię dla dyktatorów. Czy nie tak, drogi panie Mieciu? – próbowałem wyciągnąć nieco więcej wiadomości od mojego rozmówcy. Miecio uśmiechnął się i klepnął mnie w ramię.

– Niezupełnie, drogi panie. Arthur Schopenhauer swoją teorię erystyki stworzył po to, aby ostrzec społeczeństwo przed ludźmi, którzy nie zawahają się przed jej stosowaniem, na przykład w celu zdobycia władzy. Inna rzecz, że mu się to nie za bardzo udało.

– I sądzi pan, panie Mieciu, że zasady erystyki stosują niektórzy również w Polsce? – zapytałem nieco naiwnie.

Miecio pokiwał głową.

– Jestem nawet tego pewien, słuchając wypowiedzi niektórych polityków.

– No, a co będzie, jeśli w wyborach wygrają ci, co nie powinni wygrać? – zamęczałem Miecia kolejnym pytaniem. Miecio przez chwilę milczał, a następnie wstając z ławki, zaśmiał się tylko.

– To wdepniemy wszyscy w gówno, panie Andrzejku, a Prezes i Pan Antoni przez następne miesiące będą nam wmawiać, że to czekolada.