sobota, 23.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Nes jawi mu się w snach. Tuli ją wówczas i jest szczęśliwy. Kiedy otwiera oczy oczywiście znika…
Niespodziewanie dla samego siebie zaczął z nią rozmawiać w myślach. Właściwie nie ma chwili, nawet wtedy kiedy jest czymś zajęty, aby nie mówił do niej. Może mu się robi coś w głowę?
Szczególnie lubi przedwieczorną szarzyznę. Siada wówczas w fotelu, zaciąga się papierosem, popija kawę i opowiada, jak upłynął dzień.
Przyzwyczaił się też czytać jej na głos, to o czym pisze.
Dziś czyta jej o Dziumbelku.
X X X
Dziumbelku chodź na kawę – woła Anna! więc wstaje posłusznie i idzie do pokoju, gdzie czeka już filiżanka kawy – lurki, której serdecznie nie znosi, bo to zwykła zbożówka z ociupinką prawdziwej. Ona jednak ją uwielbia, podkreślając, że bardzo zdrowa.
To wszystko dla zdrowia Dziumbelku powtarza, a on zżyma się w myślach na to głupie określenie, które dla niej jest wyrazem czułości. Tak nazywała sikorki oraz inne ptaki, które przylatywały zimą do karmnika zrobionego przez starszego brata. Przylatują pewnie pod tę strzechą chałupy na Podlasiu do dziś. Dziumbelkową czułość zaczęła przenosić później na bliskich jej ludzi.
Dziumbelek powtarza w myślach zirytowany siadając do kawy. Ta irytacja, jaką czuje zaczęła w nim narastać już od dłuższego czasu, kiedy uświadomił sobie, że ma już po dziurki w nosie tej męczącej czułości.
Annę poznał ją na jednym ze spotkań, na które trafił dzięki przyjacielowi.
Było wino, świece, muzyka lat siedemdziesiątych, no i wśród nielicznych dziewczyn ona…
Zaczęła mówić o Kępińskim, śpiewała Okudżawę…
Zrobiła, przyznaję, wrażenie, choć nie była specjalnie ładna, ale miała w sobie to „coś”.
Przekonał się po pewnym czasie, że mu jej brakuje. Któregoś dnia po paru drinkach wypitych z przyjacielem – doktorem nauk historycznych – oblewali właśnie kupione jego super radio, poprosił aby się radiem zaopiekował, a sam wyszedł z klubu dziennikarza, wsiadł do autobusu, pojechał na dworzec i szukał połączeń do miejscowości położonej najbliżej wsi, gdzie była Anna.
Czekała go długa droga. Ponad trzysta kilometrów. Nie było, niestety, już żadnych połączeń. Postanowił przebyć tę dzielącą go od niej odległość stopem.
Nie sądził, że będzie to takie skomplikowane… Jechał najpierw jakąś ciężarówką, później w lokomotywie, jaką zatrzymał dla niego zawiadowca niewielkiej stacji. Po kilku godzinach, w trakcie zdołał, których trochę wytrzeźwieć, dojechał do miasta, z którego do Anny było już na rzut beretem. Na miejscu był o trzeciej nad ranem…
Taksówka obudziła wiejskie burki, a te drzemiące chałupy.
W wielu oknach pojawiło się światło, a on na kacu nie mógł przypomnieć sobie, jak Anna się nazywa. Musiał stukać do kolejnych, jeszcze uśpionych chałup, aby opisywać kogo szuka. Na nieszczęście, gospodarzy o tym samym nazwisku było kilku ale na szczęście dla niego w trzeciej chałupie usłyszał głos Anny.
Ojciec z wyraźną dezaprobatą przyglądał się scenie powitania o pianiu pierwszych kogutów. Rano, zajrzała do stodoły. Powiedziała miękkim głosem: stęskniłeś się Dziumbelku? Później położyła się obok niego i pełen niewymownego zdziwienia rozdziewiczył ją. Ta dwudziestosześcioletnia dziewczyna dopiero wówczas stała się kobietą. Była dla niego intrygującym, wielkim znakiem zapytania. Dlatego znosił tego Dziumbelka.
Wynajęła w mieście gdzie studiowała, a on pracował, małe mieszkanko. Bardzo często zdarzało mu się wracać do Anny na sporym rauszu. Pochylała się wówczas nad nim, rozbierała i z troską w głosie pytała: nie chcesz napić się herbaty, a może kawy?
Wykąp się, a ja zrobię kawy. Później kochała się z nim z zachłannością i jednocześnie czułością zakochanej kobiety.
Jeździli do Szwajcarii Kaszubskiej, miała tam spotkania młodych katolików, na których on nie bywał. Wolał chłodną wodę jeziora.
Zrobili kiedyś rajd szlakiem kardynała Wyszyńskiego, który skończyli w Komańczy. Tam też, w tym świętym dla niej miejscu kultu kardynała, kochał się z nią na zalanej słońcem łące.
Prawdę powiedziawszy dziwił się, jak przy swojej religijności potrafiła godzić takie życie. Raz była świętą, a raz jawnogrzesznicą.
Był od niej starszy o ponad dziesięć lat, miał ustabilizowane poglądy na świat, dalekie od jej katolickich zapatrywań, więc wiele ich dzieliło ale łączyło łóżko, no i jej opiekuńczość…
Zaczęło się jednak coś pomiędzy nimi psuć, kiedy uporczywie, za wszelką cenę próbowała zrobić z niego tak zwanego porządnego człowieka.
Takiego, co pracuje od ósmej do trzeciej, wraca punktualnie do domu, nie zagląda do kieliszka, nie pali papierosów…
Tłumaczył cierpliwie, że to niemożliwe aby zmienił swoje nawyki, szczególnie z dnia na dzień, a ze swojego stylu życia był po prostu zadowolony. Czasami żartem powiadał: wyobrażasz sobie, jak to będzie, kiedy stanę się ideałem na Twój obraz i podobieństwo? Jak będzie nudno w takim raju na ziemi?
Patrzyła z wyrzutem i niezrozumieniem. Myślał sobie, Boże – mimo iż nie wierzył w Niego – jak długo można znosić taką indokrynację.
Dziumbelku przecież ja chcę dobrze – świergotała. Istotnie tak chciała. Powiadają, że piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami…
Nie mówiła o ślubie ale czuł, że o tym myśli. Kiedyś mimochodem rzuciła: rodzice kupią „nam?” meble, mają dla mnie książeczkę mieszkaniową, dostanę spłatę z gospodarstwa. Zbył milczeniem uwagę ale zaczął się bać tej perspektywy. Odpowiadało mu życie bez zobowiązań.
Zresztą nic dziwnego. Dwa lata wcześniej uwolnił się z nieudanego związku, którego finał był dla niego upokarzający. Za wcześnie wrócił z delegacji… Nie mieli telefonu, więc nie uprzedził, iż wraca i kiedy wszedł do pokoju na stancji, zastał ją w ramionach kolegi z pracy. Finał odbył się przed sądem, a rozstaniu towarzyszyły sceny prawie z komedii del arte. Kolega chciał zwolnić się z pracy, cała firma śmiała się za plecami rogacza, była wówczas już żona próbowała parę razy popełniać „samobójstwo”, biegała do naczelnego aby wrócił.
Kosztowało go to głęboki stres. W tamtym właśnie okresie zaczął sporo pić. Zostało mu to na wiele lat…
X X X
Nie potrafił jednak Annie powiedzieć, że ma jej dosyć, ale katastrofa zbliżała się jednak wielkimi krokami. Któregoś dnia nie wytrzymał i po kolejnej porcji żałosnych wymówek, wraz z obowiązkowym przypominaniem, że zabrał jej dziewictwo wyniósł się.
Znowu poczuł się wolny i bez zobowiązań… Dziumbelek odleciał z aninego gniazda…
X X X
Skończył czytać Nes o Annie, i uświadomił sobie, że z Anną postąpił zupełnie okropnie, tak jak Nes z nim. Z tą tylko różnicą, że on w istocie Anny nie kochał, a jedynie chorował na normalność. A, to jednak zupełnie, w relacjach interpersonalnych, co innego.
Ona, Nes chyba go kochała, choć przez małą chwilkę, ale normalności nie chciała. A, a on bez Nes po prostu nie istnieje…
X X X
Anna, jak się dowiedział po latach, jakoś ułożyła sobie życie. Za mąż co prawda nie wyszła, okazało się iż nie może mieć dzieci, ale wzięła na wychowanie dziecko – córeczkę, która – jak powiedziała mu jej przyjaciółka – ma na imię Anna, ale na codzień również nazywana jest pieszczotliwie Dziumbelkiem.
Niedawno została babcią, a wnusię – też Annę, także nazywa Dziumbelkiem…
Wraca do dręczących myśli. Może Nes się tylko zdawało, że go kocha?
Może to było chwilowe zauroczenie, które minęło wraz z odległością?
Może intuicja na jaką się powoływała, mówiąc że nie może być jej mężczyzną, była prawdziwym przeczuciem nieuchronności wcześniejszego lub późniejszego rozstania?
A może to zemsta losu na nim, człowieku, który lekceważył kiedyś sobie uczucia innych? Teraz już sam zaczyna mieć wątpliwości, choć dziura w sercu cały czas boli pustką niespełnienia? Kto wie Dziumbelku? – czy nie zostałeś potraktowany przedmiotowo.
cdn.