czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Małgorzata CIUPIŃSKA: „Kluczyk” — odcinek 4.


Rozdział 4. Prośba

Kie­dy w dwa la­ta póź­niej, tuż przed Bo­żym Na­ro­dze­niem, był z cór­ką w koś­cie­le, ob­ser­wo­wał twa­rze lu­dzi, któ­rzy przed mszą po­ru­sza­li się po Do­mu Bo­żym w pe­wien spe­cy­ficz­ny spo­sób. Otóż, wcho­dzi­li do głów­nej na­wy, usta­wia­li się w ko­lej­ce do spo­wie­dzi, przy­po­mi­na­li so­bie grze­chy, po­tem je wy­zna­wa­li, od­ma­wia­li po­ku­tę, mo­że jesz­cze ja­kiś za­po­mnia­ny lub za­ta­jo­ny grzech ujaw­ni­li je­dy­nie Bo­gu, po czym z po­czu­ciem ulgi przy­jmo­wa­li ko­mu­nię świę­tą. Dziew­czyn­ka jesz­cze by­ła za ma­ła, by w tym uczes­t­ni­czyć, ale on pod­dał się tym wszys­t­kim czyn­noś­ciom w spo­sób nie­na­gan­ny i nie­od­bie­ga­ją­cy od po­wszech­nie przy­ję­tej nor­my, po­dob­nie zresz­tą jak wcześ­niej ob­ser­wo­wa­ni przez nie­go lu­dzie.

Mod­lił się, wy­znał grze­chy, prze­pro­sił, obie­cał po­pra­wę. I na tym się za­trzy­mał. Kie­dyś do­łą­czał jesz­cze do te­go cią­gu proś­by, zwyk­łe lub nie­zwyk­łe proś­by o deszcz, o piąt­kę z kla­sów­ki, o wy­jście z cho­ro­by. Od pew­ne­go cza­su jed­nak te­go nie ro­bił, nie pro­sił, a przy­naj­mniej nie w koś­cie­le. Oczy­wiś­cie, że miał swo­je nie­speł­nio­ne po­trze­by i ma­rze­nia, ale nie pro­sił o ich re­ali­za­cję, a na­wet jak­by pod­świa­do­mie omi­jał tę kwes­tię, bo o ile daw­niej uwa­żał ją za rzecz na­tu­ral­ną, te­raz — to zna­czy od pew­ne­go cza­su — uzna­wał ją za coś nie­sto­sow­ne­go.

Wy­szedł ze świą­ty­ni. Mo­że był­by szczęś­li­wy, gdy­by był tu na przy­kład ze swą dziew­czy­ną, z któ­rą chciał­by się oże­nić, a któ­rej mi­łoś­ci nie­ste­ty nie był pe­wien… Tej myś­li jed­nak nie na­dał ka­te­go­ri­i proś­by i ucie­szył się, że przy­szła mu ona do gło­wy do­pie­ro po­za koś­cio­łem.

Kie­dy już zna­lazł się na uli­cy, moc­niej przy­trzy­mał za rę­kę nie­sfor­ną Ma­łą Boś­niacz­kę.

— Nie skacz tak, bo wpad­niesz pod sa­mo­chód — stro­fo­wał.

— Ale ja jes­tem szczęś­li­wa, bo do­sta­nę lal­kę.

— Ty? Lal­kę? A skąd ta pew­ność?

— Po­pro­si­łam o to Bo­zię — od­par­ła szy­bko i z po­czu­ciem dob­rze speł­nio­ne­go obo­wiąz­ku.

— A prze­pro­si­łaś Bo­ga za swo­je prze­wi­nie­nia?

— Tak, obie­ca­łam też po­pra­wę… choć nie wiem, jak z tym bę­dzie. A po­tem mog­łam już po­pro­sić.

— Po­pro­sić? — zdu­miał się.

— No, a jak?! Wyjść z koś­cio­ła i o nic nie po­pro­sić? — za­py­ta­ła tak, jak­by nie­pro­sze­nie o nic Bo­ga by­ło grze­chem. — Bo­zia lu­bi, jak się Ją pro­si. A czło­wiek jest po to, by pro­sić — do­rzu­ci­ła wy­uczo­ny w szko­le na lek­cji re­li­gi­i tekst. — Ka­te­chet­ka po­wie­dzia­ła nam jesz­cze, że w tym jest w ogó­le… ten, no…

— Sens?

— Ychy — có­recz­ka po­now­nie za­czę­ła ska­kać jak wró­be­lek. — Bę­dzie mia­ła na imię Li­li.

Do­myś­lił się, że cho­dzi o imię dla lal­ki, któ­rą wkrót­ce do­sta­nie. No tak, pew­nie, że do­sta­nie. Lal­ka, któ­rą ku­pił trzy dni te­mu, le­ży te­raz w sza­fie u je­go dziad­ków na wsi i już nie­ba­wem zna­jdzie się pod choin­ką, z de­dy­ka­cją dla je­go cór­ki.

Dalszy ciąg przygód mło­dego mężczy­zny i Małej Bośniaczki znaj­dziesz w książce „Z wróżb ułożone”.