czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Justyna Jendzio: „Ostrze nienawiści” — odcinek 10.


Justyna Jendzio: Ostrze nienawiści - odc. 10.

Wieczorem, po poobiedniej drzemce w gościnnych komnatach zeszła na dół do sali jadalnej. Jeden ze stołów był suto zastawiony smakołykami znalezionymi w spiżarni — wszelkiego rodzaju mięsami, pysznym pieczywem i ciastami, świeżymi sezonowymi owocami oraz kandyzowanymi, sprowadzanymi z dalekich krajów.

— Nie spałeś, panie? — przeciągnęła się, świadomie lub nie kokieteryjnie prężąc swe ciało pod materiałem sukni.

Złapał się na tym, jak przygląda się jej krągłym piersiom ze sterczącymi sutkami, które wyraźnie rysowały się pod materią odzienia. Zapewne nie miała nic pod tą szatą, żadnego gorsetu tuszującego jej wdzięki. Za chwilę też zmarszczył nos, karcąc się za swoje myśli — jemu, szlachcicowi, w dodatku kemeidzkiemu zakonnikowi, nie godziło się pożądać kobiety z gminu. Zubożałe szlachcianki, często jedynie nazwiskiem i herbem różniące się od wiejskich prostaczek — tak. Ale nie prostaczki z wiejskich chat. Mimo tego nie mógł przestać zerkać na czarownicę.

Podeszła do stołu i srebrnym nożykiem nadziała plaster szynki, który podniosła do niedużych, wąskich, ale jakże pięknie wykrojonych ust. Ciemne, lekko pofalowane włosy spłynęły po jej ramionach i dekolcie. Czuł jak serce żywiej mu zabiło. Nigdy tak nie reagował na kobietę. Ona fascynowała go.

Spojrzała na niego zdziwiona, że nie odpowiedział jej. To przyprowadziło go ku przytomności.

— Nie czułem zmęczenia, a potrzebę modlitwy.

Ze zrozumieniem kiwnęła głową.

Wtedy usłyszeli stukot końskich kopyt i do sali jadalnej wjechał zbrojny. Za nim weszło czterech pieszych. Na widok kobiety i mężczyzny przybyły dobył swojego miecza.

— Kim jesteście?

Tarion wstał. Na jego widok nieznajomy zmarszczył brwi.

— Kemeida.

— Gdzie pan Synrus?

— Nie żyje — odpowiedziała czarownica. — A kim ty jesteś, panie?

Nieznajomy zaklął na tę wieść.

— Oradus, bratanek pana Synrusa. Przybyłem mu z pomocą.

— Na pomoc już za późno — odparła czarownica biorąc kolejny kęs mięsiwa i zagryzając go gronem czerwonego winogrona — ale możesz nam pomóc zabić bestię, która go zgładziła, a potem godnie pogrzebać swego stryja.

Tym razem Oradus obrzucił ją uważniejszym spojrzeniem. Dostrzegł zdobienia jej sukni i woreczki wiszące u pasa.

— Wiedźma! — w jego ustach zabrzmiało to pogardliwie. — Dlaczego nie ocaliłaś pana Synrusa? Każę cię oćwiczyć!

Nie ulękła się groźby.

— Tak ja ty, panie, przybyłam tu za późno. A gdyby pan Synrus postępował zgodnie z boskimi nakazami, dziś cieszyłby się i zdrowiem, i życiem.

Po tych słowach obróciła się i wyszła z komnaty, nie zamierzając dyskutować z kolejnym nadętym szlachcicem tego rodu.

Weszła na schody prowadzące na piętro. Nim dotarła do ich szczytu, jej ciało przeszedł dreszcz, jakby owiał je lodowaty wiatr. W ustach poczuła metaliczny smak, a nozdrza podrażnił delikatny, ale wyczuwalny dla jej wyostrzonych zmysłów odór zgnilizny. Przystanęła i z glinianej, obciągniętej skórą flaszki upiła łyk gorzkiego wywaru. Wszystkie jej zmysły natychmiast się wyostrzyły. Pomimo panującego w korytarzu półmroku dostrzegała szczegóły zdobień korytarza przed nią, wyraziste kolory tkanin zdobiące ściany, które dla oczu zwykłego człowieka wydawałyby się poszarzałe, o zupełnie nieczytelnym rysunku.

Wolno zaczęła wycofywać się w kierunku sali jadalnej, ostrożnie stawiając stopy na kolejnych, prowadzących w dół stopniach, nie chcąc uczynić najmniejszego hałasu. Przywarła przy tym plecami do ściany, co dawało jej możliwość obserwowania całych schodów i sufitu. Strzygi rzadko wspinały się po ścianach, gdyż były zbyt ciężkie, niezdarne, o nieodpowiednio uformowanych kończynach. Zdarzyło się jej jednak już widzieć demona tego rodzaju atakującego z drzewa. Wolała uniknąć zaskoczenia.

Wycofała się do sali. Na jej widok Oradus w niezadowoleniu zacisnął usta. Tarion opowiedział mu pokrótce o wydarzeniach ostatnich dni. Krewniak Synrusa nie wierzył w dobre intencje czarownicy. Kemeida natychmiast dostrzegł przestrach w oczach Kaelir i sięgnął do miecza. Kobieta rozglądała się po komnacie, mrucząc pod nosem jakieś zaklęcia.

— Dostrzegasz ją, pani?

Na te słowa Oradus i jego ludzie również dobyli mieczy.

— Na bogów, cóż tak cuchnie.

— Strzyga — z niezwykłym do sytuacji spokojem odparła czarownica.

Poczuła falę chłody na karku. Odwróciła się. Podniosła wzrok ku górze. Na galerii, służącej zapewne do przemów przy szczególnych okazjach jako przejście do innych komnat dostrzegła ruch. Ktoś lub coś czaiło się za jedną z kolumn. Wskazała ręką. Oradus dał znak i czterech jego ludzi wbiegło na schody, by dostać się na galerię. Sam dołączył do Tariona i obaj nieco odsunęli się od stołów, by bestia nie skoczyła im prosto na głowy. Po kilku chwilach zbrojni wypadli na galerię z dwóch naprzeciwległych wejść. Strzyga wrzasnęła, a zaraz wrzask przeszedł w bulgotliwy warkot. Odsunęła się od kolumny i wolno obróciła, czekając na atak zbrojnych. Ci na widok demona zatrzymali się i z odrazą przyglądali się stworowi. Wolnymi dłońmi zatykali usta, gdyż smród powodował u nich mdłości. Żaden z nich nigdy wcześniej nie widział strzygi. Nawet trzymane w dłoniach miecze nie dodawały im odwagi, jak to zwykle bywało, gdy stawali przeciwko zwyczajnemu wrogowi. Niepewnie zerkali jeden na drugiego.

— Na co czekacie, psy? — warknął rozzłoszczony ich tchórzostwem Oradus. — W imię bogów światła, nie okrywajcie się wieczną hańbą!

Jeden ze zbrojnych zagrzany słowami swego pana postąpił do przodu, a wówczas strzyga doskoczyła do niego i zamachnęła się. Skontrował cios mieczem. Ruch pierwszego dodał odwagi pozostałym mężczyznom. Wszyscy naraz rzucili się na potwora. Strzyga uwijała się jak w ukropie, jednak mając przeciwko sobie cztery miecze, nie dała rady uniknąć ciosów. Jeden sięgnął żeber na lewym boku, drugi rozciął jej udo. Ponownie wrzasnęła, przykucnęła na nogach i mocno wybiwszy się w górę wyskoczyła z okrążenia. Wylądowała na kolumnie, po której zjechała na dół sali jadalnej, pazurami orząc kamień. Spod jej pazurów poleciały skry. Z głuchym plaśnięciem stóp i łap wylądowała na posadzce i będąc jeszcze w przykucnięciu obróciła w bok głowę i spojrzała na dwóch szlachciców. Zawarczała gardłowo.

— Poznajesz mnie? — powiedział cicho Tarion, ale wiedział, że go usłyszała.

Odpowiedziała kolejnym warknięciem. Ponownie odbiła się z ogromną siłą, ale nie skoczyła bezpośrednio w kierunku rycerzy, a pod ścianę i biegła, chcąc zajść ich od tyłu. Rozchlapywała przy tym ciemną, cuchnącą krew. Jej smród aż dusił. Obaj rycerze obracali się za nią. Strzyga zorientowała się, że tak nic nie wskóra, więc nagle zmieniła kierunek biegu, szarżując prosto na nich. Tarion wyszarpnął zza pasa ostrze yenew. Dostrzegła je i ominęła go atakując Oradusa. Jedną łapą odparowała cios miecza szlachcica, drugą machnęła, celując w twarz ofiary. Uchylił się i tylko końcówka pazurów przejechała po jego twarzy, głęboko rozcinając policzek. Ranny krzyknął i upadł na plecy. Byłaby wydarła mu wnętrzności, gdyby jakaś siła nie uderzyła jej w bok i odrzuciła pod ścianę, aż chrupnęły pękające żebra. Tarion dostrzegł jak Kaelir zachwiała się, niczym osłabiona chorobą. Ten cios musiał kosztować ją wiele sił. Czarownicy w magii zużywali ogromie dużo własnej energii. Przez moment strzyga wiła się niczym robal, nie mogący kończynami złapać podłoża, by wstać. Tarion cisnął w nią yenew, ale wywinęła się i ostrze z płaczliwym jękiem uderzyło w ścianę. Potworzyca wreszcie stanęła na nogi i otwarcie zaatakowała Tariona. Nie miał już elfiego ostrza, a zwykłej stali tak się nie obawiała. Jak zgładzi kemeidę, z resztą powinno jej łatwiej pójść. Miała dużo sił, gdyż nażarła się ostatniej nocy na ofiarach z zamku. Zadane jej rany ledwie odczuła.

Tarion nastawił miecza i wprawnie odparowywał ciosy pazurów strzygi. Cały czas wykrzykiwał zaklęcia, które spowalniały jej ruchy i nieprzyjemnie ją irytowały. To rozpraszało ją, ale i jemu odbierało siły. Podobnie jak czarownica, nie był magiem i nie czerpał mocy z otaczającego go świata. Zaklęcia, które znał, służyły jedynie do walki, wspomagały jego szybkość, wzmacniały ciosy i spowalniały przeciwnika. Używał ich tylko w starciach ze sługami ciemnych mocy, dla zwykłych przeciwników mając swoje świetne wyszkolenie.

— Hansar!

Strzyga odskoczyła od Tariona i zatrzymała się, spoglądając w kierunku czarownicy. Oparta o stół, stała trzymając w wyciągniętej dłoni wisior Nandri.

— Pomściłaś już swą krzywdę i krzywdę swej siostry! Pozwól wygnać zło trawiące cię od środka!

Strzyga mocniej ściągnęła wargi, obnażając szare, ociekające śliną kły. Zdecydowanie nie zgadzała się z opinią Kaelir. Spojrzała rozwścieczona na Tariona. To on był winny śmierci jej siostry. I ci, którzy założyli wisielczą pętlę na jej szyję. Kaelir wiedziała, że nie ustanie, póki nie zgładzi wszystkich tych, których obwiniała za nieszczęścia swoje i rodziny.

— Hansar! — strzyga ponownie spojrzała na czarownicę. — Twoja siostra prosiła, by cię ocalić. Ona czeka już na ciebie u wrót pałacu bogów.

Kaelir nie liczyła, że strzyga pozwoli się zgładzić, instynkt przetrwania i zło w niej gnieżdżące się zbyt silnie nią owładnęły. Jednak chciała dać czas Tarionowi. Kemeida skorzystał z okazji. Dwoma krokami dopadł strzygi i z całej siły wraził miecz w jej bok, po rękojeść, aż klinga wyszła pod przeciwległą pachwiną. Zawyła tak, że obecnych aż zemdliło. Padła na kolana. Nie wiedział tego, ale klinga ominęła serce. Wyszarpnął miecz, rozchlapując cuchnącą krew wokół.

— Do mnie! — krzyknął Oradus do swych zbrojnych, odpełznąwszy na bok w zamieszaniu walki. — Bo każę z was drzeć pasy!

Jego ludzie jak zahipnotyzowani, z góry wpatrywali się w walkę, nie mając ochoty ponownie się do niej przyłączać. Jednak ostry rozkaz ich pana przywołał ich do przytomności. Zbiegli na dół. W tym momencie strzyga zebrała się w sobie i rzuciła się na Tariona. Nie zwracała uwagi na miecz, który ponownie wbił się w jej ciało. Gniew i nienawiść wrzące w niej były silniejsze. Zwaliła się na kemeidę, przygniatając go swym ciężarem.

— O, najwyższy Onorisie… — wyszeptał Tarion, ale zgasiła jego słowa wgryzając mu się w gardło.

Zacharczał i zadrgał konwulsyjnie, nogami kopiąc posadzkę. Strzyga oderwała swój łeb od ofiary, ukazując wielką ranę w gardle rycerza. Z jej zębów zwisał krwawy strzęp ciała, barwiąc jej brodę i krótką szyję na czerwono. Jednym machnięciem łapy oderwała głowę od korpusu, która z głuchym łoskotem potoczyła się pod stół, rozbryzgując tryskającą z tętnic krew.

Bestia jakby z triumfem spojrzała na czarownicę. Kaelir zasłoniła usta, tłumiąc jęk żalu. Tarion był jej obojętny, jednak teraz jej szanse na zgładzenie bestii znacznie zmalały.

— Pomóżcie! — zawołała do Oradusa.

Jego ludzie wolno zbliżali się do demona, który wyszarpnął miecz ze swego ciała. Strzyga chwiała się, ale nadal wzbudzała respekt w pozostałych mężczyznach. Widzieli, do czego była zdolna, nawet z wrażonym w ciało mieczem.

Strzyga odwróciła się ku czarownicy. Kaelir szeptała zaklęcie. Była już słaba, nigdy wcześniej nie zużyła tak szybko tyle własnej mocy. Chwiejąc się i potykając bestia ruszyła ku czarownicy. Kobieta odwróciła się i wskoczyła na stół. Strzyga była jednak szybsza. Dwa susy i znalazła się przed kobietą. Chwyciła ją za ramiona i rozwarła paszczę, by zmiażdżyć głowę ofiary. Kaelir uprzedziła ją i uderzyła zaklęciem. Siła mocy trzasnęła w strzygę niczym kłoda drzewa, wywracając ją na plecy. Padając przeorała pazurami ramiona kobiety. Raniona krzyknęła, a rozdarta materia sukni natychmiast zabarwiła się na czerwono. Chciała zeskoczyć ze stołu, ale bestia pochwyciła ją za nogę. Poleciała bezładnie na posadzkę, boleśnie uderzając brodą o jej kamienne płyty. Przygryzła wargi i rozcięła skórę na szczęce. Nie miała jednak czasu zastanawiać się nad tym, bowiem strzyga jednym szarpnięciem przyciągnęła ją ku sobie. Wpiła się zębami w jej ramię. Potworny ból znamionował pęknięcie obojczyka i łopatki. Ponownie krzyknęła. W tym samym momencie jeden ze zbrojnych doskoczył do strzygi i ciął ją po grzbiecie. Skóra rozeszła się, odsłaniając ciemnoszary kręgosłup ze skrzepami krwi. Strzyga rozluźniła szczękę. Kaelir z jękiem obróciła się nieco na bok i wyszarpnęła zza paska srebrny nożyk. Zebrawszy resztki sił, wbiła go w szyję demona. Tym razem reakcja była błyskawiczna. Potworzyca odskoczyła w bok, machając łapami jak opętana i usiłując wyjąć ostrze z szyi. Nienawistny metal palił ją żywym ogniem, sprawiał ból, który wnikał w jej mózg niczym rozżarzony pręt. Miotała się bezładnie po komnacie, rycząc i wyjąc tak, że świdrowało w uszach. To była szansa. Czterech ludzi doskoczyło do demona, który słabo odparowywał ich ciosy. Po kilku chwilach upadła na podłogę, bardziej przypominając krwawą miazgę niż strzygę. Już nie ryczała, ale skomlała między próbami warknięcia. Czarownica siedziała na kamiennej posadzce, czując jak z wypływającą z rany tętniczą krwią uchodzi z niej życie. Prawą ręką przyciskała ramię, ale nie była w stanie zamknąć przeciętej arterii. Kły strzygi sięgnęły zbyt głęboko.

— Użyj yenew — powiedziała do Oradusa.

Szlachcic podniósł leżące pod ścianą elfie ostrze i szybko dobiegł do wijącej się pod ciosami mieczy strzygi. Jednym zdecydowanym ruchem wbił ostrze w jej kark. Przez jej obmierzłe ciało przebiegło jakby tysiące błyskawic. Krótki wizg, agonalne skręcenie członków i bestia znieruchomiała. Gasnącym wzrokiem Kaelir zobaczyła jak następuje przemiana. Ostrze zabiło całkowicie naturę demona i teraz ciało powracało do swych ludzkich kształtów. Właściwie trudno było to nazwać ludzkimi kształtami, gdyż miecze zbrojnych dokonały prawdziwej masakry.

Oradus odwrócił się i podszedł do czarownicy. Nie miała już siły siedzieć. Przyklęknął przy niej.

— Bogowie policzą ci poświęcenie życia w walce w zniszczeniu zła.

Chciała się uśmiechnąć, ale nie miała siły.

— Niech mój… sł… słu… uga zabierze… mnie… dom…

Głowa poleciała jej na bok, wzrok znieruchomiał, a dusza powędrowała przed trybunał boskich sędziów. Zamknął jej oczy i wstał.

— Panie — do sali wszedł kolejny z jego zbrojnych. — Na bogów! Co tu się stało? Usłyszeliśmy wrzaski…

— Zgładziliśmy strzygę.

Nie musiał wskazywać, które szczątki należały do upiorzycy. Przybyły domyślił się tego po wyglądzie zwłok.

— Czy wszystko z wami dobrze, panie? — spoglądał na twarz Oradusa.

— Trzeba będzie zszyć, ale mogło być gorzej. Co na podzamczu?

— Wytłukliśmy szabrowników.

— Dobrze. Zakopcie ich w dole za zabudowaniami folwarcznymi. Przygotujcie wóz. Trzeba odwieźć ciało tego kemeidy na zamek.

— Zakopać ją razem z innymi? — mieczem wskazał na szczątki Hansar.

— Nie. Spalcie. I sprowadźcie kapłana, niech odprawi rytuał nad stosem. Dla pewności.

— A ona? — kiwnął głową w kierunku czarownicy.

Chwilę spoglądał na kobietę. Nic dla niego nie znaczyła, nie musiał sobie kłopotać nią głowy. Ale nie chciał igrać z mocami, których nie rozumiał. Dopiero co zgładzono strzygę, a nie chciał, by kolejna zagniewana dusza przeszła na zła stronę.

— Zostaw ją i konia przy bramie.

— Ale… — sługa nie pojmował rozkazu.

— Rób, co mówię! I przyślij mi lekarza.

Po tych słowach udał się, by rozejrzeć się po swoich nowych włościach.

Świtało już, gdy stojąc w oknie obserwował, jak mały, brudny człowieczek załadował ciało czarownicy na koński grzbiet. Z zadowoleniem podniósł leżący obok mieszek i przeliczył znajdujące się w nim drobne monety. Była to zapłata za usługę. Nowy pan nie chciał mieć długów wobec nikogo i sprowadzać na to miejsce nieszczęścia.

 

Koniec