niedziela, 22.12.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Trzynasty listopada. Chłodny, deszczowy ranek. Kilka minut po ósmej. Nowoczesny dom na strzeżonym osiedlu. Sypialnia małżonków.
— Cholera! Zaspaliśmy! Wstawaj! Spójrz tylko, która jest już godzina! Za 20 minut powinienem być w pracy! Do diabła, gdzie się podziała moja bordowa koszula?!
— Wyluzuj, kochanie, wszystko leży jak zawsze w garderobie, wyprane i wyprasowane… nie wiem po co te nerwy. Ubierz się, a ja w tym czasie przygotuję śniadanie.
— Śniadanie??? Zwariowałaś??? — ryknął z łazienki. — Za kilkanaście minut w moim biurze pojawią się nowi kontrahenci, mamy podpisać umowę wartą kilkaset tysięcy złotych, a ty mi teraz zawracasz głowę jedzeniem!?
— Czy to oznacza, kochanie, że nie zaczekasz na mnie i nie podwieziesz mnie do pracy? Miałam nadzieje, że w końcu uda mi się z tobą porozmawiać. Od dwóch dni usiłuję powiedzieć ci coś bardzo ważnego, a w dodatku leje jak z cebra, a ja gdzieś zgubiłam parasol…
— Proszę cię! Tylko nie rób scen! Z cukru nie jesteś, porozmawiamy jak wrócę do domu!
Wypadł z domu jak huragan, po czym niecierpliwie, przeklinając pod nosem, uruchomił silnik auta.
Deszcz zacinał ostrymi strugami, drogą do przystanku autobusowego podążała kilkuletnia córka sąsiadów. Odwróciła się i znieruchomiała na widok znajomego auta.
— O nie, nie moja droga! Nie tym razem! Na mnie nie licz! — mruknął sam do siebie i pomknął dalej. Dojeżdżał akurat do skrzyżowania, gdy światło zmieniło się na czerwone. Przez pasy przechodziła tymczasem zgarbiona staruszka. W pewnym momencie zachwiała się i z rąk wypadła jej siatka z zakupami. Dorodne jabłka potoczyły się po asfalcie wprost pod koła samochodu. Zapaliło się zielone.
— Co za niezdara! — rzucił wściekle i nacisnął klakson.
Kobieta odskoczyła przerażona, ruszył więc z piskiem opon pozostawiając po owocach jedynie miazgę. Zniecierpliwiony spojrzał na zegarek. Trzy minuty. Jeśli się pospieszy, może zdąży. Właśnie wchodził w ostry zakręt, gdy nagle kilka metrów przed nim, na samym środku jezdni wyrósł jak spod ziemi czarny kot. Nie wierzył w przesądy, jednak odruchowo nacisnął pedał hamulca. Auto zawirowało w miejscu, następnie niekontrolowanym szusem popędziło wprost na barierkę odcinającą pas zieleni. Jego myśli jak na zarejestrowanej taśmie wideo cofnęły się w czasoprzestrzeni.
Jest kilka minut po ósmej. Nadal stoi przed domem czekając na żonę. Kontrahenci poczekają, świat się z tego powodu nie zawali, trudno…
— Tak się cieszę kochanie, że na mnie zaczekałeś, tak leje, a ja zgubiłam parasol… wiesz, ten w kwiaty… Tak go lubiłam… Dostałam go kiedyś o ciebie, pamiętasz?
— To nic, kupimy drugi. Na pewno będzie jeszcze ładniejszy!
— Popatrz, córka sąsiadów! Pewnie spieszy się do szkoły, zabierzmy ją, mamy przecież po drodze.
Zatrzymali się przed samą szkołą. Dziewczynka wysiadła z samochodu i dygnęła lekko w podziękowaniu.
— Swoją drogą ta mała jest taka samodzielna, ma dopiero dziewięć lat! Miłe dziecko, prawda? I takie rezolutne.
— Czy przypadkiem nie chciałaś mi o czymś powiedzieć? Rano wspominałaś…
— Tak, istotnie… jest coś, o czym powinieneś się dowiedzieć… Chciałam porozmawiać z tobą o tym już wczoraj, ale jakoś nie było okazji… Spójrz tylko, co ta staruszka wyprawia! To niebezpieczne. Nie sądzisz, że należałoby jej pomóc?
Zawahał się przez moment, lecz po chwili wyskoczył z auta i w kilka sekund pozbierał jabłka do siatki. Zdążył jeszcze przed zmianą świateł. Wchodzili właśnie w ostry zakręt, gdy na barierce dostrzegli niemal jednocześnie czarnego kota.
— Spójrz kochanie, czarny kot! Dopiero co przebiegł przez drogę, dobrze, że nikt go nie potrącił. Wierzysz kochanie w przesądy?
— Nie wiem… No, może trochę. Myślę, że coś w nich jest… Ale co takiego ważnego miałaś mi do zakomunikowania?
— Chciałam ci powiedzieć, że…
* * *
Połamana barierka, doszczętnie rozbite auto, zbiegowisko ludzi. Czas mija nieubłaganie.
— Żyje! Dzięki Bogu! Niech ktoś natychmiast wezwie karetkę!