czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Janusz Gembalski: „Fatum” — odcinek 14.


Janusz Gembalski

FATUM

ROZDZIAŁ IX

Węgiel i ziółka jakoś pomogły, jednak po podróży w rozklekotanym autobusie czułem się, jakbym był workiem, do którego ktoś powrzucał bez ładu i składu płuca, wątrobę, kiszki i żołądek. Kiedy wreszcie dotarłem do domu, byłem tak zmęczony, że – nawet nie myjąc się – natychmiast wylądowałem w łóżku.

Wydawało mi się, że zasnę natychmiast, a tymczasem przewracałem się z boku na bok nie mogąc zmrużyć oka. W głowie kotłowały mi się jak w filmie obrazy z całego mojego życia. Kaleki ojciec, na którego pogrzebie nawet nie byłem; zgorzkniała surowa matka, którą ustrój pozbawił zarówno męża, zawodu, jak i normalnego życia; moje durne ciotki, z którymi nigdy jakoś nie byłem związany uczuciowo i o których wiedziałem jedynie, że nie żyją. Przypomniałem sobie nawet o moich głupich kuzynkach, z którymi od lat nie miałem żadnego kontaktu. Nie wiem, czy wyszły za mąż, czy żyją i gdzie mieszkają, gdyż nawet nie zjawiły się na pogrzebie matki.

Przypomniała mi się podstawówka, a szczególnie szkoła specjalna, „gastronomik” i moja praca w urzędzie zakończona pierwszym pobytem w kryminale. Dotarło do mnie, że ten mój pierwszy pobyt w więzieniu jakoś chyba nie miał na mnie większego wpływu. Byłem młodym chłopakiem, siedziałem jako polityczny i jakoś nikt się nade mną specjalnie nie znęcał, więc te monotonne dni jakoś zacierały się w mojej pamięci. Jedyne co pozostało we mnie po tym pobycie, to ogromny żal do chamstwa więziennych biurokratów, którzy nawet nie powiadomili mnie o śmierci ojca.

Pierwsza moja praca w kopalni, której monotonia także spowodowała częściowe wymazanie z pamięci twarzy ludzi, z którymi się tam zetknąłem i dni, które kompletnie nic nie wnosiły do mojego życia.

Studia jak studia; początkowo Kraków, gdzie z hukiem wyleciałem za polityczną przeszłość i bezpartyjność, a potem uczelnia w Lublinie, moje doktoraty i praca. Myślę że trzeba tam było zostać i spokojnie pracować, a nie pchać się do stolicy. Pewnie dziś już bym był profesorem na KUL-u, a nie bezdomnym byłym kryminalistą bez przyszłości.

Dotychczas nigdy nie robiłem rozważań typu „co by było, gdyby”, ale teraz zastanawiałem się nad tym, jak potoczyłaby się moja dalsza kariera, gdybym wtedy uległ pani Janinie i stał się jej kochankiem. Gdyby sprawa nie wyszła na jaw, pewnie miałbym święty spokój na uczelni, ale wielkiej kariery i tak bym nie zrobił, ponieważ nikt by mnie nie zmusił do wstąpienia do Partii.

Teraz jako były polityczny notowany na SB – jestem nikim. Nic nie zapowiadało zmian ustrojowych, więc na nic mi się przydadzą moje doktoraty, ponieważ zawsze będzie się za mną ciągnął „smród antyustrojowej przeszłości”. Kiedyś takich jak ja wysyłało się na Syberię i był święty spokój. Nie musieli się martwić o to, co będą robić i gdzie będą mieszkać. Musieli się martwić tylko o to, aby przetrwać. A teraz moje „ukochane państwo ludowe” nie zapewnia mi nic. Nie mam mieszkania, nigdzie nie dostanę pracy, a czy przetrwam, nikogo to nie obchodzi.

Najbliższą mi osobą była Zula, ale – chociaż nie poruszałem z nią tego tematu – wiedziałem, że nie możemy być razem. Była kurwą i chociaż już nie pierwszej młodości, to jednak nadal bardzo atrakcyjną i swój zawód mogła z powodzeniem uprawiać jeszcze kilka lat nie martwiąc się o klientów. Jak mógłbym z nią żyć? Przecież nie mogłem być jej bezrobotnym utrzymankiem, a poza tym czułem, że zwłaszcza teraz nawiązała się między nami jakaś bliższa więź i byłbym zazdrosny o każdego jej partnera. Nie. Tego bym nie wytrzymał. Co innego dotychczasowe spotkania nie zobowiązujące nas do niczego względem siebie. Miałem cały czas obiekcje co do ostatnich jej poczynań, gdyż dotychczas dawała mi swoje ciało i sympatię i na to mogłem się zgodzić. Ale teraz, kiedy dostałem od niej parę rzeczy na start, były to już należności finansowe, które postanowiłem jej jak najprędzej zwrócić.

Baca darzył mnie naprawdę prostą i nieskomplikowaną sympatią. Tak prostą, jak jego otwarta góralska dusza. Jego pomysł co do mojego ożenku był tak bezsensowny, jak dotychczasowe moje życie. Nigdy dotychczas nie robiłem nic dla jakiegoś interesu, a ten ożenek miał być niczym innym tylko umową „coś za coś” i to na całe życie. Wiadomo, że istnieją rozwody, ale tu nie chodziło o żadne tworzenie rodziny, ale o typowy pigmalionizm. Naprawdę nie miałem pojęcia, czy się z tego dziwnego kontraktu nie wycofać, póki był na to jeszcze czas. Dobrze, że tej decyzji nie musiałem podejmować natychmiast. Po prostu bałem się tego zobowiązania, gdyż dla mnie nie było ono zbyt uczciwe. Zobaczę jak sobie będę dawał radę przez te parę miesięcy zanim podpiszę cyrograf. Z drugiej zaś strony, patrząc na małżeństwo Izy, tłumaczyłem sobie, że i takie układy są możliwe. Może rzeczywiście po raz pierwszy w życiu zrobię coś, wprawdzie wbrew osobistym przekonaniom, ale coś, co wreszcie doprowadzi do mojej stabilizacji.

Zasnąłem, kiedy na dworze już świtało.

W poniedziałek nie miałem żadnych korepetycji ani spotkań, więc nie musiałem się martwić, że nie wstanę na czas.

Zbudziłem się około godziny 10 bez kaca i głodny jak wilk. Postanowiłem, że pójdę na jakieś lekkie śniadanie do baru mlecznego. Odkąd Kraków stoi, zawsze był bar koło dworca, więc wolnym krokiem udałem się w tym kierunku. Pamiętam, że chodziłem tu jeszcze, gdy byłem na studiach i wcale się nie pomyliłem, gdyż bar znajdował się w tym samym miejscu na ulicy Lubicz.

W środku było pełno klientów, gdyż urzędowała tam jakaś szkolna wycieczka. Postanowiłem poczekać, aż się nieco przerzedzi. Nie mając nic do roboty, wpatrywałem się w umieszczoną w witrynie reklamę. Na nieporadnie namalowanych na tekturze plecach kulturysty widniał budujący napis: „Przez mleczne bary mam takie bary”.Przypomniałem sobie moją kandydatkę na żonę i pomyślałem, że na tle innej części jej ciała można by umieścić napis: „Przez mleczną zupę mam taką dupę”. Aczkolwiek taka reklama mogłaby odstraszać potencjalnych klientów.

Kiedy panie wychowawczynie wyprowadziły z lokalu dziatwę na obchód grodu Kraka, jako jedyny klient wszedłem do pustego lokalu. Przez parę lat nic się tu nie zmieniło. Pomimo wymyślonego przeze mnie hasła zamówiłem mleczną zupę, a dodatkowo duży kubek mleka i naleśniki z serem.

Nawet nie zauważyłem, kiedy do baru weszło jeszcze parę osób. Kończąc naleśniki poczułem, że ktoś się we mnie wpatruje. Kiedy spojrzałem w tym kierunku, zobaczyłem jakąś znajomą gębę. Facet w podartych, ale względnie czystych łachmanach, uśmiechnął się do mnie i podszedł do mojego stolika, zabierając ze sobą talerz łazanek z kapustą.

– Cześć! Chyba mnie nie poznajesz. Znamy się ze spacerniaka w Tarnowie.

Teraz uświadomiłem sobie, skąd go znam. Nie miałem jakichkolwiek obiekcji, aby z nim nie pogadać. Tym bardziej że byłem ciekawy, jak się potoczyły jego losy. Okazało się, że jest już na wolności od trzech lat.

Kiedyś był inżynierem, lecz w trakcie odsiadki porzuciła go żona, zmarła mu matka, a on sam nigdzie nie mógł znaleźć pracy, gdyż miał jak ja nasrane w papierach. Mieszkał na dworcu, ponieważ tu zawsze mógł liczyć na jakiś zarobek przy rozładunku wagonów lub pomagając przenosić bagaże. Wcale nie jest łatwo wkręcić się w to środowisko. Przez pierwszy rok było mu bardzo ciężko, ale teraz już doszedł w hierarchii na tyle wysoko, że sam wyznaczał, kto z bezdomnych w danym dniu pójdzie do rozładunku węgla, a kto będzie nosił worki z ziemniakami. Zawsze o tej porze je tutaj śniadanie, więc jeżeli mi się nie powiedzie, to mogę go tu spotkać lub na dworcu towarowym mam pytać o Kazika.

– Słuchaj – powiedział. – Możesz na mnie liczyć. Jak ci się noga powinie, to wal do mnie jak w dym. Pomogę ci, bo w tym środowisku samemu jest ciężko zacząć.

Pożegnaliśmy się jak starzy kumple i dałem mu na pożegnanie bon pięciodolarowy.

Do wieczora przygotowywałem się do korepetycji. Przejrzałem wypociny młodej Kapuścianki i kilka razy próbowałem dzwonić do Zuli, ale nikt nie podnosił słuchawki.

Z samego rana we wtorek postanowiłem wyrobić sobie kartę do Biblioteki Jagiellońskiej, bo bez dostępu do książek nie mógłbym czuwać nad pracą magisterską dla Kapuścianki. W bibliotece straciłem sporo czasu, gdyż posyłano mnie od jednej do drugiej coraz to głupszej pani, której mówiłem tę samą historię i każda odsyłała mnie z kwitkiem, ponieważ nie miałem stałego zameldowania ani miejsca pracy.

Postanowiłem pójść do znajomego dziekana, na którego znów musiałem czekać ponad dwie godziny. Na szczęście po paru telefonach załatwił mi tyle, że będę mógł korzystać z czytelni. W południe udało mi się dorwać mojego dozorcę, który powiedział, że wpadnie na moje poddasze po piątej. Aby spotkanie wypadło pomyślnie, poszedłem po żytniówkę do Peweksu. Tak jak przewidziałem, spotkanie wypadło bardzo dobrze. Dozorca był już moim kumplem i będzie nim nadal, jeżeli go będę regularnie i procentowo podlewał. Baran dopiero jak się wytoczył ze strychu i zjechał na dupie po schodach, to sobie przypomniał, że przed południem jakaś elegancka pani mnie nie zastała i zostawiła u niego paczkę. Pomogłem mu zejść na dół i odebrałem wielką walizę od Zuli.

Nie wiem jak ona to przytaskała, bo ja ledwie dotarłem z walizą na górę. W środku były garnki, patelnia, talerze, szklanki i sztućce elegancko zapakowane w gazety, żeby się nie potłukły oraz mała kasetka z kłódeczką, do której nie było kluczyka. Zaraz zadzwoniłem do Zuli, ale nie było żadnego sygnału. Zadzwoniłem więc na biuro napraw i dowiedziałem się, że telefon jest czasowo wyłączony, co mnie bardzo zdziwiło. Było już późno i nie chciałem Zuli o tej porze niepokoić, ale postanowiłem, że zaraz rano pobiegnę do niej, aby się dowiedzieć, co jest grane.

Zula była naprawdę bardzo rozsądną i uporządkowaną kobietą, więc na pewno nie przysłałaby mi kasetki bez klucza. Zacząłem więc systematycznie przeglądać wszystkie gazety, w które popakowała gary, lecz niestety nic nie znalazłem.

Postanowiłem, że zrobię sobie herbatę i zagotuję wodę w nowym przysłanym przez nią czajniku. Kiedy chciałem do niego nalać wody okazało się, że wewnątrz jest zwinięta gazeta, aby wieczko nie szczerkało. Kiedy ją wyjąłem, w środku zastukał kluczyk.

W kasetce był list i zegarek na rękę. List był bardzo krótki, lecz czytając go popłakałem się jak bóbr.

 

Mój Prawiczku!!!

Ja stara kurwa i kretynka zakochałam się w Tobie jak nastolatka. Nie mogę do tego dopuścić, aby to skomplikowało Twoje życie, więc zlikwidowałam mieszkanie w Krakowie i wyprowadzam się. Będę daleko i nikomu nie zostawiam mojego nowego adresu, bo nie chcę, żebyś mnie odnalazł. Robię to dla swojego, a przede wszystkim Twojego dobra, bo nie wiem, czy gdybyś mnie odnalazł, to dałabym radę ponownie Cię opuścić. Jest to naprawdę przemyślany krok i życzę Ci, aby ci się wreszcie życie ułożyło i abyś kurwę Zulę wymazał z pamięci.

 Żegnaj Kochany

 stara idiotka Zula

PS. Nie jesteś mi nic winien. To ja jestem Ci winna wszelkie skarby tego świata za to, że dzięki tobie poznałam, iż miłość to kretyńskie, głupie, bolesne, lecz wspaniałe uczucie.

 

Do listu dołączone było 1000 dolarów w setkach.

Całą noc nie spałem przypominając sobie spędzone wspólnie chwile. Chociaż znaliśmy się tyle lat, to nie wiem, czy gdyby dodać wszystkie razem spędzone godziny, to uzbierałoby się pięć, sześć tygodni. Teraz dopiero uświadomiłem sobie, że ona także dla mnie była kimś o wiele bliższym niż mi się zdawało. Czy to była miłość? Nie wiem. Ale wiem, że była jedyną osobą, z którą mi było dobrze. Jedyną, której ufałem jak dziecko i która dawała mi o wiele więcej uczucia niż ktokolwiek w dotychczasowym moim życiu wliczając w to własną matkę. Nie musiałem z nią być stale, wystarczyło mi to, że ona jest i istnieje. Wystarczyło mi, że mogłem na nią liczyć, że mogłem się z nią spotkać za godzinę, za miesiąc, za rok. I że zawsze będzie sobą. Na pewno będę jej szukać i nie pozwolę jej tak odejść.

Tłumaczyłem sobie, że ona mnie wcale nie kochała, bo gdyby było inaczej, to nie odeszłaby w ten sposób. Postanowiłem, że muszę skontaktować się z Izą. Iza na pewno zna jej miejsce pobytu, jej plany i zamiary. Tak się nie odchodzi. Nie da się jednym cięciem zlikwidować swojego dotychczasowego życia.

O czwartej nad ranem wstałem i poszedłem się przejść. Niewyspany, nieogolony, ze skołatanymi myślami, szedłem bez celu najpierw przez Planty, potem koło Hotelu Cracovia, przez Błonia, pomiędzy willami Woli Justowskiej, nie zdając sobie sprawy dokąd i po co idę. Kiedy się ocknąłem, siedziałem na zwalonym pniu w lesie. Popatrzyłem dookoła i odkryłem, że siedzę przy ścieżce w Lasku Wolskim pod Skałkami Panieńskimi, a przede mną w górze znajduje się figurka Matki Boskiej. Zobaczyłem, że mam na ręce zegarek, który przysłała mi Zula. Nie wiem kiedy go założyłem, ale dopiero teraz spostrzegłem, że jest to szwajcarski Atlantic.

Nigdy nie byłem zagorzałym katolikiem, a do kościoła chodziłem, aby pomedytować. Nie klepałem formułek modlitewnych, lecz modliłem się zawsze po swojemu w myślach.

Teraz siedząc modliłem się do tej świętej figurki na skale. Pomimo wszystkich przeciwności losu dziękowałem za to, co mi się dotychczas w życiu przydarzyło. Dziękowałem za to, że miałem takich a nie innych rodziców, że nienawidzę komunistów, że siedziałem. A przede wszystkim za to, że poznałem taką osobę jak Zula, dzięki której od teraz inaczej spojrzałem na świat, na dobro, zło i na ludzi.

Powoli poszedłem w kierunku drewnianego kościółka i przystanku. Była siódma i pod parasolami stało kilka osób czekających na autobus. Jakoś dziwnie na mnie patrzyli. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że jest paskudnie, zimno i siąpi deszcz. Kompletnie przemoczony, w samej koszuli, dygoczący z zimna, musiałem wyglądać dosyć podejrzanie.

W kieszeni miałem trochę drobnych, więc dojechałem do Cichego Kącika przesiadłem się w  „siedemnastkę” i po ósmej dotarłem na poddasze. Jednym haustem wypiłem resztkę wódki, która została po wizycie dozorcy, zrobiłem sobie gorącej herbaty i wszedłem do łóżka rozgrzać się.

Skołatany i zakatarzony zbudziłem się o 15.00. Błyskawicznie ogoliłem się i popędziłem pod UJ na spotkanie ze starym Kapustą, który już niecierpliwie spoglądał na zegarek. Nie przejmowałem się tym, że nie jestem przygotowany do konsultacji z jego córką, bo i tak dopiero dzisiaj na pierwszym spotkaniu dowiem się, co ona umie.

cdn.