czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Janusz GEMBALSKI: „Omen” — odcinek 6.


Janusz Gembalski: Omen

Po wakacjach — spędzonych częściowo na obozie wędrownym, a częściowo u ciotki — rozpoczęły się dla mnie ostatnie miesiące nauki w liceum. W moim przypadku doping do nauki ze strony nauczycieli i rodziców nie zdał się na nic. Wreszcie na letnim obozie poznałem chłopaków z innych szkół, którzy nie tylko odpowiadali mi intelektualnie, ale także byli o wiele dojrzalsi od moich kolegów z klasy. Znajomości z wakacji przetrwały, a ponieważ koledzy, podobnie jak ja, mieli zdawać maturę, nasze codzienne spotkania pod pretekstem nauki przerodziły się w rozgrywki brydżowe oraz częste prywatki. Towarzystwem w macierzystej szkole byłem tak mało zainteresowany, że nawet na studniówkę poszedłem do innej szkoły. Matura, przynajmniej dla mnie, przebiegła bez jakichkolwiek emocji i w miarę gładko, do tego stopnia, że po latach niewiele pamiętam z jej przebiegu. Nigdy później nie odwiedziłem swojej szkoły i mimo przychodzących zaproszeń nie byłem na żadnym zjeździe absolwentów.

Na studia nie dostałem się. Wybrałem wydział, gdzie na jedno miejsce było dwunastu kandydatów. Sytuacja materialna mojej rodzinki była na tyle nieciekawa, że poszedłem do pracy. Zostałem zatrudniony na tak zwany staż w jednym z większych przedsiębiorstw w mieście i pracowałem w dziale planowania. Planowałem jak nic nie robić i świetnie mi wychodziło. Aż dziwne, że z tego powodu nie dostałem żadnego odznaczenia ani nagrody. Tak się złożyło, że dwóch moich przyjaciół także pauzowało nie dostawszy się na studia, więc nasza nierozłączna trójka spotykała się codziennie. Jeżeli znalazł się czwarty — graliśmy w brydża, jeżeli nie — było kino, kawiarnia lub długie dyskusje przy tanim winie grzanym z korzeniami. Często organizowaliśmy prywatki lub chodziliśmy na tanie „fajfy”. Po moich dotychczasowych doświadczeniach nie interesowały mnie rówieśniczki. Zwracałem uwagę tylko na minimum 5 lat starsze od siebie dziewczyny. Często siadywaliśmy w kawiarni należącej do Stowarzyszeń Twórczych, gdyż imponowało nam to miejsce, nie było tam drogo i zawsze można było spotkać kogoś ciekawego. Pewnego razu siedziało obok rozbawione towarzystwo dużo starszych od nas aktorów i plastyków, w sumie dziesięć osób. Wyglądało na to, że jedna z kobiet obchodzi urodziny. Między nimi siedziała dziewczyna, którą znałem przelotnie, lecz z tak bliska nigdy jej nie widziałem. Była kimś pośrednim pomiędzy moją ciotką a nauczycielką rosyjskiego. Jej biust i dekolt nie pozwalały mi oderwać od niej wzroku. Widocznie zauważyła moje zauroczenie, gdyż zwróciła na mnie uwagę. Wraz z koleżankami zaczęła się ze mnie podśmiewać, ale w sposób raczej sympatyczny, a od czasu do czasu któraś z nich puszczała do mnie oko. Po godzinie towarzystwo się rozeszło. My doczekaliśmy się czwartego i przeszliśmy do drugiej salki na brydża. Wracając do domu sięgnąłem do kieszeni po klucze i wraz z nimi wyjąłem serwetkę z nadrukiem kawiarni. Było na niej narysowane serduszko i napisane „Prześliczny!!! Zadzwoń między 9.00 a 15.00.” Dalej podany był numer telefonu i podpis „Ina”. Zaraz nstępnego dnia zadzwoniłem i umówiłem się w tej samej kawiarni o 17.00. Byłem przekonany, że karteczkę włożyła mi dziewczyna, na którą zwróciłem uwagę poprzedniego dnia. Przyszedłem 15 minut wcześniej i jakież było moje zdziwienie, gdy zamiast dosyć obfitej, lecz zgrabnej brunetki podeszła do mnie szczupła, jasna blondynka z długimi, prostymi włosami, o przeciętnej urodzie, której wcale nie kojarzyłem z dniem poprzednim. Przysiadła się do mnie, zapytała co zamówić, a gdy próbowałem udawać, że to ja ją zapraszam, powiedziała:

— Ja pracuję i zarabiam, a ty chyba jeszcze nie. Jesteś studentem? Przepraszam, że w ten sposób cię poderwałam. Wszystkie zwróciłyśmy na ciebie uwagę, gdyż jesteś ślicznym chłopakiem i głupio było mnie, starej babie, przy wszystkich podejść do ciebie.

Mimo, że była zupełnie nie w moim typie, przegadaliśmy prawie trzy godziny. Dowiedziałem się, że jest rozwódką z dziewięcioletnim synem i po przejściach małżeńskich z nikim nie chce się wiązać, lecz nie mogła się oprzeć, żeby mnie nie poznać. Rozmawialiśmy o teatrze, muzyce, malarstwie, o tutejszym środowisku artystycznym, którego nie znałem, a o którym opowiedziała parę ciekawostek i plotek. Zaimponowało mi, że dzięki niej mogę poznać podziwiane przeze mnie towarzystwo, a ujęło, że nie traktowała mnie jak smarkacza. Zaczęliśmy się spotykać regularnie, lecz przeważnie w liczniejszym gronie artystycznym, które mimo różnicy wieku traktowało mnie jak równego sobie. Ponieważ od dawna interesowałem się zarówno historią sztuki, jak i teatrem, nie musiałem się wstydzić swojej wiedzy.

Tylko raz spróbowałem się do niej zbliżyć, lecz wtedy potraktowała mnie bardzo chłodno i kategorycznie dała mi do zrozumienia, że nic z tego nie będzie.

— Ja wiem, że masz bardziej męskie potrzeby niż te, które zaspokajasz z moim udziałem. Ale nie martw się, bardzo się podobasz moim koleżankom i niejedna chciałaby cię wciągnąć do łóżka. Będę jednak pilnować, żebyś nie stał się dla nich zabaweczką na jedną noc, ale żeby zainteresowała się tobą taka, dla której będziesz uroczym kochankiem i zdaje mi się, że mam już taką na oku. Znasz ją, gdyż często przebywa w naszym towarzystwie.

Przez parę dni głowiłem się, czyim wybrankiem mam zostać, lecz nic nie wskazywało, że któraś koniecznie chce mieć mnie w łóżku. Często odwiedzaliśmy z Iną jej znajomych — małżeństwo aktorskie mieszkające w maleńkim, służbowym mieszkanku. Magda była dosyć postawną, raczej małomówną szatynką, zawsze z dziwnie smutnym uśmiechem na twarzy, dzięki któremu kojarzyłem ją z Moną Lizą. Natomiast mąż Magdy, Jan, był jej przeciwieństwem. Chudy, wysoki, jasny blondyn z przerzedzonymi włosami, niezwykle inteligentny, z nie zamykającą się gębą, uśmiechnięty i dowcipny zawsze był duszą towarzystwa. Najbardziej podobało mi się, że na poczekaniu potrafił tworzyć rymowane powiedzonka i wtrącał je do rozmowy. Poza tym robił wrażenie, że bardzo się cieszył kiedy może kogoś gościć w swoim domu i wydawało się, że przyjacielowi w potrzebie odda ostatnią koszulę. Polubiłem oboje do tego stopnia, że po jakimś czasie zacząłem u nich bywać bez Iny. Pewnego razu, wczesną wiosną, rozmowa zeszła na pogodę i opalanie się. Magda stwierdziła, że najbardziej lubi opalać się nago, ale pruderia ludzka zmusza ją do szukania odludnych miejsc, najchętniej leśnych polanek.

— Dobrze, że mamy skuter, to od czasu do czasu jedziemy gdzieś z Janem, który pilnuje, żeby mnie nie podglądał żaden miejscowy onanista. Niestety, Jan pisze teraz sztukę, którą chce sam reżyserować i nie ma czasu, a ja nie mam prawa jazdy.

— Przecież ty masz i czas, i prawo jazdy — zwróciła się do mnie Ina. — Już masz czas, bo zwolniłeś się z pracy, żeby się przygotowywać do egzaminów na uczelnię. Chyba nic się nie stanie, jak poświęcisz Magdzie ze dwa przedpołudnia, a Jan na pewno pożyczy wam skuter.

Umówiliśmy się na następny dzień o 10.00 rano przed teatrem, gdyż w rekwizytorni Jan garażował skuter. Pojechaliśmy około 30 kilometrów za miasto, w miejsce, z którego wysiedlono kilka wiosek przed budową zapory. Domy były już wyburzone, a resztki dobytku, których nie pozabierali dawni mieszkańcy już rozkradziono. Gdyby nie daleki warkot koparek pracujących przy formowaniu niecki przyszłego zbiornika, wydawało by się, że to bezludne miejsce. Pogoda była prześliczna, Magda poprosiła, żebym jej nie podglądał i usiadł za krzakami. Rozłożyła koc, rozebrała się, wysmarowała jakimś olejkiem i położyła na słońcu. Miałem ze sobą szkicownik i zabrałem się do rysowania. Pejzaż górski, drzewa i daleka perspektywa księżycowych wykopów zapory tworzyły ciekawe tematy, więc nie nudziłem się wcale. Po pewnym czasie usłyszałem wołanie Magdy:

— Czy możesz wysmarować mi plecy?

Odłożyłem blok i podszedłem do niej. Leżała na brzuchu. Nago wyglądała o wiele bardziej atrakcyjnie niż w ubraniu. Nie mam pojęcia dlaczego ubierała się tak, aby nie podkreślać swej atrakcyjności. Z dużą przyjemnością zacząłem nacierać jej ramiona i plecy, potem nogi i apetyczną pupę. Równocześnie starałem się sprawić jej odrobinę przyjemności, dlatego ruchy moich rąk były raz bardzo delikatne, to znów mocniejsze i ugniatające. Właściwie wykonywałem coś w rodzaju masażu, który w widoczny sposób sprawiał jej przyjemność. Podczas smarowania oliwką pleców moje ręce przechodziły również na boki, aż po nasadę biustu przed czym Magda wcale się nie wzbraniała. Po chwili przeszedłem do nóg i lekko je rozchyliwszy smarowałem po wewnętrznej stronie. Poddawała się temu masażowi i sama bezwiednie rozchyliła uda jeszcze bardziej. Nigdy dotąd nie widziałem tak owłosionego krocza. Ponieważ było to dla mnie nowością, podnieciłem się tak bardzo, że nie mogłem się oprzeć, by nie sięgnąć głębiej. Oliwka sprawiła, że moje palce błyskawicznie wślizgnęły się w głąb, więc kontynuowałem masaż. Najpierw delikatnie, a gdy podciągnęła się nieco na kolanach i wypięła pupę odsłaniając się wręcz anatomicznie, całą dłonią pieściłem na zmianę to jej rowek pomiędzy gąszczem bujnego owłosienia, to znów dziurkę tak już zaoliwioną, że z powodzeniem mieściły się w niej cztery palce. Zdjąłem slipki i spróbowałem wejść w nią od tyłu, lecz przez tę oliwkę wślizgiwałem się tam i z powrotem nie czując żadnego oporu. W chwili, gdy wyczułem u niej orgazm, wyskoczyłem kończąc przyjemność ręką. Było mi głupio, bo zaczęła płakać i nie bardzo wiedziałem, jak mam się zachować. Magda po chwili zaczęła opowiadać:

— Nie pamiętam, kiedy było mi tak dobrze i dlatego płaczę. Mój mąż ma pociąg do chłopców i już od dawna ze sobą nie żyjemy, więc nie dziw się, że uległam chwili namiętności. Bardzo potrzebowałam tego, lecz boję się romansów, bo mam bardzo przykre wspomnienia. Dobrze się stało, że wyszło to tak naturalnie i przypadkowo, bo inaczej pewnie bym się nigdy nie zdecydowała. Ina, która jest moją najlepszą przyjaciółką, wprawdzie jest przeciwniczką mężczyzn, a ciebie kocha raczej matczynym uczuciem, zwierzała mi się, że żałuje, iż nie może ci dać nic więcej. Namawiała mnie, żebym się tobą zajęła. Różnica wieku jaka jest między nami, a także twoja niewinność i delikatność, na pewno nie zwiążą nas na stałe, ale możemy sobie nawzajem umilić życie. Nie potrafiłam zaproponować ci takiego rozwiązania, a dzisiejszy wyjazd nie miał ukrytego celu. Dobrze się stało, że inicjatywa zbliżenia wyszła od ciebie. Jeżeli chcesz i nie masz nic przeciwko temu, możemy kontynuować bliższą znajomość bez zobowiązań. Na szczęście nie musisz się obawiać o mojego męża, który jest naprawdę bardzo zdolnym i wspaniałym człowiekiem i z którym, o dziwo, jest mi bardzo dobrze — poza seksem. Przy jego skłonnościach homoseksualnych raczej ty musisz się pilnować, gdyż już niejednego młodego człowieka zmienił w pedała. On sam będzie chyba zadowolony z naszej znajomości, gdyż pozbędzie się wyrzutów sumienia, że nie spełnia moich oczekiwań. Myślę, że w stosunku do ciebie nie będzie się czuł zagrożony.

Kiedy już ochłonęliśmy, poczuliśmy fetor, którego początkowo nie mogliśmy zlokalizować. Podnieśliśmy koc i okazało się, że była pod nim zdechła żaba. Zaczęła śmierdzieć dopiero, gdy przez koc rozgniotłem ją kolanem podczas penetrowania od tyłu pupy Magdy.

Od tamtej pory spotykaliśmy się z Magdą przynajmniej dwa razy w tygodniu. Byłem bardzo zażenowany, kiedy pewnego razu byliśmy z Iną u niej, a Magda przy wszystkich zapytała męża czy jutro przed południem chata będzie wolna, ponieważ się chce ze mną umówić. Zrobiłem się czerwony jak burak, więc wytłumaczyła, że tak Ina jak Jan wiedzą o wszystkim i oboje akceptują naszą znajomość. Zatem wreszcie nie tylko w wakacje, ale i na co dzień miałem swoją kobietę, co, muszę przyznać, bardzo dobrze wpływało na moją psychikę. Cieszyłem się także, że mogłem ćwiczyć rysunek aktu, przez który oblałem egzamin w ubiegłym roku.

c.d.n.