piątek, 22.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Wychodząc z gimnazjum, piętnastolatek był w świetnym nastroju. Sam dostał dziś dobrą ocenę z matematyki, a z grupą najlepiej wypadli na lekcji polskiego, gdy trzeba było dokonać interpretacji utworu poetyckiego. Pomyślał też o fizyce. Z klasówki otrzymał tróję. Oczywiście, nie ma się czym chwalić, ale w jego przypadku to dobry wynik. Kolega, z którym siedzi razem w ławce, jest dobrym uczniem, w dodatku jednym z najlepszych z fizyki, ale na dzisiejszej klasówce jednak nie zabłysnął.
— No cóż, musisz jeszcze popracować nad ostatnim tematem i dlatego nie mogę dziś powiedzieć, że jestem z ciebie zadowolony — powiedział do niego nauczyciel. — Niestety tylko piątka z minusem. Natomiast twój sąsiad sprawił mi swą pracą zupełnie niezłą niespodziankę — to mówiąc zwrócił się do piętnastolatka — jemu śmiało mogę pogratulować: trójka.
To był dziwny nauczyciel, ale nikt nie mógł mu odmówić poczucia „niekonwencjonalnej sprawiedliwości”. Tak ich oceniał — stosownie do ich możliwości i zasług. Tych, którzy nie umieli fizyki, nie potrafił nauczyć, ale tych, którzy ją „czuli” popychał w jej stronę z wielką starannością i wyjątkowym wyczuciem. Pojęcie „niekonwencjonalnej sprawiedliwości” zostało przez gimnazjalistów wymyślone tylko na użytek stosunków panujących między nauczycielem fizyki a nimi, ale na tym polu sprawdzało się świetnie i wszyscy wiedzieli w czym rzecz.
Część drogi do domu odbyli w grupie. Korzystając ze śnieżnej zimy, obrzucali się śniegiem do granic przyzwoitości. Te harce przydały im się bardzo, bo dzisiejszy dzień był bardzo mroźny i tylko ekstremalny ruch mógł wyjść naprzeciw słupkowi rtęci usytuowanemu bardzo nisko na skali Celsjusza.
W połowie drogi grupa zaczynała się rozpraszać w różnych kierunkach i na drodze do domu piętnastolatek został już tylko z jedną koleżanką z klasy, która mieszkała nieco bliżej niż on. Szli, wesoło rozmawiając, mając w sobie jeszcze zapasy wytworzonego przez śnieżną zabawę ciepła. To znaczy, on szedł wesoły. Chłopak, co jakiś czas otrzepywał się ze śniegu i spoglądał na dziewczynę, czy robi to samo. Ale nie, ona prawie zupełnie nie była ośnieżona. „Jak się uchowała w tym szaleństwie?” — pomyślał, chociaż właściwie to nawet specjalnie nie oczekiwał ani od siebie, ani od niej odpowiedzi na postawione pytanie.
Dziewczyna nie miała rękawiczek i w gołych dłoniach trzymała teczkę, a ponieważ jej liche palto nie posiadało kieszeni, nerwowo przekładała teczkę z jednej ręki do drugiej, próbując tę, którą akurat miała wolną od bagażu, rozgrzać przez poruszanie palcami. Ta trudna sztuka zupełnie jej się nie udawała, powodując, że zachowywała się coraz bardziej nerwowo i żałośnie. W końcu przestała też dbać o to, by kamuflować swe dziwne zachowanie.
— Zapomniałaś rękawiczek? — zapytał, przerywając samemu sobie potok słów dotyczący czegoś tam.
To, że zadał takie pytanie, oczywiście nie rozwiązało problemu, a tylko wzbudziło w nim złość na nią za to, że kazała mu zwrócić na siebie uwagę, a na siebie za to, że właśnie tę uwagę zwrócił. Ma tyle innych ważnych rzeczy do powiedzenie, a tu musi komentować jej zachowanie, oceniać sytuację i pewnie jeszcze wyciągnąć z tego jakieś wnioski. Owszem, wyciągnął wniosek: „Niech na drugi raz nie zapomina rękawiczek!”.
Dziewczyna nawet nie starała się ukryć tego, że strasznie ją bolą dłonie, że przekładanie teczki nic nie pomaga, że nie może już wytrzymać. „Może jakoś da radę, zanim dojdzie do swego domu… No tak, nie brała udziału w zabawie, bo nie ma rękawiczek, a nie ma rękawiczek, bo… nie ma” — pomyślał i odwrócił głowę, by nie widzieć zbolałej miny koleżanki i zaczął dalej rozprawiać o czymś żywo. Złościła go jednak ta „niewygodna” sytuacja, a jak pomyślał, że sam nie lubiąc zimy, miałby mieć teraz gołe ręce, to zbuntował się nie na żarty: „Mam jej dać swoje rękawiczki?!” — zirytował się. Kto powiedział, że ma to zrobić? Wcale nie musi tego robić…
Zderzenie z silnym mrozem spowodowało, że pozbawione skórzanych osłon dłonie odruchowo skuliły się. Na szczęście jego palto miało kieszenie, a torbę mógł przewiesić przez ramię, więc ręce nie zmarzną mu tak strasznie.
— Masz… Więc, na czym to ja skończyłem?…
Skwapliwie chwyciła podane przez piętnastolatka rękawice i nałożyła na swoje sinobordowe sztywne dłonie. Teraz uspokoiła się już na tyle, że mogła go słuchać, a nawet wtrącić to i owo do rozmowy.
c.d.n.