sobota, 23.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Miał dwadzieścia dwa lata. Tylko tyle. To było po jednej stronie szali, a co było po drugiej? Po drugiej były kontynuowane studia dziennikarskie, ze trzy nieudane miłości, kilka wyjazdów za granicę, w tym jeden na stypendium do Anglii. Jego córka, pochodząca z Bośni, miała wówczas sześć lat, była dzieckiem władającym trzema językami, co mobilizowało go do stałego zgłębiania angielskiego oraz uczenia się języka obowiązującego w rodzinnych stronach dziewczynki. No i oczywiście prowadził od pół roku swą własną firmę wydawniczą. To było po drugiej stronie… Hm, to chyba dużo. Zdążył się już jednak przyzwyczaić do tego, że jego życie było niezwykłe, chociażby z tego powodu, że wszystko w nim zaczynało się zbyt wcześnie, choć i same fakty też do takich „normalnych i codziennych” nie należały. Ale jak widać, taki układ życiowych zdarzeń w takim a nie innym czasie nie jest niemożliwy. Takiego zdania byli jego rodzice, którzy obserwowali swego syna z dumą, cieszyli się jego sukcesami i pomagali w sytuacjach kryzysowych, na przykład też takich, gdy fatalnie zbiegł się termin wyjazdu służbowego lub godzina egzaminu z odbiorem córki z przedszkola.
Małą Bośniaczkę już dawno pokochali, a jej dość nietypowe wkroczenie w ich życie, a przede wszystkim w życie ich syna, uznali jako coś, co się przecież zdarza. Zdarza się innym, więc właściwie dlaczego nie im? To, iż często między sobą mówili o niej „Mała Bośniaczka” nie wynikało z żadnych przesądów, żadnych uprzedzeń, odrzucenia, względów politycznych, religijnych czy jakichkolwiek innych. Tak mówił ich syn, tak mówili oni, tak czasem mówili ich znajomi, bo Mała Bośniaczka tak mówiła sama o sobie. Najpierw z lekkim strachem, jakby tłumaczyła swą zawiłą historię i usprawiedliwiała się ze swojej inności, a potem z rozpędu, przyzwyczajenia i w końcu dla żartu.
W przedszkolu na pytanie o imię odpowiadała:
— Mała.
— A jak na nazwisko?
— Bośniaczka.
Kiedy była już dorosła, nadawała tej prezentacji własnej osoby tonację żartu:
— Jak masz na imię?
— Hmm… w zasadzie Mała.
— ?
— Ale nazwisko mam już znacznie konkretniejsze: Bośniaczka.
— ??
Mała Bośniaczka lubiła się kręcić koło taty, który przepadał za jej towarzystwem, co nie oznacza, że czasem nie przeganiał jej z różnych miejsc swojej firmy, a szczególnie tych, gdzie można było się szczególnie ubrudzić, nawąchać dymu tytoniowego lub nasłuchać niecenzuralnych słów, którymi kilkoro pracowników firmy poprawiało sobie nastrój, gdy już bardzo im bieg historii dawał w kość.
Dwudziestodwulatek prowadził swą firmę nad wyraz rozsądnie i jak na młodego człowieka, zbyt mało ryzykownie, ale to wychodziło firmie tylko na dobre. Ten rodzaj produkcji, na który postawił, rozwijał się obiecująco, gdyż mieszkał w mieście na tyle dużym, że zawsze znajdowali się chętni do publikowania gazet, broszur, czasopism, ankiet, skryptów itd. Ze swym nielicznym zespołem, który w większości stanowili znajomi ze studiów, dogadywał się bez większych starć, a wszystkie strategiczne posunięcia były akceptowane ze zrozumieniem i co ważniejsze, ze zrozumieniem respektowane.
Zyski. No cóż, byłyby większe, gdyby młodzieniec nie trwonił ich trochę na boki — tak mówili jedni, dla których pieniądz stanowił sens życia; gdyby zarobioną kasę przeznaczał wyłącznie na inwestycje — mówili ci, którzy rzecz widzieli perspektywicznie; gdyby nie marnował ich, wysyłając pod wskazany adres — mówili zaś ci, którzy podejrzliwość mieli we krwi. A on właśnie tak robił, wysyłał spore sumy pod konkretne adresy. Te adresy wskazywali mu na przykład dyrektorzy domów dziecka, opiekunowie chorego na raka chłopczyka, sąsiadka rodziny, w której ojciec pije, matka zapomniała, że ma dziecko, a ono zatruło się nieświeżym jedzeniem znalezionym w śmietniku…
Nie ociągał się nigdy, gdy trzeba było sięgnąć do portfela z pieniędzmi. Tam też, w specjalnej przegródce, od dwóch lat spoczywał znaleziony kluczyk…
Chłopak jednak nie lubił być wykorzystywany. To zjawisko budziło w nim automatyczny — jak u psa Pawłowa — odruch wstrętu, dezaprobaty, odrzucenia, nawet za cenę okrutnej bezkompromisowości. Drogi naciągaczy i tych, dla których dobre imię swoje i innych nie ma specjalnej wartości, nawet z wielkim hukiem, potrafiły się rozchodzić. Kolega zastępujący go kiedyś przez miesiąc w pracy, musiał opuścić firmę, gdyż owszem, przyjął bardzo korzystne dla wydawnictwa zlecenie, ale poprzez otoczkę marketingową, którą nakręcił, firma stała się przedmiotem nieprzyjemnych artykułów w prasie.
Dwudziestodwulatek był mężczyzną, który znał swą wartość. To raczej dobrze niż raczej źle. Czasem jednak znalezienie swego miejsca w szeregu nastręczało mu niemało kłopotu. Buntował się na tyle często, że należało sądzić, iż gdyby nie miał swej firmy, to zapewne byłby jednym z najlepiej wykształconych bezrobotnych. Tak jak każdy, także i on, ulegał biegowi historii, ale już nie tak jak każdy, obsesyjnie pamiętał o złożonej w lesie obietnicy. Spełnianie tej obietnicy gwarantowało mu równowagę psychiczną, z której czerpał siły. On tak to czuł i tego chciał.
c.d.n.