czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Justyna Jendzio: „Cisza kurhanów” — odcinek 8.


Cisza kurhanów — odc. 8.

Kapłanki ustawiły się wkoło drzewa. Każda z nich trzymała w jednej ręce płonącą lampkę oliwną, a w drugiej gliniane naczynko z czystą źródlana wodą. Rimava kazała podejść Jansemi do drzewa, klęknąć i położyć obie dłonie na jego korzeniach. Dziewczyna odłożyła na bok łuk i delikatnie dotknęła palcami twardej, suchej i popękanej kory świętego drzewa. Kobiety zaczęły intonować pieśń. Jansemi znała ją. Jej matka czasami nuciła ją jej wieczorami. Pamiętała słowa i sama zaczęła śpiewać.

– O matko wszelkiego stworzenia, – odezwała się Rimava – ty, która słyszysz bicie serca myszy, która kierujesz lotem sokoła, która dajesz siłę panterze i szybkość górskiemu kozłowi. O matko nas niegodnych, by wymawiać twe imię, Potężna Mirge, usłysz głos swych wiernych córek.

Chwilę zamilkły, by ponownie pod nosami nucić monotonną pieśń. Kapłanki po kolei podchodziły do drzewa i wylewały wodę na jego korzenie. Następnie ustawiały wokół niego kaganki. Zarówno woda jak i ogień oczyszczały osobę Jansemi.

– Oto klęczy przed tobą czysta, pragnąca oddać swe lata młodości służbie ku twej chwale. Ręce jej zdobią bransolety Przyrzeczenia. Ślubuje pozostać ci wierną i nietkniętą aż nastanie trzydziesta wiosna jej żywota. Matko nasza błagamy cię, przyjmij ją na służbę i okaż łaskę córce tej, która wieki temu splamiła się zrywając śluby. Krew jej córek zmyła hańbę, nie karz kolejnych niewinnych istot za winy ich rodziców. Potężna, zwróć jej swe łaskawe spojrzenie, a wymawiając jej imię nie czuj już wzgardy.

Po tych słowach wszystkie kapłanki padły na kolana i czołami dotknęły kamiennej posadzki.

Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, ale po chwili bransolety Jansemi delikatnie rozbłysły błękitnym światłem. Poczuła przenikające ją ciepło i przez moment miała wrażenie, jakby ktoś położył jej dłoń na głowie kojącym matczynym gestem. Drzewo też zazieleniło się tysiącem igieł i rozbłysło jasnym wewnętrznym światłem życia. Mirge wlała weń swą moc, jak niegdyś wlała ją w tę krainę.

Jansemi wolno podniosła się z kolan i spojrzała na drzewo. Czuła tak ogromne wzruszenie, że z trudem powstrzymywała łzy. Opanowała swe uczucia i przeniosła spojrzenie na kapłanki. Wszystkie łagodnie się do niej uśmiechały. Oczy Rimavy wyrażały największą radość.

– Potężna przyjęła cię na służbę. Grzechy twego rodu zostały wybaczone.

Jansemi poczuła, jak potężny ciężar spada z jej serca. Podeszła do Rimavy, która wyciągnęła do niej ręce.

– Witaj wśród sióstr.

Obydwie kobiety uścisnęły się. Powoli jasność zbladła, a igły jakby rozwiał nieodczuwalny dla zgromadzonych wiatr. Stara sosna ponownie była tylko starą sosną.

Tensarev stał w pewnym oddaleniu, ciągle trzymając w dłoni łuk. Jego serce również się ścisnęło. Jansemi będzie dla niego niedostępna, przynajmniej przez jakiś czas.

Do dziewczyny po kolei podchodziły pozostałe Irui i ściskały ja serdecznie.

Tym razem w sali dało się czuć delikatny podmuch wiatru. Pewnie zerwał się na dworze i wpadł dziurami do sali. Jednak, gdy Jansemi poczuła jego dotyk na policzku, przeszedł ją dziwny dreszcz. Taki sam dreszcz poczuła przy grobowcach. To była obecność demona. Odsunęła się od kolejnej kapłanki i rozejrzała dookoła. Irui z początku zdumiały się jej zmianą, po chwili jedna z nich zmieniła się na twarzy podobnie jak Jansemi.

– Urmidir… – szepnęła jedna z nich.

– Przecież… przecież Potężna wybaczyła Jansemi. Demona nie powinno tu być…

– Nie Mirge wysłała demona za Nekalesh i przeklęła jej ród, a Inshi – wyjaśniła Rimava – i to one powinny go odwołać.

Jansemi poczuła, jak jej serce przeszywa lodowy sopel.

– Co mam czynić? – spytała rozglądając się i wypatrując demona, którego obecność czuła coraz bardziej.

Kobiety spoglądały jedna na drugą. Widocznym było, że nie miały pojęcia, co czynić.

Wtem cicho jęknęła cięciwa i jedna z kapłanek stęknęła, cofając się o dwa kroki. W jej piersi tkwiła strzała, a wokół miejsca, w które się wbiła, szybko wykwitała czerwona plama krwi. Krew też rzuciła się ustami kapłanki, dodatkowo plamiąc jej piękną, białą suknię. Padła na kolana, a jej gasnący wzrok powędrował ku miejscu, skąd został wystrzelony pocisk.

Jansemi nie musiała obrócić głowy, by wiedzieć, kto wystrzelił strzałę. Doskonale poznawała lotkę i zdobienia drzewca. Jeżeli to było możliwe, to poczuła jeszcze większy chłód w sercu. Sahiat! Jednym skokiem doskoczyła do leżącego opodal łuku. W samą porę, kolejny pocisk z brzękiem odbił się od posadzki w miejscu, w którym stała.

– Sahiat! Co ty wyprawiasz!?

W odpowiedzi jej przyjaciółka ponownie napięła cięciwę i wystrzeliła. Jansemi szkolona była w unikach i zręcznie uskoczyła. Wiedziała jednak, że Sahiat jest wyśmienitą łuczniczką i długo nie zdoła umykać jej strzałom. Kilkoma susami dopadła ozdobnego stolika, dawniej służącego jako podstawa do żarzących się węgli, na których palono wonności. Kapłanki rozbiegły się, chowając się za gruzem zawalonego sufitu i stojącymi pod ścianami posągami. Tensarev również przyczaił się za jedną z kolumn i wypatrywał dogodnej sposobności do strzału.

– Dlaczego chcesz mnie zabić, Sahiat?

– Nie mam prawa cię zabić, inaczej Urmidir zabiłby mnie i ścigał moją rodzinę – odpowiedziała jej przyjaciółka. – Ale ranić cię mogę.

– Ale dlaczego?

– Nie domyślasz się? To mój święty obowiązek. Lubię cię Jansemi, ale powinność wobec sióstr jest ważniejsza niż przyjaźń. Prosiłam cię, byś tu nie przyjeżdżała, lecz nie słuchałaś. Widocznie tak zapisano ci w przeznaczeniu. Ja mam swoje.

– Jansemi, my sami piszemy swoją przyszłość.

Roześmiała się chłodno.

– Mylisz się córko Valair. Została ona już dawno zapisana. Teraz dzieje się ostatni akt twego życia. Wreszcie przybyłaś do Sarmedirii. Czekałyśmy tyle pokoleń, by ostatnia potomkini Wyklętej przybyła do domu Potężnej i by wypełniło się przeznaczenie.

Jansemi nie poznawała jej głosu. Pobrzmiewało w nim okrucieństwo i zawziętość. Pojęła, że jej przyjaciółka należała do Inshi. Na bogów! Dlaczego matka jej nie ostrzegła? Ale po chwili uświadomiła sobie, że była zbyt mała, by wszystko zrozumieć, a Inshi nie dały szans jej matce i ciotce.

Poczuła złość na siebie, że dała się tu poprowadzić losowi, jak małe, niedoświadczone dziecko.

– Sahiat! Potężna mi wybaczyła!

W odpowiedzi ponownie usłyszała śmiech, a potem kolejna strzała uderzyła o posadzkę obok stolika. Jansemi cofnęła stopę, która wystawała zza grubej, kunsztownie rzeźbionej nogi.

– Gdy on cię zabije, dopełni się przeznaczenie i świątynia podźwignie się z ruin!

Jansemi widziała jak niektóre kapłanki wymykają się, przemykając od jednej osłony do drugiej, w kierunku wyjścia. Nie chciały jej zostawić, ale były nie uzbrojone i mogły jedynie patrzeć, jak Sahiat strzela do swej przyjaciółki.

– Sahiat! – tym razem odezwała się Rimava. – Nie tak Potężna chciała ukarać występek Nekalesh! Uwolnienie demona jest wbrew prawu bogów! To obraza bogini! Inshi zgrzeszyły przeciw prawu Ulsego!

– Bogini przeklęła Nekalesh i jej ród! – odpowiedziała Sahiat. – A my, jej służki, wypełniłyśmy jej wolę zemsty!

– Bogowie światła nie mszczą się uwalniając demony.

– Dlatego mają nas!

Podczas tej wymiany zdań Jansemi gorączkowo wypatrywała możliwości wydostania się z sali. Jeżeli opuści swoją kryjówkę, Sahiat ustrzeli ją jak królika. Musi wymyślić jakiś sposób, by odwrócić jej uwagę.

Jedna z kapłanek zerwała się, chcąc skorzystać z szansy i dopaść kolejnej osłony. Jednak, gdy tylko przebiegła dwa kroki, w powietrzu głucho zabrzęczała strzała i z plaśnięciem wbiła się z tyłu w jej lewy bok. Ranna jęknęła i upadła na ziemię. Wolno, z ogromnym wysiłkiem czołgała się do kolejnego gruzowiska, choć właściwie mogła pozostać tam, gdzie upadła. Grot przeszył jej nerkę i umrze w ciągu najbliższego czasu. Sahiat nie marnowała sobie na nią więcej strzał. Inna kapłanka chciała wykorzystać zamieszanie, ale i jej się nie poszczęściło. Strzała przeszyła jej szyję. Upadła niedaleko swej siostry. Ale tym razem bystre oko Jansemi dostrzegło, że strzała nie należała do jej byłej przyjaciółki. Przeklęty Kanshuri!

– Jesteś morderczynią! – powiedziała Rimava. – Mordujesz swoje siostry!

– Nie jesteście moimi siostrami!

W tym samym momencie rozległ się ponowny jęk zwalnianej cięciwy i zawtórował mu męski krzyk. Usłyszała stuknięcie wypuszczonego z dłoni łuku o kamienną posadzkę. Kanshuri przewrócił się, przez moment dostrzegła jego nogę. Miał przeszyte kolano. Poczuła satysfakcję. Jeżeli nawet przeżyje, już nigdy nie będzie sprawny. Jeżeli Tensarev dobrze wycelował, być może trzeba będzie amputować kończynę.

Domyśliła się, że Sahiat zaabsorbowana jest rannym ukochanym. To był moment, którego czekała. Wyskoczyła z ukrycia. Usłyszała stłumiony jęk Tensareva, który zdał sobie sprawę, że się odsłoniła. Ale ona wiedziała, co robi. Potrzebowała zaledwie ułamka chwili, by naciągnąć cięciwę z uprzednio nałożoną strzałą i wycelować w jeden z posągów. Przedstawiał wojownika, dzierżącego w dłoni małą, pięknie wypolerowaną tarczę z brązu, wspólne dzieło jakiegoś rzeźbiarza i płatnerza. Ale nie kunszt artysty i rzemieślnika przyciągnął uwagę dziewczyny, a ustawienie posągu. Wypuszczona przez nią strzała odbiła się od tarczy i poszybowała za gruzowisko, za którym ukrywała się Sahiat i ranny Kanshuri. Biegnąc widziała, jak Sahiat wyłania się zza kamiennej osłony i naprowadza końcówkę grotu na cel. Nim jednak to uczyniła, strzała Jansemi uderzyła w prześladowczynię. Sahiat jęknęła. Jansemi nie widziała, gdzie ją trafiła, ani czy raniona kucnęła czy upadła. Interesowało ją tylko, by dobiec do wyjścia. Jeszcze tylko kilka kroków. Nim jednak dopadła drzwi, poczuła przeszywający ból w lewej pięcie. Potknęła się i rymnęła jak długa, wypuszczając łuk z dłoni, który potoczył się po posadzce. Była bezbronna. Obejrzawszy się, zobaczyła leżącego na ziemi Kanshuriego, nakładającego kolejną strzałę. Zaraz dopełni się jej los.

I wówczas chłód i dreszcz obrzydzenia przemknęły przez jej ciało, jakby nagle ktoś wrzucił ją do lodowatej rzeki pełnej trupów. Nie interesował jej już Kanshuri. Popatrzyła na drzwi, do których zmierzała. W ich świetle stała jakaś postać. Nie przypominała człowieka. Trudno właściwie określić, co przypominała. Jansemi widziała w świątyni w Muhan-Tarh przedstawienia strzygi, ale ten stwór wyglądał dużo gorzej. Ciało miał ciemne, niemal czarne, koloru bardzo starej, źle zabalsamowanej mumii. Czaszka przypominała ludzką, ciasno obciągniętą skórą, z wąskimi ustami. Ledwie kilka kępek włosów okalało ją, a rozświetlone światłem padającym z wejścia, przypominały upiorną aureolę. Nosa nie było. W jego miejscu widoczna była kość. Kiedyś widziała oszpeconego w ten sposób skazańca. Oczy za to były duże, bez źrenic, grafitowego koloru. Można się było w ich przejrzeć niczym w lustrze.

Ale uwagę Jansemi przykuło coś innego. Ubranie, jaki na sobie miał potwór. W takim ubraniu pochowano jej matkę. Mimo, że była małą dziewczynką, doskonale pamiętała hafty na czerwonym materiale sukni i spodni, wyszycia na butach i naszyjnik okalający szyję ukochanej rodzicielki. Nakrycia głowy nie było – widocznie bestia zgubiła je.

Dziewczyna poczuła, jak na myśl, kim była ta istota, żołądek podjeżdża jej do gardła. Przypuszczenie było przerażające i przytłaczające Jansemi. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że ciało jej matki zostało opętane przez to coś, stając się upiorem.

Wolno usiadła na posadzce, przyciągając zgięte nogi ku sobie. Jednym zdecydowanym ruchem usunęła strzałę i prawą ręką przycisnęła ranę, by zatamować krwotok. Po tym, co zobaczyła, było jej już wszystko jedno, kto ją zabije – Kanshuri, Sahiat czy demon. Ona naprawdę była przeklęta i jedynym sposobem zdjęcia klątwy była jej bezpotomna śmierć.

– O Potężna – zaczęła modlić się szeptem – przyjmij moją ofiarę i racz zerwać łańcuchy przekleństwa, które w słusznym gniewie nałożyłaś na mą rodzinę. Niech ma śmierć odeśle demona w ciemność, niech nie zabija on mych braci stepów. Weź me życie Potężna. Z radością ofiaruję swą krew, by zmyć grzechy przeszłości.

Kątem oka zobaczyła jak zza gruzowiska podnosi się postać i chwiejnym krokiem idzie ku niej. Cały bok Sahiat zalany był krwią. Ale w twarzy dziewczyny nie było bólu, jedynie nienawiść i zawziętość. W dłoni miała nóż o wąskim ostrzu. Za nią dostrzegła Kanshuriego, nakładającego strzałę na cięciwę. Nie mógł podnieść się z ziemi, ale chciał osłonić ukochaną. Dla niej najważniejsze było zadanie.

Przez cały ten czas demon stał nieruchomo, intensywnie wpatrując się w Jansemi. Nie wiedziała, czy to dlatego, iż była jego ostateczną ofiarą, czy gdzieś tam z głębi otchłani patrzyły na nią oczy jej matki.

– Sahiat, nie rób tego! Zamkniesz krąg przekleństwa! – krzyknęła Rimava.

– Zamilcz zdrajczyni! Dopełnię woli bogini!

– Nie możesz…

– Ofiaruję głowę Jansemi Urmidirowi. Pobłogosławi mnie…

– Demony nie błogosławią!

– Zostań, gdzie jesteś Sahiat – usłyszeli głos Tensareva ukrywającego się za jednym z posągów – inaczej cię zabiję!

– Wychyl się tylko – odpowiedział za dziewczynę Kanshuri.

Ranny mężczyzna leżał na posadzce i przez szczelinę w gruzowisku obserwował całą salę. Tensarev nie miał możliwości strzału do niego i bał się, że jego przeciwnik ustrzeli Jansemi. Obserwował też demona, który stał nieruchomo, hipnotyzująco wpatrując się w dziewczynę.

Wszyscy usłyszeli jakby głośne westchnienie, gdy demon otworzył usta i lekko ściągnął wargi ukazując ciemnożółte zęby. Nagle podskoczył rozczapierzając ręce, które wydłużyły się i wyrosły na nich pazury. Samo ciało nie uległo innej przemianie, ale cień na podłodze ukazywał prawdziwą naturę potwora piekieł. Demony nie mogły ukryć swego wyglądu w świetle dnia. Wściekle wywijał ogonem i pazurami stóp darł podłoże. Wyglądało to, jakby cień i ciało nie stanowiły integralnej jedności.

Ten widok ocucił Jansemi. Ona również zerwała się na nogi i mimo bólu w stopie rzuciła się do ucieczki. Wstając, odruchowo zagarnęła łuk. Tego nauczono ją przez lata szkolenia – zawsze zabierać swój łuk. Zaciskając zęby i wspierając się lewą nogą tylko na przedniej części stopy popędziła pod ścianę, gdzie ukrywała się Rimava i jeszcze jedna kapłanka. Usłyszała świst strzały, ale leżący w niewygodnej pozycji i mogący strzelać tylko przez niewielki otwór Kanshuri niecelnie wypuścił strzałę. Stojący do tej pory nieruchomo demon skoczył na dziewczynę. Kolejny świst strzały zakończony wrzaskiem trafionego demona przeszył powietrze. Bestia wygięła się do tyłu i wylądowała na posadzce, o krok za uciekającą dziewczyną. Gdyby nie interwencja Tensareva, rozpłatałaby ją na strzępy. Ale jeden grot nie był w stanie powstrzymać gońca piekieł. Kolejny skok i Jansemi niemal poczuła jego pazury na swoim karku.

– Iliado Urmidir! Iliado!

Jakaś fala wezbrała wokół Jansemi i na moment ogarnęła ją niczym woda w wezbranej wiosennymi roztopami rzece zwalniając jej ruchy i delikatnie szarpiąc jej ciałem. Zatoczyła się niczym upojona kumysem. Jej umysł przeszyła myśl, że to spowolnienie będzie jej końcem. Ale gdy obróciła głowę, by spojrzeć na demona, zobaczyła potwora wiszącego nad ziemią kilka stóp od niej. Wyjąc i piszcząc szarpał się bezradnie, a jakieś niewidzialne więzy krępowały jego kończyny i nie pozwalały opaść na ziemię. Obejrzała się, chcąc zobaczyć, kto wykrzyczał zaklęcie. W wejściu opodal kryjówki Kanshuriego stała Kalaha i wyciągała ręce w kierunku demona. Jej usta poruszały się w bezgłośnych słowach zaklęcia, a pomarszczone czoło rosiły krople potu. Wielka bladość znamionowała, jak wiele wysiłku wkładała w utkanie pęt krępujących demona. I jeszcze coś zwróciło uwagę dziewczyny – Kalaha miała na sobie strój podróżny, a na ramiona zarzuconą czarna skórę baranią. Taka samą jak owa tajemnicza postać.

cdn.