sobota, 23.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
– Namefer?
Otworzyła oczy. Zaniepokojony Inefres klęczał przy niej, a ona nadal znajdowała się na podłodze kaplicy. Natychmiast przypomniała sobie wydarzenie dnia poprzedniego.
– Faozis?
– Żyje, ale jego dusza chce oddzielić się od ciała. Nie wiadomo, czy przeżyje do rana. Stracił bardzo dużo krwi i ma rozległe obrażenia wewnętrzne. Medyk twierdzi, iż cudem jest, że jeszcze od nas nie odszedł.
Namefer podniosła się wolno z posadzki. Była brudna, okrwawiona i skostniała od spania na twardej podłodze.
– Nie odprowadziłam smoka… – przypomniała sobie.
– Moi ludzie zaprowadzili Czerwonego Brzaska do jego leża. Co się stało? – dopytywał się Inefres.
– Sprawa najwyższej wagi państwowej – szepnęła. – Możemy porozmawiać gdzieś, gdzie moje słowa dotrą tylko do twych uszu?
Inefres uważnie jej się przyglądał. Jeszcze wczorajszego dnia sekretarz poinformował go o całej rozmowie, którą odbył z żoną nomarchy i Faozisem, oraz o incydencie z Safeje. Kiedy poprzedniego dnia nie zastał Namefer w pałacu, pomyślał, że urażona jego brakiem zainteresowania jej osobą przeniosła się do swojej dawnej posiadłości. Ale kiedy jej tam nie odnalazł, zaczął się niepokoić. Dopiero stajenny powiedział, iż poleciała na pustynię. Przed świtem, po całonocnym czuwaniu przy rannym przyjacielu i po naradzie z lekarzem odnalazł ją w kaplicy.
Zaprowadził ją do swego gabinetu i posadził na bogato zdobionym krześle. Służbie kazał przygotować kąpiel i śniadanie, po czym zamknął drzwi. Jego żona długo i szczegółowo opowiadała mu o tym, czego się dowiedziała. W miarę jej słów twarz Inefresa zmieniała się. Najpierw pojawiło się zdumienie, potem gniew. Szybko się jednak opanował.
– Niewiarygodnymi wydają się twe słowa...
Nie takiej reakcji męża się spodziewała.
– Czyżbyś nie wierzył mi, Inefresie? Twój przyjaciel konający w twym domu, mumia mego byłego męża a twego brata, świadczą o prawdziwości mych słów – uniosła się nieco.
– Ależ wierzę ci, Namefer. Problemem jest, w jaki sposób królewski dwór przyjmie wiadomość o planowanym spisku. Muszę przedstawić im dowody. Sam fakt, że Hetemes okradał moje składy nie świadczy jeszcze, że chciał dokonać zamachu na osobę boskiego władcy.
– Sądzę, że Hetemes jest tylko narzędziem w rękach księżniczki i jej kochanka. Myśli, że zasiądzie na tronie, ale przekonana jestem, że ci dwoje pozbędą się go natychmiast, jak tylko boski władca zginie. On tylko ma im dostarczyć środków do wykonania ich zbrodniczego planu.
Inefres podenerwowany przechadzał się po komnacie w tę i z powrotem.
– Bogowie! Jak przekazać tę wiadomość królowi?
Namefer zamyśliła się.
– Inefresie, pamiętasz jak powiedziałeś mi, że podczas przeszukania domu zamordowanego strażnika więziennego znaleziono kawałek papirusu z poleceniem zgładzenia Nemose-Rameseta? Napisał go ktoś dobrze wykształcony. Jeżeli przeczucie mnie nie zawodzi, ten papirus będzie dowodem. Czy możesz mi go pokazać?
Inefres podszedł do jednej z zamkniętych szafek i nacisnął otwierający ją mechanizm. Wśród zgromadzonych ważnych dokumentów państwowych leżał kawałek papirusu. Inefres podał go Namefer, która w podekscytowaniu wstała z krzesła. Spojrzała na papirus, po czym roziskrzony wzrok przeniosła na męża.
– To dowód winy Neftah. To jej pismo. Każ przynieść list napisany do mnie i porównaj go z tym papirusem, a sam zobaczysz.
Inefres wziął od niej papirus. Nie wydawał się być tak uradowanym jak małżonka. Dostrzegła jego nastrój i posłała mu pytające spojrzenie. Mężczyzna ciężko usiadł na krześle i spoglądał na imię Nemose-Rameseta.
– Spada na mnie straszny obowiązek. Muszę powiadomić ojca, że jego własne dziecko chciało go zamordować. Że jego rodzina miała być wyrżnięta – złapał się za głowę. – Bogowie!
Mimo, że był bardzo wysokim urzędnikiem państwowym i stykał się z wieloma niezwykle trudnymi i przykrymi sprawami, odczuł niezwykle ciężar przykrego zadania. Namefer także.
– Jednak ocalisz kraj od bratobójczej walki o władzę, a może i od chaosu wojny domowej. Stajesz w obronie prawowitej władzy i porządku ustalonego przez bogów – usiłowała załagodzić przykrą myśl.
– Wiem. To mój obowiązek – doskonale wiedział, co ma uczynić.
Namefer złożyła czuły pocałunek na czole męża.
– Faraon z pewnością doceni twoje oddanie.
Uśmiechnął się do niej lekko, ale ten uśmiech skrywał ból troski o przyszłość własną i jego rodziny. Doskonale wiedział, iż zadanie, jakie ma do wykonania, nie jest tak prostym, jak w przypadku zwykłego zdrajcy czy przestępcy i poruszy fasady wizerunku królewskiej rodziny. A to może być niebezpieczne.
Namefer zostawiła go ze swoimi przemyśleniami, a sama oddaliła się, by zażyć kąpieli.
Inefres nie odwiedził jej do samego wieczora. Niemal tego nie zauważyła, cały dzień czuwając na modłach przy konającym przyjacielu. Faozisa trawiła gorączka. Podawane mu leki nie działały i cierpiącego chłodzono wodą. Lekarz nie dawał wielkich nadziei. Wezwani ze świątyni kapłani i pałacowy mag oddali się rytuałowi, mającemu na celu złączenia ich sił życiowych w jedno i przelanie części ich mocy na potrzebującego. Dzięki temu stan Faozisa nie pogarszał się. Ale bogowie już wzywali go do siebie.
Wieczorem do komnaty wszedł Inefres i przyłączył się do modlących. Po pewnym czasie skinął na żonę, by udała się do jego komnat. Twarz mężczyzny wyrażała zakłopotanie.
– Neftah mówiła prawdę. Dzisiaj przyszło oficjalne pismo z królewskiego pałacu. Za pięć dni królewska para przybędzie do Taset.
– Trzeba chronić naszego pana.
– Napisałem listy do pałacu. Jeden do dostojnego pana Hefeosisa, drugi do samego króla. Posłaniec z listem do boskiego pana ma spotkać go w drodze.
– Trzeba próbować zapobiec zamachowi. Należało by aresztować Neftah.
– Niech król zadecyduje o jej losie – odparł.
Podeszła do niego i objęła go za szyję.
– Masz obawy przed uwięzieniem królewskiej córki w przededniu przybycia jej ojca, – odgadła jego myśli – ale król sam będzie musiał postąpić zgodnie z prawem. Jemu będzie o wiele trudniej niż tobie. Faraon jest władcą, ale i ojcem.
Inefres zastanowił się przez moment.
– Nie mam nic na Kenemaha prócz twych słów, a sądzę, że on jest pomysłodawcą sposobu zamordowania faraona. Gdy aresztujemy Neftah, on nadal będzie mógł działać. Ten lis doskonale się zabezpieczył.
Uważnie spojrzała na małżonka.
– Co proponujesz?
– Pozwolę mu dostarczyć dzbany z winem do pałacu. Aresztujemy jego ludzi, nim zdąży ich wymordować i przez nich dotrzemy do spiskowca.
– Inefresie, to bardzo niebezpieczna gra.
– Stanowisko nomarchy, to nie tylko same zaszczyty i przywileje.
Poważnie popatrzyła mu w oczy.
– Mądrość przemawia przez twe usta. Uczyń, jak zadecydowałeś.
Kolejne cztery dni upłynęły bez zmian. Faozis jakimś cudem nadal tkwił zawieszony między życiem a śmiercią. Lekarz dbał o jego ciało, a kapłani i mag o jego siłę życiową. Rozpuszczono plotkę, jakoby przyjaciela nomarchy napadł koczownik pustynny, co ucięło inne spekulacje przyczyn stanu Faozisa. Wieść o królewskiej wizycie wydostała się i dostawcy najlepszych towarów zaoferowali swoje usługi. Inefres wybrał tych dostawców win, którzy związani byli z Kenemahem. Dwa dni przed przybyciem faraona dzbany z najszlachetniejszym trunkiem dostarczono do pałacowych składów. Według etykiet na naczyniach, pochodziło ono z oazy Eneh-Nuim. O kilka dostarczonych dzbanów poganiacze wykazywali szczególną troskę. Nadzorcy kupieckich magazynów wyjaśnili, że było to szczególnie drogie wino i nakazali złożyć je w bezpiecznym miejscu. Gdy się oddalili, pałacowy mag zabezpieczył dzbany kilkoma zaklęciami. Nie likwidował całkowicie niebezpieczeństwa, ale utrudniał demonom ich ewentualne wydostanie się.
Jeszcze tego samego dnia nadeszło pismo od pana Hefeosisa. W imieniu króla nakazywał im zachować sprawę w tajemnicy i nie podejmować żadnych działań przeciwko księżniczce Neftah. Wizyta miała się odbyć zgodnie z wcześniejszym planem. Pismo owo przywiózł nadworny mag królewski, mistrz Gederion, który miał obadać dzbany i ustalić, jakich czarów użyto do stworzenia latawców i do ich kontroli. Na prośbę Namefer mag obejrzał także pana Faozisa.
– Niestety, nie mogę tu pomóc – powiedział skończywszy oględziny. – Jego duch jest poza moim zasięgiem i na wezwanie bogów chce porzucić swoją ziemską powłokę.
– Ulecz jego rany, o panie – poprosiła Namefer.
– Nie mogę, dostojna. Ciało nie będzie chciało się leczyć, jeżeli nie będzie w nim ducha.
– Panie, błagam. To najwierniejszy sługa królestwa, to on pomógł mi w… – przerwała, nie chcąc, by obecni w komnacie kapłani usłyszeli informacje nie przeznaczone dla ich uszu.
Mag położył na piersi chorego amulet pokryty znakami elfów.
– Ten amulet posiada potężną moc. Jeżeli on nie przywoła ducha Faozisa z powrotem... – nie dokończył myśli. – Poświęć mu swoje modlitwy, pani. Twa moc życiowa jest wielka i równie przydatna co moc tego amuletu, dostojna Namefer. Dostojny ranny słucha twego głosu i twoja łaska trzyma jeszcze jego duszę przy ciele.
Odgadł to, czego ona tylko mogła się domyślać – skłonności sługi swego męża do swej osoby. Nigdy jej tego nie okazał, czasem tylko zdradzały go oczy. Jednak spojrzenia te były niczym mgnienie, Faozis natychmiast maskował je wyćwiczonym spokojem, więc nie była pewna, czy to, co przed chwilą dostrzegła, było prawdą czy ułudą. Ale mag królewski wyczuł pragnienia duszy konającego.
Zakłopotana spuściła w dół oczy. Mag delikatnie uśmiechnął się pod nosem i opuścił komnatę pełną cichych i śpiewnych modlitw kapłanów.
Namefer kolejny dzień spędziła u łoża przyjaciela.
W dniu przybycia boskiego króla do miasta, zerwała się jeszcze przed świtem. Mimo intensywności wydarzeń ostatnich dni, pełna była energii do dalszego działania. Cały pałac tętnił życiem w przygotowaniach do wizyty jego świątobliwości faraona. Rządca pałacu namiestnika nie spał już drugą noc, dbając, by wszystko przygotowane było jak trzeba. Ciasta i ciasteczka były już upieczone, podobnie jak wszelkiego rodzaju mięsiwa. Świeże owoce i kwiaty właśnie dostarczono z pobliskich majątków nomarchy do pałacu. Służba roznosiła je po pałacu przyozdabiając komnaty gościnne, przygotowane na wypadek, gdyby królewska para zdecydowała się zostać dłużej.
Namefer wzięła kąpiel, potem wprawna masażystka zadbała o stan jej mięśni. Żona nomarchy musiała być tego dnia w doskonałej formie i pięknie wyglądać, by godnie reprezentować dom swojego męża. Wykwalifikowana fryzjerka ułożyła jej włosy, wczepiając w nie złote grzebyki, ozdoby z importowanego ze stepów Elmoru nefrytu oraz z kości słoniowej. Umieszczona z tyłu głowy w misternym uczesaniu jedna ze spinek, była jednocześnie niedużym sztyletem o srebrnym ostrzu. Marna broń, ale Namefer nieco lepiej się czuła, mając ją przy sobie. Po fryzjerce zjawiły się manicurzystka, makijażystka i garderobiana. Odziały swą panią w śnieżnobiałą suknię z cienkiego jak pajęczyna plisowanego lnianego płótna, bez rękawów, tylko na jedno ramiączko przez lewe ramię. Na szyi miała złoty naszyjnik z wielu cieńszych łańcuchów zdobionych turkusem, macicą perłową i krwawnikiem. Wokół przegubów i nad kostkami nóg miała wykonane w podobnym stylu bransolety.
Ponieważ było jeszcze chłodno, okryła się szalem z białego jedwabiu, pokrytego wspaniałym haftem. Była to luksusowa rzecz, dzieło najlepszych elfickich tkaczek. Wyglądała naprawdę pięknie, mimo widocznej już ciąży.
Gdy słońce wynurzyło się zza horyzontu, do jej komnaty wszedł pałacowy mag. Gestem wyprosił służbę. Podszedł do kobiety i pomiędzy pasma jej włosów wpiął jakiś niewielki przedmiot.
– To amulet. Choć trochę będzie cię, pani, chronił przed demonami. Mam nadzieję, że będzie wystarczająco silny na wypadek... – dodał jakby do siebie.
– Czy te demony są aż tak potężne? – spytała cicho.
– Tak, dostojna. Do ich stworzenia użyto potężnej mocy. Czuję ją, mimo zabezpieczeń użytych do zamknięcia bestii w dzbanach.
– Zatem nie powinny się wydostać?
– Dopóki ktoś posiadający „klucz” do ich kontroli nie zechce go użyć.
Namefer mocniej opatuliła się szalem. Mimo wzrastającej ze wznoszącym się słońcem temperatury, nagle zrobiło się jej bardzo chłodno.
– Ile ich jest?
– Dwa.
Namefer uważnie, badawczo popatrzyła na maga.
– Czy dasz sobie z nimi radę, panie?
– Nie umiem tego powiedzieć.
– Dlaczego teraz ich nie unicestwić?
– Ich stwórca wlał w nie dużą siłę. Był potężniejszy ode mnie. Jeżeli zerwę zabezpieczające je pieczęcie, może się okazać, że nie mogę zapanować nad demonami. Jeżeli będę próbował otoczyć je dodatkowymi zaklęciami zabezpieczającymi, może okazać się, że tylko je rozwścieczę i same zerwą swe okowy. Będę musiał odebrać „klucz” ich panu.
– Co to za klucz?
– Higsu, Szept Ciemności, amulet ciemnej mocy do kontroli demonów.
Słowa maga nie napawały optymizmem.
– A co mówi mistrz Gederion?
– Dostojny królewski mag udał się do królewskiej pary, by otoczyć ją swą ochroną. Polecił, by nie ruszać dzbanów i czekać na rozwój wypadków.
Domyśliła się, że faraon chciał mieć dowody winy swej córki, a nie tylko opierać się na słowach Namefer. Takie rozwiązanie będzie narażać na niebezpieczeństwo wielu ludzi. I samego faraona. Gdyby jednak teraz wywieźli dzbany z pałacu, główni podejrzani zorientowaliby się w zamiarach nomarchy i uciekliby.
Do komnaty wszedł mistrz protokołu pałacu nomarchowskiego.
– Już czas, wasza dostojność – głęboko skłonił się przed swoją panią.
cdn.